Długi weekend: czeskie zamki

 

W czerwcu czeka nas kolejny, długi weekend – przynajmniej potencjalnie. I od razu pomyślałam o tych, co chcieliby zobaczyć coś ładnego, a niekoniecznie chcą się w tym celu wybierać gdzieś daleko. Zatem …. czeski Krumlov się kłania!

 

 

To przeurokliwe miasteczko wpisane zresztą na listę UNESCO, leży niemal na samym końcu Czech – blisko, bo około 30 kilometrów od granicy z Austrią. Miasto otoczone jest wijącą się finezyjnie Wełtawą i właśnie zwiedzanie go  z perspektywy wody (kajaki, SUP-y) jest jedną z opcji.

Co prawda marzyłam jeszcze rok temu i dwa, by pojechać do Krumlova z namiotem, ale ostatecznie stanęło na pensjonacie – wybraliśmy Penzion U náměstí, w samym sercu miasta, bo tuż przy kościele św. Wita – a ponieważ parking mieliśmy około 5 minut pieszo dalej (do centrum Krumlova nie wolno wjeżdżać samochodem) idąc z plecakiem, już zdążyłam się pozachwycać tym, co nas czeka!
Właściwie…. już na etapie wjeżdżania do miasta, gdy po mojej prawicy nieco w dole ukazał się Krumlov, miałam efekt wow. Dużego wow.  Dalej było już tylko lepiej.

 

 

Nasz pensjonat z pokojem na poddaszu, okazał się bardzo przytulny i działający na wyobraźnię; przeczytaliśmy w tak zwanej recepcji (a de facto bufecie z wieloma antykami) krótką historię kamienicy – że najpierw należała do jednego handlarza, potem drugiego….a na końcu szewca – czego akcenty można było ujrzeć dyskretnie w kilku miejscach tego „pokręconego budynku” – do naszego pokoiku prowadziły kręte, skrzypiące schodki. Mimo, że pensjonat nie miał jako takiej recepcji z obsługą, co rano czekało na nas ciasto. Ostatniego dnia poznaliśmy osobiście właściciela tego romantycznego przybytku – Josefa, który okazał się być sympatycznym, pomocnym człowiekiem. Więcej zdjęć na Instagramie. 

 

 

My jak to my – po przyjeździe (czyli 5,5 godz. podróży) nie wytrzymaliśmy długo na miejscówce i po bodajże 20 – minutach wyruszyliśmy na miasto. Naszym ochom i achom nie było końca! Niewysokie ale kolorowe budyneczki wijące się wzdłuż uliczek, tu o prostej, za chwilę o nieco bardziej wyrafinowanej architekturze, prowadziły nas posłusznie w miejsce kolejnych zachwytów. W pewnym momencie usłyszałam szum rzeki – byliśmy tuż przed zamkiem, który stał przed nami niczym potężna ściana całująca nieboskłon. To był zamek Krumlov. Żadne zdjęcie nie odda jego rozmachu – stojąc u jego podnóży, czułam się jak mrówka. No i nie tylko ja prawdopodobnie – ten zamek jest jednym z największych kompleksów zamkowych w Europie.  Robi wrażenie. No i nie mogłam się doczekać, gdy pójdziemy go zwiedzać!

 

 

Zanim kupiliśmy bilety (210 CZK/ os.), obeszliśmy go z każdej strony – co już samo w sobie było wyczynem kondycyjnym. I znów zaczęliśmy wędrować po krętych uliczkach; to, co od razu rzuca się w oczy, to dbałość o detale. Miasteczko jest po prostu klimatyczne! To, co je tworzy to włożone w nie ludzkie serce; kwiaty na parapetach, średniowieczne, wyeksponowane akcenty (np. młyn wodny) piękne szyldy, zadbana historia uwieczniona na fasadach budynków itp.

Z radością błądzimy w kolejnych uliczkach. I tak przez prawie 4 godziny…

 

 

Następnego dnia, 1 maja kupujemy bilety na zwiedzanie zamku i po chwili zaczynamy czekać na przewodnika. Wycieczka w kameralnej, kilkuosobowej grupie zaplanowana jest w ciągu 30 minut. Chodzimy zatem po dziedzińcu zamku, od czasu do czasu zerkając na niedźwiedzie, żyjące od 14. wieku w przyzamkowej fosie – oczywiście…nie te same od 14. wieku, ale tradycyjnie noszące imiona którychś z właścicieli zamku – a było ich całkiem sporo.

 

Losy zamku są dość zawiłe – o tym opowiada nam już po czesku przewodniczka, z którą się spotykamy. Nie jestem w stanie powtórzyć historii zamku, gdyż brzmi trochę jak brazylijska telenowela, bez happyendu. A może właśnie z happyendem, skoro jeszcze w 21.wieku miałam okazję zobaczyć te wspaniałości? Tak czy owak w skrócie: zamek zyskał świetność za czasów Rožmberków, lecz niestety późniejsi właściciele wpędzili go w długi, z których nie byli już w stanie wyjść. W dodatku ostatni władca (tu będzie spojler) zmarł bezpotomnie i zamek przeszedł z czasem w ręce państwa.

 

 

Zwiedzamy apartamenty renesansowe i barokowe wybierając trasę 1. Trasa nr 2 to wnętrza z 19 wieku. Myślimy o wejściu na jakże spektakularną wieżę, ale gdy kończymy zwiedzanie zamku, padamy z nóg – nie mamy już siły zrobić ani kroku dalej. Idziemy za to na obiad do klimatycznej karczmy, schowanej w jednej z tych małych uliczek. Jest to pierwsza knajpka na naszej drodze, w której….akceptuje się płatność kartą. Zanim do niej dotarliśmy, przeszliśmy przez kilka i wszędzie chciano gotówkę! Sorry gregory.

