Czwartek szesnastego 

 

Czy macie już przebiśniegi? – zapytali znajomi z Syberii, posyłając mi kolejne i kolejne zdjęcia zaśnieżonego, sybirskiego miasta.
Wszystko ma swój czas – myślę sobie cierpliwie, patrząc na te zdjęcia. Dla mnie czas tolerancji śniegu się skończył. Cieszyłam się białą zimą w grudniu, gdy do wyboru jest albo wielka chlapa, surowe zimno,  albo biały śnieg malujący bajkowe krajobrazy. Ale już koniec.

 

Pisząc ten tekst zerkam za okno, za którym raz po raz widzę łanie i koziołka szukających pożywienia, mnóstwo sójek buszujących w liściach, a na wysokościach, ścigające się wiewiórki. Dziś nawet od dłuższego czasu widziałam zająca wskakującego do owego, mało tajemniczego jeszcze, bo ogołoconego lasu.
Rozpoczęłam też mój rytuał coporannego obchodzenia zagonka; kurnik, witajki z moimi siedmioma dzielnymi dziewczętami, pozbieranie jajek i dalej dużą, drewnianą bramą na ogród w kierunku najpierw szklarni, potem lasu – bo już tam od rana szukam natchnienia, wyciszenia, mądrości na cały dzień i dystansu. Dystans można zyskać tylko w spokoju. Umieć być w ciszy, w naturze bez dźwięków technologii, ciszy się nie bać, nie bać się usłyszeć swoich myśli. Iść do lasu bez zewnętrznej muzyki, nie zakłócać głosów ptaków, łapać nić porozumienia z odwiecznym światem, w którym tak zgrabnie zostaliśmy postawieni.  A mówią, że to już nie potrwa długo.

Jeden z moich studentów, programista, który naturalnie jada tylko kromki z keczupem i interesuje się wszystkim, co zaprogramował ludzki umysł mówi, że jest w szoku jak dalece obecnie rozwinęła się sztuczna inteligencja (AI). I jak szybko postępuje ten „postęp”.
No wiem. Czwarta rewolucja przemysłowa pędzi Muskowską rakietą i nie oszczędzi nikogo. My, cośmy myśleli, że poumieramy zanim dopadnie nas ten cały orwellowski świat, musimy się ustalić na nowo.

Ja tak zawsze robię, gdy przychodzi coś, czego nie znam, co jest trudne. Co to dla mnie znaczy? Po raz kolejny ustalić czym żyję – swój kręgosłup moralny przebadać, ustalić, jaki ma być i żyć dalej w zgodzie z nim.
Kręgosłup to w ogóle jedna z przenośni życia. Ale o tym później.

Wiecie, gdy czytam, słucham tego, jak my będziemy wspaniale funkcjonować, już jako pół-człowiek, pół-robot tylko nikt tego tak jeszcze nie nazywa, ale wiecie, płacić za pomocą siatkówki oka, zbierać punkty za karne obywatelstwo, jak w Chinach i nikt nie będzie musiał o niczym i nad niczym myśleć, bo wszelakie systemy zrobią to za niego, a co już się dzieje – ilu z Was robi choć czasem papierową listę zakupów (ja) korzysta z map tradycyjnych (ja), papierowych słowników (ja), nie płaci telefonem (ja) , nie ma w telefonie żadnych danych osobistych (ja)

to po pierwsze już widzę, gdzie zajmę miejsce w – tym razem już dokumencie -serialu póki co sci-fi  „Nowy wspaniały świat” (polecam bardzo, patrz: Netflix) i mam cichą nadzieję, że razem z Wami czytelnikami stworzymy to unikatowe grono (jestem ciekawa czy po pierwszym odcinku zgadniecie, gdzie się widzę) a po drugie, że ogłupienie postępuje w tempie zastraszającym i już teraz ludzie dają sobie L4 od myślenia.
Co dopiero będzie za kilka lat? Lodówka wybierze mi jedzenie – o ile będę mogła coś jeść i używać lodówki ze względu na topnienie biednych lodowców, szafa wybierze ciuchy (choć po ostatniej propozycji z Davos to tego wyboru będzie mógł dokonać nawet system z oprogramowaniem  Atari) szczoteczka odpowiednią ilość pasty, a co ja będę robić? Właściwie będzie można się już tylko położyć i umrzeć – o ile nie zanieczyszczę Matki Ziemi swoim zwłokiem.
Cała kreatywność człowieka zaniknie całkowicie. Nie będzie już nawet o czym pisać wierszy. Żadnych niepokojów, ryzyka, stresu, wyzwań… no nowy, wspaniały świat. Coś jak parodia pierwszego Edenu tylko na xanaxie.

