Niedziela dwudziestego pierwszego

Co może oznaczać, gdy mąż wraca do domu po kilku godzinach nieobecności, z wypisaną na czole niebieskim długopisem, liczbą? A do tego z klatką piersiową pomazaną buraczaną czerwienią?
Otóż nie, to nie to co myślicie – wieczór  kawalerski w stylu Kac Vegas.  To szkolenie z udzielania pierwszej pomocy, które wymagało ofiar!

 Czy wiecie,  co pomyśleć, gdy wchodząc na ostry dyżur zobaczycie rząd dzieciaków  zawzięcie trzymających w zębach rąbek własnych swetrów, bluzek i tiszertów? To znaczy, że patent ratownika medycznego spod Poznania odniósł sukces psychologiczny, a jego patent zatacza coraz szersze kręgi.
Lata temu, ratownik M. nie tylko zaobserwował dużą ilość złamanych dziecięcych rąk, ale i nie mógł znieść wrzasku w karetce, które następstwa tych złamań powodują. Pierwszemu nieszczęśnikowi po opatrunku, zrobił prowizoryczny temblak z jego własnego sweterka i nakazał trzymać rąbek w zębach. Powiedział krótko: puścisz, zacznie boleć.  Efekt? Zero beku! Dziecko w pełni skoncentrowane na trzymaniu ząbkami sweterka, ból i cała żałość z tym związana, na dalszym planie!

 

Podobny sukces odnoszą plasterki ze słonikiem z Ikei, które ratownicy kupują na własny koszt. Plasterek ze słonikiem naklejony na opatrunek ma działanie magiczne. Podczas gdy sam opatrunek powoduje skowycie na wszystkie głosy, okraszony plasterkiem ze słonikiem, natychmiast wprowadza pacjenta w nastrój, jakby został potraktowany głupim jasiem (kto ma kota, ten wie…). Czysta psychologia! Pamiętajcie: PZS.  Może warto jakoś mikołajkowo zasponsorować poznańskim ratownikom takie naklejki?

 

Na żadne granty raczej nie zasługuje poznańska Straż Miejska, a przynajmniej dwójka jej przedstawicieli.
Ratownik M, odbywając całkowicie prywatny czyi poza-zawodowy spacer ulicą, był świadkiem upadku człowieka. Człowiek ten, jak upadł, tak przestał oddychać, zatem ratownik – zawsze – na – wachcie przystąpił do masażu serca.  Od razu zrobiło się zbiegowisko (nie ma to jak 20 głów pochylonych nad człowiekiem, któremu brak świeżego powietrza…)  gdy zmęczony robieniem masażu ratownik, poprosił KOGOŚ  o zastąpienie go – nie było chętnego, zatem kilka osób oddelegował do innych zadań i ujrzał światełko w tunelu: Strażników Miejskich, podążających w jego kierunku z osprzętem. No! wreszcie ktoś kompetentny! Masował pacjenta bowiem już którąś minutę z tych suma sumarów dwudziestu siedmiu  i zwyczajnie brakowało mu siły (to naprawdę wyczerpujące!). nad „problemem” pochyliła się strażniczka, która mozolnie zaczęła zakładać lateksowe rękawiczki na długaśne tipsy.  Zniechęcona, mruknęła i udała się do samochodu, w którym już sobie została. Działanie podjął jej kolega „po fachu”, który zajął się zakładaniem tych samych rękawiczek (pal licho, że w torbie przywlekli innych trzysta par…). Ponieważ szło mu topornie, zwrócił się do ratownika M:
– Idę…. Pomóc koleżance.
Ale w czym?! W siedzeniu w aucie?!
Ratownik M został sam na placu boju, po 27 minutach pacjent zaczął oddychać sam. Strach pomyśleć, jaki byłby jego stan, gdyby od razu trafił na gapiów lub strażników miejskich…. Z pewnością doświadczyłby pierwszej (nie) pomocy.

 

 

Communis opinio

 

 

Niebawem Andrzejki i andrzejkowe wróżby,  a tymczasem różniaste przesądy wybrzmiewają w różnych regionach naszego kraju raz po raz, przy czym nieźle przędą!
Zacznijmy  lajtowo.

Ratownik M. przyjeżdża do jednego z domów na wezwanie  do mężczyzny.
– Jest pan zaszczepiony? – pyta rutynowo.
– Nie! – odpowiada dumnie i buńczucznie mężczyzna.
– Pewnie, po co się szczepić. Przecież od tego zielenieje krew i wyrasta ogon – śmieszkuje.
– A mówiłam! – wyrywa się jego żona – że coś z tymi szczepionkami jest nie tak!!

