Czego nas uczą amerykańskie filmy?

 

Kino jest częścią kultury. Jest także częścią popkultury – czyli łatwo dostępnej kultury dla mas. Produkcje filmowe zawsze przekazywały jakieś treści; celowo, zmuszając widza do refleksji oraz podprogowo, działając na podświadomość.

O ile fascynuje mnie kultura amerykańska, o tyle upatruję w niej wiele zagrożeń.
Pewnie wielu z Was jest fanami amerykańskiego kina – przyznaję, że ja też! Właściwie od fenomenu amerykańskiego kina zaczęła się moja fascynacja filmami! Jakiż to fenomen? Pisałam o tym już trochę tutaj.

Ale na wszelakie produkcje nie potrafię patrzeć inaczej, jak przez filtr własnych wartości.  I polecam to robić, być świadomym odbiorcą, inaczej jako społeczeństwo zupełnie innej kultury, będziemy powielać nie swoje i nie zawsze dobre schematy… jak cztery nastolatki, które mijałam na ulicy tydzień temu…

 

 

Idąc jedną z głównych ulic Bielska-Białej, miałam przed sobą cztery dziewczyny w wieku 16-17 lat. Miały na sobie bardzo przeciętne ubrania, chyba głównie z lumpeksu (nie potępiam, sama lubię) zatem żadne tam warszawskie divy – influencerki. Za to cechą charakterystyczną każdej z nich był jednorazowy kubek kawy w dłoni. Wiecie… jak w amerykańskich filmach…
I nie byłoby w tym może nic niepokojącego, gdyby nie przekaz rodem z amerykańskiego stylu życia. A brzmi on: Nie mam czasu usiąść, zamówić kawę i delektować się nią. Pędzę, mam tyle na głowie! Kto ma dziś czas siąść i pić kawę?! Kaman!

O tym samym wspomina Jen z kanału Dream Prague, a jako rodowita Kalifornijka, wie o czym mówi. Wspomina, że dopiero po przyjeździe do Czech zobaczyła, że na kawę można iść do kawiarni, usiąść przy stoliku i…dostać kawę w normalnej filiżance.

 

 

W wielu filmach ma miejsce jakaś kłótnia tudzież ostrzejsza wymiana zdań. To, co różni film europejski od amerykańskiego to fakt, że w tym drugim ludzie wstają z impetem od stołu i wychodzą często trzaskając drzwiami.
Amerykańskie filmy uczą nas, że nie musimy sobie radzić z konfrontacją, a druga osoba – często bliski członek rodziny – traci nasz szacunek w momencie, gdy nas rozzłości lub gdy wyrazi odmienne zdanie.
Oczywiście, to znacznie lepsze niż chwycenie za domową dubeltówkę i odreagowanie negatywnych emocji na domownikach, ale nie uczy stawiania czoła trudnym sytuacjom.

Kontynuacją takiego zachowania jest rozgniewany nastolatek, który biegnie „do siebie” a rodzic, którego właśnie zmieszał z błotem, za nim, niemalże go przepraszając. Takie zachowanie wyśmiewa matka Devi we wspomnianym przeze mnie serialu „Jeszcze nigdy”
porównując amerykańskie i hinduskie wychowywanie dzieci.

 

 

 Za to rzecz, która naprawdę mi się podoba, to zróżnicowany krajobraz Stanów – podczas, gdy polskie filmy mają akcję osadzoną głównie w Warszawie lub innych dużych miastach, w amerykańskich filmów zobaczymy zarówno Nowy Jork, Waszyngton, Florydę jak i moje ukochane południe „konfederatów” tudzież „dixies” z muzyką blue grass i nieśpiesznym życiem zawsze przyodzianym w stylową koszulę w kratę.

