Mogłabyś być tradwife?

 

Kojarzycie Amerykę lat 50. ubiegłego wieku? Białe, niewysokie  płotki wokół miłego domku na przedmieściach rodem z Wisteria Lane, nieśpieszne, sąsiedzkie życie i zawsze uśmiechnięta żona z udanym wypiekiem, czekająca na męża, aż ten wróci z pracy…

 

Jeśli ten obraz jest Wam obcy, polecam film „Służące” gdyż między innymi w nim, znajdziecie ów schemat. Schemat, który dziś w Polsce w 2023 roku zdaje się powracać.

 

Feministki przez lata zawzięcie walczyły, by ten obrazek raz na zawsze zniknął z amerykańskich przedmieść (tu polecam film „Uśmiech Mona Lisy” oraz książkę Elizabeth Gilbert pt. „I że cię nie opuszczę…”)  i w zasadzie tak się stało. No, może z paroma znaczącymi wyjątkami….

 

Miałam około 13 lat, gdy usłyszałam feministyczne hasło: Teraz kobieta może robić to samo, co mężczyzna! Może tak samo pracować!… – dodałam sobie w myślach:  tak samo ciężko, tak samo długo. I być tak samo zmęczona, wkurzona, zestresowana.
I aż by się chciało powtórzyć za Paulo Coleho „Każda bitwa czegoś uczy, również ta przegrana”.

I musiało  upłynąć wiele, wiele wody, by zacząć zauważać pewne mankamenty tej stoczonej o równość bitwy. Bo czy równość  zawsze oznacza sprawiedliwość?

 

 

 

Kto wymyślił gospodynie domowe i feministki?

 

 

 

Zarówno jedne jak i drugie nie wymyśliły się same, mimo, iż tak to może wyglądać.
Era gospodyń domowych czyli tradycyjnych żon (tradwife) przypadła na okres powojenny; kobiety mogły już wrócić z fabryk wyrabiających broń i zacząć rodzić nowych obywateli, których liczba po wojnie znacznie zmalała. Przed kobietami lat 50. zaczęto snuć wizję idylli: bezpiecznego życia na przedmieściach, w którym ideałem jest czwórka dzieci. Zresztą, w tamtych czasach trudno było o inne życie rodzinne! Oto dlaczego:

Nie znano zamrażarek, a  lodówki dopiero zaczęły się pojawiać. Codzienne zakupy spożywcze były więc koniecznością. Nie było supermarketów, więc pani domu odwiedzała miejscowego piekarza, rzeźnika, warzywniak i sklep ogólnoprzemysłowy osobno, niosąc wszystkie zakupy do domu w koszykach lub wioząc na wózku.

Poniedziałek był dniem prania w większości gospodarstw domowych i nie polegał na wrzuceniu brudnego prania do bębna pralki oraz wciśnięciu odpowiedniego guzika.
Jeśli miałaś szczęście mieć pralkę, była to podwójna wanna z maglem na górze. Po jednej stronie była pralka, po drugiej wirówka. Cała kuchnia wypełniała się parą, gdy najpierw prano białe, a potem kolorowe ubrania, no a potem suszenie. Nie było suszarek, więc w zimie lub podczas deszczu ubrania wieszano na wieszakach lub na suszarniach wokół ogniska, albo w kuchni, gdzie było ciepło. W inne dni ubrania były wieszane do suszenia na sznurkach z drewnianymi kołkami.

Również ogrzewanie domu pozostawało wiele do życzenia. W latach pięćdziesiątych prawie żadne domy nie miały centralnego ogrzewania. Większość ludzi miała kominek na węgiel w salonie i to wszystko. Jeśli było bardzo zimno, ludzie zapalali piekarnik gazowy i zostawiali otwarte drzwiczki, aby zapewnić trochę ciepła w kuchni. Rozumiecie teraz, co oznacza określenie patronka ogniska domowego? Musiał być ktoś, kto pilnował, by w domu zimą było ciepło.

Ubrania były często domowej roboty, szyte lub dziane. Dziane, gdy dzieci wyrosły, były poddawane recyklingowi przez rozplątywanie i ponowne dziane w coś innego. Kiedy kołnierzyki koszul się postrzępiły, rozpruwano je, wywracano na lewą stronę i ponownie przyszywano. Cerowano skarpetki i pończochy.

 

Gospodyni musiała mieć do tych wszystkich zajęć dużo krzepy, nie potrzebowała siłowni, bo te wszystkie zajęcia plus odprowadzanie dzieci do szkoły, zapewniały jej dużo ruchu w ciągu dnia.
Trudno sobie wyobrazić pełnoetatową pracę zarobkową w takich okolicznościach!

I wiodła sobie to bezpieczne, ułożone życie, od czasu do czasu cierpiąc na syndrom gospodyni domowej, gdy do rajskiego ogrodu wkroczyły feministki, uświadamiając jej, iż Bóg przeznaczył ją do wyższych celów…

Do jakich? Coraz to nowszych, a ta lista nigdy nie ma i nie będzie miała końca. Dziś już nie słyszmy narracji, że kobieta jest równa mężczyźnie, ale że jest lepsza od niego i zasługuje na większe prawa. No bo czym jest alienacja rodzicielska? Kwestie alimentacyjne, całe prawo rodzinne po stronie kobiety? Przywileje emerytalne i inne wymysły feministek zaplanowanych równie dobrze, co ich koleżanki w domowych fartuszkach?