W nowym świecie nie będzie prawdziwych przygód, jak ta wczoraj, która mnie spotkała i można ją zatytułować „Kto by pomyślał?!”.

Jechałam na fizjoterapię, gdy uzmysłowiłam sobie, że zapomniałam gumki do włosów. Tak, na fizjoterapii prostownika to dość istotna rzecz.
Zaczęłam kombinować i wykombinowałam, że idąc po drodze po drożdżówkę z serem, zapytam panią w drożdżówkarni, czy ma jakąś gumkę recepturkę. Jednak przechodząc wcześnie rano jedną z bielskich ulic, spostrzegłam otwartą Żabkę. Uznałam, że to moja szansa!
Po obejściu sklepu i zbadaniu, że gumki do włosów nie są w asortymencie, podeszłam do kasjerki.
– Poratowałaby mnie pani gumką recepturką?

Twarz-jakby-słysząca to samo zdanie tylko po turecku. I natychmiastowa reakcja:
– My tego nie sprzedajemy!
– Domyślam się – kontynuuję – ale może ma pani w szufladzie taki dyngs?
Ponownie twarz-jakby-słysząca to samo zdanie tylko…..

– Ja nie wiem o co pani chodzi.

W tym momencie włączył mi się preceptor i zerknęłam na tabliczkę z imieniem. Asia. Zatem nie Tatiana, Oksana ani Katiusza, która miałaby najwyższe prawo nie rozumieć czym gumka recepturka jest.

Widząc, że już teraz cofamy się do epoki jaskiniowej, zaczęłam używać teatralnych gestów pokazując wiązanie włosów. Pani Asia pozostała niewzruszona, patrząc na mnie jak na małpkę kapucynkę w cyrku.

– A gdzie to pani kupuje?! – padło w końcu jakieś pytanie.

Doceniam ciekawość świata, zatem odparłam zgodnie z prawdą, że co prawda „tego” nie kupuję intencjonalnie, ale każdy szanujący się przyułek; dom, sklep takie cuś ma choćby w liczbie jednej.
Ekspedientka nadal wydawała się nie łączyć z całą resztą ludzkości posiadającej dostęp do gumek recepturek, mimo moich zapewnień o ich szerokim zastosowaniu i przystępności.

– Takie coś dostanie pani tylko w papierniczym. – zawyrokowała.
Ja to do papierniczego mogę lecieć szpagatami, ale w tym wypadku jednak wierzę własnej, nabywanej latami eksperiencji, że nie jest to aż tak konieczne.

Poddałam się, ale zostawiłam pedagogiczne pouczenie:
gdy wróci pani do domu, proszę sprawdzić w słowniku co znaczy „gumka recepturka” modląc się, by nie zapytała, co to słownik.

Żabkę opuściłam, udając się do mojej drożdżówkarni, w której odbyłam następujący dyskurs:
– Ma pani może na zbyciu jedną gumkę recepturkę?
– Tak, proszę. – wraz z drożdżówką otrzymałam w końcu ustrojstwo na miarę świętego Graala.

Aż by się chciało powtórzyć za Einsteinem: “Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, aż znajdzie się taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to robi.” Ale nie pompujmy się taką filozofią przypominającą znany kawał o trzech policjantach i żarówce.
Mimo wszystko, świat materialny bywa prostszy.
Mało tego! Wierzę nawet w to, że i tę horrendalną inflację można odpompować, uprościć prawa podatkowe, a ludzie mogą prosperować bez rozdawnictwa. I że nie poginiemy jak mamuty gdy klimat Ziemi się nieco ociepli i gdy nie pozamykamy wszystkich kopalń.

We wtorek w bielskiej Żabce próbowano mi zasugerować, że nie wiem, o czym mówię, pragnąc rzeczy tak podstawowej jak gumka recepturka – i mówię Wam, uważajcie, by Was ktoś nie próbował usilnie zbić z pantałyku gdy próbujecie żyć w zgodzie z odwiecznymi prawami świata. Kauczuk istnieje naprawdę – sprawdziłam organoleptycznie!

 

 

Co tam u Was?