Piątek trzeciego

 

 

Piątek, weekendu początek! Mówię bardziej za prawdopodobnie większość czytających, gdyż mój weekend rozpoczął się wczoraj o 16ej.
Przez ostatnią dobę, to jest czas, kiedy pogoda zdecydowanie nie jest taka jaką mają teraz Teneryfianie, rozmawiałam z kilkoma osobami i każda z Polski pochodząca zaczęła powitanie od mniej więcej czegoś takiego:
Hej-ale-podła-pogoda-nic-tylko-wyskoczyć-przez-okno!
lub
Cześć-strasznie-się-rozpadało-ten-deszcz-no-ale-śnieg?!

Czy tylko ja mam świadomość czasoprzestrzeni i nie oczekuję od lutego pączkujących kwiatów migdałowca?!
Ludzie zatem nie przestają mnie zadziwiać ani na chwilę, ale jest w tym coś uroczego! W tym, jak człowiek przeżył 70 lat i nadal się dziwi, że w lutym spadł śnieg. Albo relacjonuje mi dokładnie to samo, co widzę i ja. Mam okno!
Ale odkąd mogę chodzić o własnych siłach, odkąd mogę sobie spacerować nawet z 3 kilometry i nie muszę brać potem leków przeciwbólowych, ani odwoływać zajęć następnego dnia, to wiecie co? Mam gdzieś, jaka pogoda jest za oknem! Liczy się dla mnie bardziej to, jaką pogodę mam w swoim wnętrzu!
A jest ona przednia, tak stwierdzam.

 

To jeszcze słowo na weekend dla tych, co jak kania dżdżu wyczekują wiosny (a jak przyjdzie, to będą narzekać, że chlapa i inflacja) – wiosna może dla ciebie nie nadejść! Ha! Jak się z tym czujesz?
To może być ostatni tekst jaki czytasz w życiu, więc skąd te plany na wiosnę?! Kto ci ją obiecał? Jej nawet nie ma we wspomnianej czasoprzestrzeni! Nigdzie jej nie ma! No, może poza twoją wyobraźnią. Otóż wiosna 2023 jest jak sławetny Armaggedon, na który czekają świadkowie jehowy –   już robią plany, kto z kim pójdzie w parze, jak będą deptać po robakach waszych (czyli wszystkich innych) ciał, jak będą jeździć na oswojonych lwach, a tymczasem jednego z drugim jutro może prasnąć autobus, bo się zaczytał w komórce, powiedzmy, że scrollując Strażnicę. Albo ostre zapalenie wyrostka – przy naszej służbie zdrowia i karetkach pędzących z prędkością nomen omen karawanu, nietrudno o Armaggedon przyśpieszony i osobisty.
A tak poza tym, gdyby kto chciał z uporem maniaka powielać kwestię o Armaggedonie, to biblijny Armaggedon jest miejscem, nie wydarzeniem.
I ja bym tak z dobroci serca radziła też wejść do osobliwego miejsca – najlepiej miejsca pokoju. I najlepiej tego od Boga.
Bo ostatecznie i będę to powtarzać do końca świata i tyle wystarczy: nieważne w jakim świecie żyjesz, ważne, jaki świat żyje w tobie.

 

A odnośnie tego innego, lepszego świata – jak pisałam, taki zrobiłam. 28 stycznia byłam na spotkaniu z Marcinem Zielińskim. Co na to powiem? Powiedzieć, że chopok tak pikny jak w Internecie, to nic nie powiedzieć. Bo istotą jest tu atmosfera jaką stworzyli ludzie następujący: ksiądz prowadzący, absolutnie wymiatający zespół Fausystem, Marcin Z., no i ludzie. Ludzi nazbierało się ponoć z 2 tysiące i przyznaję, że wzruszyli mnie – przyszli jak do kazania na górze, ze swoimi – często widocznymi bolączkami, z oczekiwaniem i wierzę, że z wielką nadzieją w sercu na złapanie trochę Nieba; duchowego, fizycznego w postaci uzdrowienia.

 I ostatecznie stworzyli atmosferę tego nieba – było tak cudnie, tak magicznie (Tak! Użyję tego słowa rodem z Harryego Pottera!!) dostojnie i zwyczajnie, i prawdziwie, intymnie i tak otwarcie, że chciałam tam zostać, chciałam uwielbiać Boga z tymi ludźmi i żeby to się nigdy nie kończyło.
I wtedy tak stojąc w chmurze wdzięczności, raz po raz pojęłam, czemu my siebie nawzajem potrzebujemy czasami. Nie, żeby zawsze, ale czasem dobrze jest współdzielić z kimś radość tak wielką, że jedno serce od niej mogłoby pęknąć.
Bo jak sama robię uwielbienie w domu, to czasem mam takie wrażenie, że z wdzięczności i radości to mi serce pęknie i tak mnie znajdą.
A jak jestem wśród ludzi, to zawsze sobie myślę, że jak serce pęka z tych samych powodów, ale wśród moich braci i sióstr – nieznajomych, ale jednak, to tak, jakby się już było w niebie, to jak zakończyć życie (jedno, a zacząć przecież drugie!) jedząc miodek, a będąc Puchatkiem. I bardzo chciałabym to powtórzyć. I na to będę oczekiwać, jakby wiosny miało nie być – a hodować ją w sobie mimo zimy.

Tego raz jeszcze życzę tu wszystkim, dziękuję za uwagę.