 

Jedną z pierwszych prawd na temat ruchu feministycznego poznałam jako studentka anglistyki – na uczelni dowiedziałam się, iż feministki nie są wolnymi elektronami kochającymi inne kobiety i stale walczące o ich dobro, ale że feminizm to polityka. I biznes zarazem. Kto wspiera ruchy feministyczne i po co? Na przykład Rockefeller. Dlaczego? A dlaczego 50% społeczeństwa ma nie płacić podatku? Bo tym były kobiety pozostające w domach. Wyzwolenie kobiet było zatem planem usprawniającym gospodarkę.

 

Nie od dziś wiadomo, że szkoła to narzędzie indoktrynacji, a minister Czarnek zdaje się bronić tej wizji do upadłego. Tak, gdy rodzic idzie do pracy, pozostawia na osiem godzin swoje dziecko pod opieką innych – w czasie wielu godzin spędzonych w szkole, do młodych głów tłoczone są przeróżne „fakty” i idee, które mają zrobić z niego posłusznego obywatela, który dokonuje wyborów konsumenckich, a nie swoich własnych. Którego w razie konfliktu zbrojnego bez problemu powoła się na pierwszą linię frontu, w imię tego tłuczonego do głowy patriotyzmu i który będzie pracował, brał kredyty i pracował jeszcze więcej, żeby nie mieć wreszcie czasu wychowywać swoich dzieci, ale odda je pod skrzydła Wielkiego Brata – państwa, systemu.
Rockefeller dobrze to wiedział – wiedział, jak zapanować nad społeczeństwem: zaopiekować się nim. A to można zrobić obiecując kobietom przywileje i ochronę, ściągnąć ten uciążliwy balast jakim jest odpowiedzialność, czy – co gorsza – poświęcenie. Pokazał, że kobieta nie musi mieć męża, gdyż jest on – Państwo, System, które będą od teraz pełnić dla niej tę rolę.

 

 

 

Co by się stało, gdyby masowo powstawały tradycyjne żony?

 

 

 

 

Prawdopodobnie zarobki poszłyby w górę, gdyż rąk do pracy byłoby  znacznie mniej. Gdyby konsumpcja miała pozostać na podobnym poziomie, mężczyźni musieliby zarabiać jeszcze więcej.
Śmiem podejrzewać, że kobiety w znaczniejszym stopniu niż obecnie, byłyby zrelaksowane, spokojniejsze i co za tym idzie, szczęśliwsze – praca fizyczna męczy, ale to umysłowa drenuje tak, że czasem trudno wejść w prawdziwe odprężenie, zgadzacie się?
Ja osobiście wolę być zmęczona fizycznie niż psychicznie. Myślę, że mężczyźni byliby bardziej zadowoleni z życia łóżkowego, czuliby się też bardziej sprawczy, być może tymi prawdziwymi, acz legendarnymi zarazem, głowami rodziny.
Być może powstałaby cała gałąź zawodowa właśnie dla gospodyń domowych? Rząd, chcąc jednak pobierać podatki od połowy społeczeństwa, może usprawniłby system podatkowych na rzecz podatników i ułatwił prowadzenie własnej, niewielkiej firmy?
Lub płaciłby kobietom jeszcze więcej za wydawanie na świat kolejnych przyszłych podatników?
Czy zmieniłaby się edukacja? Zniknęłyby niektóre kierunki studiów, które wybierały głównie kobiety, czyli kierunki humanistyczne?
czy kobiety dążyłyby jednak do tego, by rozwijać swoją wiedzę o świecie, czy ograniczałyby się do uzyskania tej bardzo praktycznej, dotyczącej prowadzenia domu?
Podejrzewam również, że rodziłoby się więcej dzieci niż obecnie – sprzyjałby temu młodszy wiek tradycyjnych żon. Podpowiem, że taką polską, tradycyjną żoną jest w polskim YouTubie na przykład Wiktoria Wilkosz.

 

Kilka rzeczy jednak napawa mnie lekkim niepokojem, a mianowicie: co w przypadku….jakiegoś wypadku? Ludzie chorują, umierają – co w takim wypadku zrobi kobieta, która od młodego wieku zostaje tradwife? Czy inwestuje w swoją edukację i jakiej jakości jest to edukacja? Czy jej umiejętności czy wykształcenie pozwolą na wkroczenie na rynek pracy w każdym momencie, czy przez lata nieobecności, będzie z niego skreślona? Czy pozostanie jej szukanie kolejnego mężczyzny, który się nią zaopiekuje? Czy ma jakiś plan B?

Czy ruch tradwife dawałby realny wybór każdej kobiecie, czy wymuszałby określoną postawę, jak robi to ruch feministyczny? Bo w tym drugim, niby masz wybór jako kobieta, w końcu o wybór właśnie się tam walczy, ale już Phyllis Schlafly  z przekąsem zauważyła: Ale spróbuj tylko powiedzieć, że chcesz żyć tradycyjnie, a spadną na ciebie gromy feministek!

 

Czymkolwiek okaże się być ruch tradwife, na pewno jest pójściem pod prąd, alternatywą dla jednego tylko kierunku patrzenia na świat i swoje życie, a ono pokaże, kto i co chciał na tym ugrać, bo po tylu światowych rewolucjach – ustawkach, nie mam już co do tego wątpliwości.

 

Mam też złoty środek – pójście za swoim powołaniem. Niektórzy swoje pragnienia traktują jako wyznacznik, kierunkowskaz powołania życiowego i często one tym właśnie są,  nie przeczę.
Ja zawsze mam niezawodny sposób na życie: przyjdź do Tego, który cię stworzył i dowiedz się, co masz w tym momencie robić. Proste i skuteczne, a jakie uwalniające!

 

 

Co sądzicie o tym temacie? Jeśli jest tu jakiś mężczyzna, jestem ciekawa Twojego zdania; czy tradwife to byłaby kobieta dla Ciebie? Porozmawiajmy – najlepiej przy kawie