 

Z pewnością znacie lub znaliście kogoś, kto choruje na padaczkę. Jednym z popularnych przesądów jest ten, że osobie w trakcie ataku należy włożyć coś między zęby, żeby….no właśnie co? Nie przygryzł języka? Taką obawę miał pewien szef pewnego pracownika, który co jakiś czas miewał ataki padaczki w pracy. Wezwany pewnego razu ratownik M , zauważył, że ów pracownik ma wyszczerbione zęby.
– Co zwykle robicie, gdy on ma atak? – zapytał szefa.
– Ano bierę ten śrubokręt i wkładam mu do ust. Zawsze działa! Po chwili jak nowy! Może wrócić do pracy!

Z tajnych źródeł wiem, że ów pracownik nie jest narażony na bezpośredni kontakt z klientem. I – bacząc na stan jego uzębienia zafundowanego przez gorliwego szefa – niech  tak pozostanie….

– Drodzy państwo, gdy mamy do czynienia z udarem, jest tylko jedna metoda, która pomoże poszkodowanemu  – zaczął bardzo poważnie pewien prelegent, którego słuchał akurat ratownik M. – Trzeba – kontynuował święcie wierząc we własne słowa – koniecznie obłożyć głowę błotem.
– A…… zimną wodą nie można? – dopytał nasz ratownik.
– Nie. – brzmiała śmiertelnie poważna odpowiedź.

Oczywiście chodzi o szybkie zbicie temperatury, ale i mnie – laikowi – wydaje się, że w dzisiejszych czasach łatwiej o zimną wodę niż błoto. Ale co ja tam wiem.
Niemniejszą bezkompromisowością wykazała się grupa wieśniaków różnej płci, podczas zdarzenia porażenia prądem.
– Panie! – wychylił się ktoś z tej gromadki – jak kogoś prąd porazi, to trzeba mu nogi do gnoju wsadzić! Nie ma innej rady!

I szukaj ty człowieku w centrum stolicy gnoju! Najprędzej byłoby – ale to już tak na poważnie śmieszkując – na Wiejską 10.

 

Sytuacja z błotem przywiodła mi na myśl anegdotę z indykiem, spożywanym w Święto Dziękczynienia w Stanach. W jednym z domów rok w rok gospodyni odcinała tył indyka. Pewnego razu jej mż zapytał:
– Słuchaj, a czemu ty właściwie obcinasz tego indyka? W sumie to bardzo dobra część.
– Jak to czemu?! Moja mama zawsze tak robiła!
Tak się złożyło, że mama gospodyni jeszcze żyła, więc zapytano ją:
 – Jak to czemu? Bo moja mama tak zawsze robiła!
Los i dla owej mamy, już staruszki okazał się łaskawy, zatem zwrócono się do niej z tym pytaniem.
– Jak to czemu?! – odparła – bo piekarnik był za mały!

Coś czuję, że z tym błotem, a może i gnojem, gdyby tak wszystko posklejać do kupy (niefortunne określenie) to mogłoby wyjść to samo szambo…

 

 

Inter vivos

 

 

Jaki z tego morał? Nie bójcie się udzielać pomocy! Pisałam o tym TUTAJ
To nie jest trudne. Lepiej być człowiekiem, który zrobił COŚ, niż przeżyć resztę swojego życia z nawracającym niczym taśma z filmem wyrzutem: że mogłem zrobić COŚ, a nie zrobiłem KOMPLETNIE NIC.
Czy zdarzyło się, że potrzebowaliście kiedyś pomocy przedmedycznej? A może okazaliście się dla kogoś tym pierwszym , być może jedynym ratunkiem? ps. Mój mąż wrócił z napisaną na czole liczbą, a konkretnie godziną, gdyż jako symulantowi z przeciętą nogą, założono stazę (opaskę uciskową) która nie może być założona dłużej niż 60 minut.  To informacja dla lekarza.
Jeszcze na koniec: czy wiecie, że osoba ze złamaną nogą może umrzeć z wykrwawienia? Dlatego tak bardzo ważne jest, by po wykryciu złamania od razu wezwać pogotowie, a nie zawozić poszkodowanego własnym transportem na ostry dyżur = nie PRZEMIESZCZAĆ tego złamania – przy nacisku, złamana kość może przebić żyły, tętnice i osoba z de facto niezbyt poważnym urazem, zejdzie na złamanie. Acha…. i unikajcie wywrotek na poznańskich chodnikach. Tak praeventio.