Sobota jedenastego

 

„Chciałabym nauczyć się iść przez życie w lepszy sposób. Chciałabym znów doznać oczarowania.”

 

Idąc wczoraj na pociąg, chłonęłam jesienne promyki słońca i jeszcze błękitne niebo. Ten duet tak wszystko rozświetlał wkoło, że drzewa nabierały intensywniejszych barw, a gdy szłam pod ich gałęziami, żółte liście stawały się niemal transparentne, z podświetlonymi żyłkami. Gdy podróżuję pociągiem, szkoda mi uwagi i zachwytu na smartfona – chcę chłonąć każdy widok za oknem, widzieć różnicę za każdym razem, gdy mijam te same miejsca, patrzeć w dal, nie tracić prawdziwego świata, podarowanego mi na określony czas.

Cieszy mnie, że na drzewach są jeszcze liście, bo one tak ocieplają krajobraz. Sprawiają wrażenie drzewnej, otulającej ozdoby niczym biżuterii – choć drzewa są dla mnie piękne same w sobie i o każdej porze roku. Jestem wierna mojemu zachwytowi nad nimi nawet zimą, gdy dzielnie pozostają na swoich miejscach, spowite snem , w oczekiwaniu na aslana, który je z niego wybudzi i pobudzi życiodajne soki, które w ekspresowym tempie dotrą do koniuszków „łapek” wypuszczając zielone paznokcie. Bo ja drzewa widzę trochę jak ludzi – na ich gałązki mówię „łapki” gdy chodzi o drzewko niewielkie, albo „grabie” – gdy o duże.
Zatem, gdy piszę ten tekst, za oknem nachyla się do mnie wiele zaprzyjaźnionych drzewców; głównie dębów, pośród których w drugim rzędzie stoją nieliczne brzozy w białych, smukłych sukniach i spora ilość buków wolących raczej nie wychylać się, a odgrywać swoją ważną rolę w głębi lasu.

I nie ma dnia, abym się tym widokiem, zapachem, nie zachwycała. Nie ma sposobu, bym nie szukała ukojenia w przyrodzie.

 

„Tego właśnie szukam: ponownego wtopienia się w naturalny bieg świata, porwania przez nurt i zanurzenia się w nim tak głęboko, bym mogła zapomnieć o sobie.”

 

Kiedy chcę znaleźć balans, albo upewnić się co do tego, że wszystko jest na swoim miejscu, wychodzę na zewnątrz i dotykam kory, przytulam się do drzew i wchłaniam ich zapach. Przejeżdżam wyprostowaną dłonią po leśnym mchu – jedno z moich ulubionych, sensorycznych doznań. I po chwili wiem, że wszystko jest tak, jak powinno, że jestem tam, gdzie trzeba, a świat żyje właściwym sobie rytmem.
Tak, jak napisała autorka powyższego cytatu: lubię zapominać o sobie. Lubię wiedzieć, że nie jestem pępkiem świata, na którego barkach ciąży odpowiedzialność za to, jak ten świat działa. Kocham być częścią natury – tej, pachnącej słońcem, deszczem i mchem, tej, którą można dotknąć gołą stopą.

 

Czy czujesz, że bardziej byś chciała, chciał doznawać? Bardziej coś przeżywać – coś prawdziwego, kojącego, ale jakoś nie możesz? A może boisz się, że takie przeżywanie cię rozczaruje, bo jest zbyt proste, zbyt powolne, że jeszcze cię odrealni?
 Katherine May, której cytaty przytoczyłam, swoją książkę zaczęła mniej więcej tak:

 

„W ciągu ostatnich dziesięciu lat w wielu z nas narastało poczucie odrealnienia. Wydaje się, że już przed pandemią utknęliśmy w kołowrotku zmian, za którymi nie nadążamy. Kanały z wiadomościami na okrągło, trajkot mediów społecznościowych, podziały w rodzinach ustawiające najbliższych po przeciwnych stronach barykady: przepołowiono nas, rozkawałkowano, aż jako społeczność legliśmy w gruzach.
Nie ma innego wyjścia. Możemy jedynie w panice gnać przed siebie i w kółko opowiadać o naszych lękach innym, którzy w zamian podzielą się z nami swoim przerażeniem.
Jesteśmy zmęczeni. Jesteśmy na wskroś zmęczonymi ludźmi, którzy już nie czują się na świecie jak u siebie w domu.”

