Tesaloniki – miasto do remontu.

Saloniki wyglądały jak amfiteatr zbudowany dla wielkoluda. Wysoko na wzgórzu, w miejscu najbardziej oddalonym od morza, znajdował się wiekowy mur, który wyznaczał granice miasta. Gdy spojrzeć z tej wysokości w dół, rzucały się w oczy budowle religijne; dziesiątki minaretów wznosiły się do nieba (…) dziesiątki kościołów o kopułach czerwonej dachówki i jasnych budynków synagog rysowały się na tle panoramy miasta schodzącego do zatoki.
(fragm. „Nić” – Victoria Hislop)

Taki widok ujrzałam w końcu po kilku dniach patrzenia na szare rzędy bloków; lata 70.i 80.nie były łaskawe dla żadnej architektury – i nie ominęły również kontynentalnej Grecji.

Widok na jedną część Salonik z klasztoru na wzgórzu miasta.

Po Salonikach nie spodziewałam się zbyt wiele. Wiedziałam, że to duże miasto, że nie będzie przypominać mi żadnej greckiej wyspy. Nie myliłam się. Ale stop: Saloniki to miasto ogromne. Ilekroć docierałam po 30-minutowej jeździe autobusem (bilet = 1e) z Kalamatii do centrum Salonik i wysiadałam na już zatłoczonej ulicy Trimiski, nie wiedziałam, w którą stronę się udać – czy iść „w dół” w stronę morza, czy może na Plac Arystotelesa. Szybko odkryłam, że szukam przestrzeni ; wieczorami ulice były zapchane ludźmi polującymi na wyprzedażach w sklepach więc poruszanie się po deptaku wymagało dodatkowych zręczności. Gdy w końcu opuszczałam ulice, w których widziałam po prawej i po lewej rzędy wysokich, szarych, nieciekawych bloków , mogłam zobaczyć niebo. Czasem morze. Przestrzeń.

Pomnik Aleksandra Wielkiego na nadmorskiej promenadzie.

Miasto sprawiało wrażenie tłocznego. Nagromadzenie mieszkańców na powierzchni ograniczonej murami i morzem wzmagało intensywność zapachów, barw i hałasu.
(fragm. „Nić” – Victoria Hislop)

W roku 2017 chyba niewiele się zmieniło; doszły dźwięki klaksonów, silników motocyklowych, rozmowy przez telefon. W Salonikach nikt nie zwróci na ciebie uwagi – każdy ma swoje sprawy, do których pędzi jak najkrótszą drogą.
A jednak są elementy tego miasta, które pobudzają ducha przeszłości ; idziesz wzdłuż linii bloków bez wyrazu, a tu jak perełka, pomiędzy nie wetkany dom w stylu kalifornijskim, albo taki rodem z Nowego Orleanu. Albo oryginalna, dopieszczona detalami wysoka kamienica.


Saloniki były miastem, w którym spotykały się trzy kultury; judaizm, islam i chrześcijaństwo i przez lata koegzystowały ze sobą, wnosząc swoją odmienność i przeplatając ją ze sobą – toteż od czasu do czasu, można zobaczyć gdzieś wyrosły, orientalny budynek tak bardzo odróżniający się od późniejszego stylu.

W każdej nawet najmniejszej greckiej mieścinie znajduje się coś takiego jak tradycyjny kafenion. To kawiarnia tylko dla mężczyzn – ponieważ lubię poznawać kraj od środka, nie ma większego środka niż głębiny kafenionu – będąc w Grecji wiele lat temu, weszłam do takowego, przywitałam się i zaczęłam przysłuchiwać się rozmowom. Po chwili zdziwiło mnie, że jestem jedyną kobietą i że wszyscy (czyli faceci) przyglądają mi się z konsternacją.

Tradycyjny kafenion

Kafeniony w środku to miejsca bez polotu – inaczej: bez tak zwanej kobiecej ręki. Tu dziwi mnie niezwykła fantazja  w kwestii kolorowych krzeseł!
A co tam robią faceci? Przychodzą sobie  jak na przystanek, piją kawę, palą papierosy, czytają gazety, grają w tryktraki i rozmawiają.Dziś głównie o kryzysie, bezrobociu, strajkach i coraz straszniejszych podatkach ;- )

– Ty wiesz do czego w Grecji doszło?! – znajomy Grek zaczął informować mnie o bieżącej sytuacji. – Wyobraź sobie taką sytuację: masz dom, sama go zbudowałaś. I co? Teraz każdą ci płacić za niego PO-DA-TEK!
Ponieważ czekałam na dalszą część wiadomości, Kostas zapewne myślał, że nie zrozumiałam go po grecku, więc zaczął prostymi słowami mówić do mnie po angielsku: House, you know, your and you pay tax!
– Katalaveno – mówię – Ale w Polsce zawsze tak było.

I co z tej całej przeszłej chwały, skoro dziś miasto kłuje w oczy ilością bezdomnych zwierząt? Trudno było mi patrzeć na wyliniałe, bezpańskie psiaki i wychudzone koty w porażających ilościach.

Plac Arystotelesa – ponoć wspaniała atrakcja Salonik. Mimo tej “wspaniałości” widziałam tylko ten smutny widok. Niestety jest tak na każdej ulicy, każdym osiedlu, na każdym rogu Salonik.

Plac Arystotelesa

Gdy przedzierasz się przez miasto  z dworca autobusowego KTEL, czy to autobusem czy taksówką, raz po raz masz w głowie jedną myśl :To miasto nadaje się do kapitalnego remontu.


Jest wiele dzielnic, które dosłownie straszą, wiele budynków wynoszących się ponad inne, to niedokończone pustostany, inne to pozamykane fabryki, jeszcze inne hotele klasy C. Małą różnicę widzisz dopiero gdy docierasz w okolice Białej Wieży czy pomnika Aleksandra Wielkiego.

Jedna z ulic. Biała Wieża w tle.

A tak naprawdę…. Na to miasto najlepiej spojrzeć z dystansu, najlepiej wodnego – za cenę kawy czy grenadiny, możesz wyruszyć w 30-minutowy rejs statkiem wzdłuż promenady.

Rejs statkiem wzdłuż promenady – po lewej Biała Wieża.

Maja Sikorowska śpiewa

Mam dwa serca i dwie dusze,
Jakoś sobie z tym nadmiarem radzić muszę.
Dwie historie, dwa języki;
Tu kochany Kraków, a tam Saloniki

 

A ja osobiście tego dylematu bym nie miała. Kraków biorę w ciemno.

Ps. Kto ma ochotę przenieść się do Salonik z czasów wielkiego pożaru w 1917 i wraz z kilkoma bohaterami żyć dzień po dniu rytmem ówczesnego miasta, a potem zostać zaskoczonym przez wybuch II wojny światowej, polecam książkę Victorii Hislop “Nić”.