 

 

 

Rzecz, z którą trudno mi się mierzyć w amerykańskich produkcjach to pogłębiające się  drastyczne łamanie tabu.
Kilka lat temu w serialu „Gwiazda szeryfa” zszokowała mnie scena, gdy „zwyczajna” nastolatka pod wpływem emocji, strzela do swojego Bogu ducha winnego ojca, chcąc go zabić. O ile jestem przyzwyczajona do przemocy w filmach (z małym mrugnięciem oka obejrzałam wszystkie „Piły” no i jestem wielką fanką wspomnianej „Faudy”) zamach na rodzica był dla mnie nieprzekraczalnym tabu, zwłaszcza, że całemu wątkowi nie towarzyszyła żadna wyższa krzywda.

Kiedyś wspomniałam też o serialu „Sposób na morderstwo” i do dziś zastanawiam się, jak tak dobra aktorka jak Viola Davis mogła zgodzić się brać udział w takim chłamie. Obejrzałam kilka odcinków tego serialu i dalej nie dałam rady – jest to serial pozbawiony jakichkolwiek pozytywnych emocji, nadziei, dobra, jakiegokolwiek światełka w tunelu. Przedstawia świat totalnie amoralny, w którym przekracza się kolejne granice, nie dając widzowi żadnego miejsca na refleksję, a jedynie fundując mu godzinę pełną negatywów.

Te same ruchy można zauważyć w wielu innych serialach; rozprawianie o wypróżnianiu, scena zakładania tamponu, czy rubaszne i zupełnie nieśmieszne żarty, tak często wprawiały mnie w konsternację, że bardzo uważnie wybieram produkcje, które oglądam.

 

 

Natomiast podoba mi się przekraczanie pozytywnych granic. To właśnie amerykańskie filmy potrafią pokazać, jak w imię ważnej sprawy zwykły człowiek staje się niezwykły. Za przykład podam ostatnio wspomniany przeze mnie „Wolność słowa” (2007). Takich przykładów jest wiele; organizowana z rozmachem pomoc sąsiedzka, policjant, który wychodzi poza swoje ramy. To jest właśnie to, do czego – jak wierzę – wszyscy zostaliśmy stworzeni; do wychodzenia poza ramy, bo właśnie tam rodzi się dobroć i miłość; dwie rzeczy, które trzeba wyprodukować, które nie biorą się z biernej, standardowej postawy.

 

Kolejnym negatywnym aspektem jest niezdrowe jedzenie zapijane Colą – bardzo często spożywane przez szczupłe aktorki. Z zaufanych źródeł wiem, że amerykańskie jedzenie nie należy do zbyt pożywnych, ale cóż, jest częścią amerykańskiego stylu życia – i powinno tam, za wielką wodą pozostać. Niestety, to polskie dzieci należą do najszybciej tyjących w Europie, a aż 58% dorosłych Polaków ma nadwagę. Pod względem otyłości (z 23%) zajmujemy już 6.miejsce w Europie. Dla porównania, w roku 2010 było to 16% ludności, a w 1990 – nieco ponad 10%.
Z czym to się je? Cóż… prosperity, lżejsza praca, za dużo niewłaściwego jedzenia i netflixowy styl życia. To jest: kanap(k)owy.

 

 

Czy zgodzicie się, że przekładanie 1:1 pomysłów z innej części globu nie zawsze ma rację bytu w polskich warunkach? Oto przykład:

 

Gdy spojrzycie na polskie parkingi, jakie samochody na nim przeważają? Ja bardzo często widuję takie…. skrojone na amerykańskie, szerokie drogi, gdzie jeden pas zwykłej drogi miejskiej ma szerokość 3,7 metra.
Są i plusy – te wielkie kolumbryny świetnie sprawdzają się na licznych dziurach na polskich drogach (przynajmniej czechowickich) ale sadzę, że dość trudno efektywnie zaparkować – bo ani nasze parkingi, ani małe uliczki starych miast, nie są dostosowane do takich aut. Co sądzicie?