 

Autorka doznała w swoim życiu przebodźcowania – jak chyba każdy, kto czyta ten post, czy się mylę? Ja od około 3 tygodni również wracam do równowagi; zaprzestałam wówczas oglądać, słuchać YouTuba – miałam po prostu dość, moje uszy i głowa nie mogły już znieść kolejnych dawek tych dźwięków – a nie jestem osobą, której oczy jako ostatni widok przed snem, mają ekran telefonu. Internet w smartfonie włączam zwykle 2 razy dziennie, na niedługą chwilę, nie zależy mi, aby być na bieżąco, nie mam w telefonie FB, ani messengera – niczego i nikogo nie śledzę bez przerwy, nie czuję się w obowiązku reagowania na posty i wiadomości, a nawet połączenia. Mimo to, szybko doznaję zmęczenia i jedyne, czego pragnie moje ciało i umysł to cisza, spokój, samotność.

Teraz jedyne brzmienia, których słucham niosą spokój dla mojego umysłu; spokojna melodia relaksacyjna, płynący strumyk, leniwy jazz, misy tybetańskie, medytacja chrześcijańska.

Kilka miesięcy temu wróciłam do regularnego czytania książek (wspaniała przygoda!) i rozkoszuję się takimi opowieściami jak właśnie „Oczarowanie” – wspomnianej Katherine May. Nie wykluczam sięgnięcia po kolejne, tym podobne pozycje. Pamiętam, jakim balsamem dla mojej duszy okazała się właściwie przypadkowo wybrana książka: : “I ukazał mi miasto” 
Nie chciałam, by się kończyła!
Jeśli macie mi do zaproponowania jakąś książkę, która jest mądra, cicha, pełna wewnętrznych przeżyć i opisów przyrody, polećcie mi ją proszę w komentarzu.

 

Czy da się żyć inaczej? Czy da się jeszcze czymś w życiu zachwycić, dać oczarować tak naprawdę, do głębi? 
Czy da się przestać być więźniem smartfona, mediów społecznościowych, stałych wyrzutów dopaminy? Da się.
Tak samo, jak da się rzucić palenie, cukier, a zacząć codzienne spacery. Tylko czasem ta zmiana następuje, gdy jesteśmy na tak zwanej granicy.

To tak, jakbyśmy byli przyparci do płotu, do siatki, która nas ściska, nie daje oddychać, ale przez nią coś tam widzimy, czego łakną nasze oczy, lecz stale jesteśmy napierani innymi ludźmi, a w oddali całkiem pusta, wolna ścieżka, do której mamy dostęp, jeśli tylko powiemy „stop”. Wyobraź sobie, że wówczas tłum napierających ludzi rozstępuje się, ty odzyskujesz oddech i możesz wejść na pustą, zbawienną ścieżkę i iść nią, będąc uzdrawianym po drodze.

Tak mniej więcej wygląda ten wybór.   

 

„Pragnę spokoju, ciszy, samotności, chociaż nie wiem, co poczęłabym z sobą, gdybym zdołała osiągnąć stan idealnego osamotnienia.”

 

Mimo, że te wszystkie zacytowane tu słowa K. May mnie nie dotyczą, bo ja sobie to wszystko zapewniam świadomie, mogą dotyczyć ciebie – zwłaszcza, gdy masz duszę ekstrawertyka. Dzisiejsza kultura karmi się tobą, bo chce, byś karmił, karmiła się nią – produktem, który chce się sprzedać i potrzebuje odbiorców i sprawia, że “jesteśmy bez przerwy w nużącym stanie pogotowia” (K. May) 

 

Gdy myślę o współczesnym człowieku, związanym z płytką, wirtualną rzeczywistością (!) przypomina mi on Tokio – kolorowe, sztuczne,  neonowe miasto, które nigdy nie gaśnie, nie śpi.

Nie umiem i nie chcę być jak Tokio – nie służy mi, sprawia, że choruję. Widzę raczej sielską, angielską wieś; to słoneczną, to deszczową, raz kwitnącą na rześko, innym razem przykrytą czapą białego puchu – ale zawsze podążającą w naturalnym rytmie życia. Albo Japonia, niech będzie, czemu nie? I wioska na szczycie góry, z tradycyjnym domkiem, w którym zawsze zdejmuje się buty, by zapuścić korzenie (K. May).

 

Dalsze nasze życie w świecie przedstawionym nie będzie nam sprzyjać jeszcze bardziej, ale czuję, że idzie jakaś zmiana. Jeszcze mamy przesyt wszystkiego, dezinformację, zagłuszanie, chaos, podsycanie strachu i człowiek chyba musi zostać doprowadzony do ostateczności, przyciśnięty do tej siatki, by jeden po drugim mówił „stop” . Najpierw sobie – najbardziej sprawczej osobie na świecie, która dzierży w swojej mocy klucze do własnego dobrostanu. A dobrostan zaczyna się w umyśle.

 

Tego nam, każdemu po kolei życzę

 

Bardziej przypominałam kogoś, kto przedziera się przez zarośla, aby dotrzeć do niejasno zapamiętanego miejsca. To miejsce okazało się moją istotą. Było warte wszystkich trudów.

==========

Oczarowanie. Jak odzyskać zauroczenie światem (Katherine May)