Po zjedzeniu trdelnika i odsapnięciu, decydujemy się zwiedzić jeszcze zamkowy, barokowy teatr, który nie został zmieniony na przestrzeni wieków prawie w ogóle. Idąc za Wikipedią: „Jest to jeden z dwóch najstarszych na świecie obiektów teatralnych z zachowanym wyposażeniem z 2. połowy XVIII wieku.”. Teatr robi wrażenie – naprawdę. Przy opowiadaniu przewodnika, wyobraźnia działa tym bardziej.  W tym teatrze wymyślono efekt 3D ; dekoracje, sceneria są tak zrobione, by tworzyć wrażenie dalekiej przestrzeni. A co ówcześni scenarzyści jeszcze wymyślali, by tym nieco domowym sposobem wprowadzać ludzi w świat dzisiejszej technologii? Coś niewiarygodnego, ale nie będę Wam odbierać przyjemności słuchania przewodnika.

 

 

Zamek zamkiem, ale trzeba zwiedzić i ogrody przyzamkowe. Można do nich wejść za darmo, natomiast …są dla nas nie lada wyzwaniem. To ja powiem tak: nie zubożałby ten, kto by tam postawił wynajem hulajnóg lub rowerów! Tych ogrodów nie da się po prostu spacerkiem obejść w godzinę czy dwie! A może to ja się starzeję?

 

Z 30 kwietnia na 1 maja w Czechach obchodzony jest dzień „palenia czarownic” (palení čarodějnic) – jest to święto ludowe, tego dnia czarownice miały wyruszać na sabat na  niemiecki szczyt Brocken, a żywo płonące pochodnie – odstraszać je. I dziś po zmroku można zobaczyć wędrówki ludzi z zapalonymi lampionami, by już kolejnego dnia, 1 maja wskoczyć w lásky čás, czyli miesiąc miłości! Tego dnia są czeskie walentynki – które popieram rękami i nogami, bo kiedy miłość ma rozkwitać, jeśli nie na wiosnę, i w jakże pięknych, kwitnących, pachnących i świeżych okolicznościach przyrody!

 

 

W niedzielę 2 maja opuściliśmy uroczy Krumlov i udaliśmy się w drogę powrotną , mając jeszcze w zamiarze odwiedzić kolejny zamek, a dokładnie to neogotycki pałac – Hluboká, zaledwie 30 km od Krumlova, a już na trasie do Polski.
Gdy wygooglujesz ten pałac, podejrzewam, że Twoim pierwszym skojarzeniem będzie Disney! A może… Windsor? Tak czy owak: budynek robi wrażenie, efekt wow gwarantowany!

 

Zostawiliśmy samochód poniżej, na parkingu (ul. Nad Parkovištěm ) w miasteczku – jest to wyjątkowo tani parking gdyż cały „pobyt” kosztował w przeliczeniu na złotówki jakieś 4-5 zł (płatne gotówką).
Do zamku podeszliśmy pod lekką górkę, mijając po kolei urocze miasteczko najpierw ulicą Zborovską, a potem Horní, Bezručovą i w końcu naszym oczom ukazuje się ten zjawiskowy pałac, poprzedzony niewielkim acz pokazowym ogrodem.
Sam dziedziniec wewnętrzny wzbudza podziw – fasady całego zamku są w jasnych tonacjach.
Kupiliśmy bilety (210 CZK/ os.)  i…cytując stronę visitczechrepublic:

 

„W zamku znajduje się 140 sal i 11 wież, co umożliwia zwiedzanie w kilku wariantach. Podczas zwiedzania można zajrzeć do prywatnych pokojów i pełnych przepychu sal reprezentacyjnych z rzeźbioną okładziną ścian, kasetonami na stropach, eleganckimi meblami, kryształowymi żyrandolami i bogatymi zbiorami obrazów, srebra, porcelany i gobelinów”

 

wkrótce mogliśmy doświadczyć wrażeń zwiedzania na własnej skórze. Podobnie jak na Krumlovie i tutaj na zwiedzanie jednej trasy było przeznaczone około 60 minut. Godzina deptania, przemieszczania się między komnatami, piętrami. Warto ACZKOLWIEK to, co mnie zaskoczyło i przyznaję…. nie podobało mi się, to zasłonięte okna. No i zamykanie drzwi na klucz po każdym wejściu do kolejnej komnaty. Zasłanianie okien tłumaczono negatywnym działaniem światła słonecznego na obrazy i sprzęty, ale przyznaję, po raz pierwszy spotkałam się z taką praktyką-  zwiedziłam wiele polskich zamków i w żadnym nie zasłaniano okien. Zatem było to dziwne i – moim zdaniem – odbierało urok zwiedzania.

 

Podobnie jak wokół Krumlova, przypałacowy pałac Hlubokiej jest ogromny i po kilkugodzinnym chodzeniu po zamku nie mieliśmy sił , by wejść w każdy jego zakamarek, ale weszliśmy w zakątek po prawej stronie zamku i tam, ścieżką „botaniczną” doszliśmy do wspaniałego zjawiska- bardzo ciekawej, czarno-złotej „oranżerii” zamku, naprawdę pięknej!

 

Zamki mają to do siebie, że zostały wybudowane w pięknych miejscach – taktycznie na górze, zatem widok, który roztacza się wokół nich jest zjawiskowy. Nie inaczej jest z Krumlovem i Hluboką – do których zwiedzania naprawdę gorąco zachęcam! Zdjęcia z mojej opowieści znajdziecie i sukcesywnie będziecie znajdować na Instagramie Motyw Kobiety :- )