 

 

Jeśli już przy autach jesteśmy… w Polsce można zaobserwować też iście amerykański zwyczaj podwożenia dzieci dosłownie wszędzie. Jedna z moich nastoletnich uczennic, zapytana czym się pasjonuje jej mama, odparła, że lubi nord walking, ale – dodała – uprawia go wtedy gdy ma czas, bo często musi ją gdzieś podrzucić.
Oto jak polscy rodzice wypchali sobie mózgownice amerykańskim obrazkiem, w którym i benzyna kosztuje $1 za litr (przy znacznie wyższych zarobkach) i dziecię mając 8-18 lat nie poradzi sobie  w autobusie a i cała rodzina mieszka na takim pustkowiu, że handel obwoźny dojeżdża tylko raz w miesiącu, a o komunikacji miejskiej zapomnij. A, no i człowiek zachodu w ogóle nie potrzebuje ruchu, wystarczy, ze mu zwoje mózgowe pracują przez 8h dziennie.

 

 

A problemem jest nawet dojechać na imprezę o staropolskiej nazwie czyli Studniówkę (ang. prom) bo tu styknie tylko limuzyna. Zatem jeszcze o tym promie … ponoć obecne promy to jak mniejsze wesela. Naoglądały się dzieci „90210” gdzie nastolatki mają kupę hajsu Bóg-wie-skąd i zaprosić na prom Lady Gagę to kwestia jednego telefonu.

 

 

 

Prom promem, ale podczas gdy Polacy mają kompleks polskości, stale faworyzując produkty „zachodnie” (dobra, niemiecka chemia gospodarcza ma pierwszeństwo) Amerykanie są dumni ze swojej amerykańskości i chętnie używają swoich produktów, nawet jeśli….te obce są znacznie lepsze (np. kosmetyki czy produkty spożywcze). Połączyć polski produkt niewyrabiany w Chinach i afekt Polaka, który takowy produkt chętnie kupuje, a mamy silną gospodarkę i jakieś Państwo Środka może nam naskoczyć!

 

Co następuje dalej? W amerykańskich filmach łatwo się rozwieść i od razu zacząć nowe, niezależne, udane życie. A rozwieźć się można z byle powodu. Aż chciałoby się rzec: bo zupa była za słona.
Patchworkowe rodziny, dwa domy, dzielona opieka… w tym momencie ja już nie piszę o amerykańskich filmach. Długo trzeba  było czekać na to u nas?

 

 

Co za tym idzie… psychotropy, leki nasenne będące nieodłączną częścią amerykańskiej apteczki są po prostu odzwierciedleniem tamtejszego stylu życia. Wielu Amerykanów ma jakiś problem w duszy, którego na pewno nie załatwi ani obcowanie z przyrodą, ani budowanie więzi, zrównoważone podejście do pracy i odpoczynku, ani medytacja uważności, zwolnienie tempa życia i choćby delektowanie się poranną kawą w filiżance. Tu potrzeba mocnego działa.
I voila! Przemysły farmaceutyczne zacierają ręce. Czy te polskie są gorsze? Otóż nie; coraz więcej osób, z którymi rozmawiam, bierze leki nasenne i antydepresanty.

 

 

I jeśli już o tym mowa – mam wrażenie, że przejęcie przez Polaków zachodniego stylu życia w tak dużej mierze, dokładając te wszystkie pojedyncze, niemal niewidzialne cegiełki powoduje dziś … znaczne pogorszenie życia psychicznego ludzi – w tym dzieci.
W USA wszystko dzieje się szybko: szybka kawa, szybkie shoty, speed dating, szybkie jedzenie i brak refleksji nad tym wszystkim już od dekad powoduje zagubienie, depresję i stałe balansowanie na emocjach – bo one są równie proste i szybkie…. I zwodnicze.

Czy obecnie nie mamy jakże amerykańskiej cancel culture? (kultury wykluczania) Czy nasze społeczeństwo nie jest stale karmione emocjonalną treścią, która wygrywa z logiką i prawdą? I chciałoby się zakończyć po biblijnemu; A co to jest prawda? [1] no i już parafrazując: A cóż dobrego może przyjść z Ameryki? [2]

Powiedzcie?

 

 

 

 

[1] Ew. Jana 18:38

[2] Parafraza ew. Jana 1:46