Miasta Boga

O matko…. – jęknęłam w środku. Właśnie czytałam książkę, którą miałam dać na urodziny mojej serdecznej koleżance, dla której tagami zdecydowanie były  #jerozolima #życieduchowe  #wspólnotychrześcijańskie

 

 

Zatem,  gdy moim oczom rzucił się opis książki Pierre-Marie Delfieuxa „I ukazał mi miasto”, w jakiś sposób uznałam ją za idealny prezent dla Ewki. Życie duchowe było, wspólnoty chrześcijańskie były – i to zakładane w sercu Jerozolimy!
A że po drodze, czyli w trakcie czytania wyszło, że owszem, ale wspólnoty monastyczne i nie w sercu Jerozolimy, a Paryża, tylko nazywały się monastycznymi wspólnotami jerozolimskimi, to już że tak powiem: mały pikuś.  

 

Ot był sobie młody, obiecujący ksiądz, dla którego siódmy rok służby był rokiem szabatowym = rokiem odpocznienia i zastanowienia się nad dalszą ścieżką swojego życia. W tym celu postanawia pobyć ze sobą i z Bogiem tak bardzo w odosobnieniu, jak to tylko możliwe – udaje się na pustynię saharyjską. Zupełnie sam. Tam buduje prowizoryczny domek, któremu brak wszelakich wygód, ale który chroni go przed żarem i chłodem, bo pustynia, jak pisze, to miejsce paradoksu; gorących dni i zimnych nocy. Ale pustynia też jest miejscem, w którym Pierre-Marie musiał spotkać się sam ze sobą. Bo on przez pustynię nie przechodził w karawanie, z wycieczką. On pozostał w swoim małym, kamiennym schronieniu przez dwa lata. I oto przekazuje nam stamtąd ważną prawdę:

 

 

„(Na pustyni) nie ma nic, co przyciągałoby uwagę, żadnej ucieczki. Nie da się schronić ani w rozrywce, ani w aktywizmie, ani w licznych relacjach na zewnątrz. Wszelki unik staje się niemożliwy. Jest za to piękna okazja do poznania siebie. Łaska pustyni istnieje: nasącza duszę, hartuje ciało, odciąża serce, oświeca ducha.”

 

 

 

W XXI wieku, w roku 2021 wielu z nas boi się ciszy. Bo cisza dużo mówi o nas samych. Musimy być czymś zajęci, zaaferowani, to wręcz podświadome; cały czas w wirze świata. W wirniku. Pustynia, której na własne życzenie doświadczył Delfieux wydaje się czymś z innej epoki, gdy nie było innych rozrywek. Czymś niechcianym. Nierozwojowym. A tymczasem

 

 

 

„Potrzebujemy tego, by uciszyć w sobie rodzący smutek głos Oskarżyciela, który zbyt często każe nam widzieć, że to czy owo nie jest takie, jakie być powinno – aby dziękować Bogu w imię naszej wiary, śpiewając Pieśń słoneczną. Ponieważ w świecie, który stworzył, wszystko jest ikoną Jego radości…”

 

 

 

Człowiek został zaprojektowany do życia w pięknie i balansie. Tymczasem pierwsze jest wykrzywiane, a drugiego brak; otacza nas rzeczywistość, która karmi się skrajnymi emocjami. Wprawia w te niezdrowe drgania nasz świat. Pierre-Marie pisze o zaprojektowaniu własnego świata, w którym jest poniekąd powrót do tamtych korzeni. Do równowagi w sercu teraźniejszości.

 

 

 

„Pustynia to Bóg bez ludzi” (Honoré de Balzac). Jest to doświadczenie niezapomniane, nie do opowiedzenia – iść samemu przez szerokie połacie wydm albo skał, gdzie jak okiem sięgnąć nie ma żywej duszy, ale z poczuciem, że Ktoś jest obecny, skoro On to wszystko stworzył i podtrzymuje. Myślę, że tego, iż Bóg jest Wszystkim, można doświadczyć tylko wówczas, gdy wokoło nie ma już nic.”

 

 

 

Czytając opis pustyni, odprężałam się z każdą chwilą coraz bardziej. Wątpię, bym kiedyś miała okazję pomieszkać na pustyni takiej jak autor książki, ale ….w  sumie nie o to chodzi. Delfieux doznał na swoim pustkowiu pewnej eureki. Oto ona:

 

 

 

„W sercach miast, które stają się konglomeratami, aglomeracjami, megapolis, wyłania się nowa pustynia. Anonimowość. Obojętność. Samotność. Lonely crowd – samotny tłum. Czy można nie być solidarnym? (…) Karol de Foucauld pisał z Tamanrasset już na początku wieku: „Nigdzie nie byłem tak samotny jak w Paryżu”.

 

 

 

I w końcu:

 

 

 

„Pan wyraźnie mi powiedział, dokąd mam się udać. Pustynia była też w sercach miast!”

 

 

 

Tym sposobem Pierre-Marie opuszcza po dwóch latach swoją pustelnię i wyrusza do nowej pustyni – do centrum Paryża. Tam zakłada monastyczną wspólnotę jerozolimską, która ma misję być z człowiekiem – tym, spoza murów. Wychodzić mu naprzeciw i dawać wytchnienie – być swoistą oazą dla tych spragnionych wyciszenia.

 

Czy czasem czujesz, że betonowa pustynia, w której przyszło Ci żyć, przytłacza Cię? Że jest ta upragniona anonimowość, ale i czasem samotność. Że są możliwości, ale i ciągły pośpiech. Że często trzeba przełknąć gorzką pigułkę o nazwie kompromis. I że tam gdzieś , nie aż tak bardzo daleko jest coś więcej, jest inaczej, jakoś zieleniej? Jeśli tak czasem czujesz, ta książka jest dla Ciebie.

 

Gdy ostatecznie podarowałam tę książkę Ewie, nie miałam pojęcia, jaka będzie jej reakcja – zwłaszcza, że ani ona ani ja nie utożsamiamy się z katolickim wyznaniem.

– Ta książka jest świetna! Bardzo wartościowa – zawyrokowała.

 

I ja nieśmiało podzielam  jej zdanie. Poznałam Pierre-Marie Delfieuxa, jako człowieka zakochanego w Bogu i nie tworzącego żadnych granic w tym rozkochaniu. Pełnego wewnętrznej radości i ciepła, który o miłości Boga mówi jak o ogrzewającym słońcu, blasku, jasności.

 

Drogi mieszkańcu dużego, a może małego miasta:  Może czasem zastanawiasz się, jaki jest cel Twojego życia, po co siedzisz na tym dziewiątym piętrze i codziennie widzisz tylko jedno: okna tych, którzy zastanawiają się nad tym samym co Ty. Otóż wiedz, że
Twoje, to właściwie  życie nie jest gdzie indziej. Jest dokładnie tam, gdzie czytasz te słowa. Jesteś Bogu potrzebny tam, gdzie jesteś.

 

 W sercu miast, gdzie Bóg nas umieścił, możemy Go spotkać. W sercu miast, dokąd Bóg nas wezwał, możemy Go głosić. W sercu miast, gdzie On przebywa jako pierwszy, On też może nas przebóstwić. Oby nasze ziemskie Jerozolimy mogły antycypować nową Jerozolimę! Od nas zależy, czy ludzkie miasto będzie rzeczywiście Miastem Boga.

 

Jeśli chciałbyś, chciałabyś , a nie wiesz jak – przyjdź do Boga jeszcze dziś i znajdź w Nim swoją pustynię – nawet jeśli jest  na środku  ruchliwego skrzyżowania.
Odpocznij w Nim. Bo – i będę to powtarzać i żyć tym, aż do skończenia świata:

 

Nieważne w jakim świecie żyjesz, ważne, jaki świat żyje w tobie.