Jak przestałam się martwić.

Ludzie tak mają, że się martwią. Nie wszystkim naraz, ale zawsze czymś. Przez całe życie i stale, bez przerwy – bo jeśli jeden problem udaje się rozwiązać, jeśli widmo jakiegoś zła się oddala, to zaraz pojawia się następne. Czy chcesz przestać się martwić?  Można  to zmienić. Można zmienić świat.

 

Kiedy ostatni raz się martwiłeś, martwiłaś i udało Ci się rozwiązać problem? Jeśli tak, to brawo- możliwe, że masz tak, jak ja: martwię się dokładnie tyle czasu, ile kombinuję, jak załatwić dany problem – z moim martwieniem idzie równolegle twórcze myślenie. Przy czym nie cierpię z tego powodu na chroniczną bezsenność, nie chodzę z nosem na kwintę dopóki nie wyprowadzę sprawy na prostą, nie nakładam tego ładunku na inne osoby i pozostaję szczęśliwa. Bo można się martwić i jednocześnie pozostać szczęśliwym.
Ale zanim to świadomie osiągniesz, warto się zastanowić

 

 

Dlaczego się martwisz?

 

 

Gdy badałam tę kwestię u siebie to stwierdziłam, że boję się braku kontroli. Bałam się tego, że mój dotychczas zbudowany świat nagle się przeobrazi, a ja nie wiem, czy mi się ta zmiana spodoba i czy będę potrafiła się w nim poruszać.  To zabawne, bo jednocześnie uznałam, wręcz wzięłam za pewnik, że tak iluzorystyczna sprawa jak przyszłość w ogóle mnie dotyczy! Rozumiesz – że pewnikiem jest, iż po nocy nastanie dzień i ja w nim będę! To kłamstwo na miarę „Na pewno nie pomrzecie” Sam-Wiesz-Kogo[1] .
Silne poczucie kontroli potrafi sprawić, że przejeżdżasz życie samochodem z zaciągniętym ręcznym.

 

Martwisz się, bo tak Cię zaprogramowano jako dziecko. Rodzic(e) zrobili  Ci to, co Reginie Brett jej tata: „Niebezpieczeństwa czyhały na nas wszędzie. Zbyt nisko zwieszona gałąź tylko czekała, żeby wykłuć komuś oko. Gumka recepturka wystrzelona z palca też mogła oślepić. Trzymanie rąk w kieszeni groziło śmiercią, bo w razie potknięcia nie dałoby się osłabić skutków upadku. Mogliśmy zapomnieć o przejażdżce skuterem śnieżnym (uraz głowy), wejściu do oceanu (utonięcie) czy jeździe samochodem kompaktowym (pewny zgon)”.[2]

 

Moja rodzina wpoiła mi strach przed brakiem pieniędzy, stale powtarzając zaklęcie jako ochronę przed tym widmem „Oszczędzaj ile się da!”. Później powiem Wam, co z tym zrobiłam.

 

ps.  Podejrzewam, że większość z osób czytających ten tekst, jeździ samochodem kompaktowym. Według standardu wielu Amerykanów, prawdopodobnie robicie to, co według nas robią Hindusi, przemieszczając się bez kasku i niemal nieskoordynowanie po dzikich ulicach Kalkuty z kuzynem, żoną, czwórką dzieci i kozą na rodzinnym „Komarku”.
A jednak to czytacie –czyli żyjecie tak bardzo ryzykując całe dotychczasowe życie! To dobry znak!

 

Jeśli martwisz się dlatego, że chcesz uprzedzić  możliwe złe wydarzenia – uprzedź je! Martwisz się, że nie będziesz mieć za co przeżyć emerytury – przekuj to zmartwienie w działanie  i zacznij odkładać jakąś kwotę pieniędzy. To coś, co możesz zrobić dziś. I tylko dziś. I coś, na co masz realny wpływ.
Dla przykładu nie mam zamiaru poświęcać specjalnie dużo czasu na rozmyślanie o koronawirusie, bo nie mam wpływu na to, co zrobi. I nie pozwalam innym – a najbardziej mediom – rozbudzać we mnie strachu. Martwi mnie tona śmieci w pobliskim lasku? Idę, posprzątam. Resztę zostawiam.
Ty też masz tę moc.

 

 

Kilka lat temu sąsiadka powiedziała mi, że martwią ją te częste wyłączenia prądu – rzeczywiście, pewnego lata miało to miejsce nad wyraz często, głównie z powodu wichur, które przechodziły nad wsią i powalały drzewa na słupy energetyczne.  Podzieliłam jej obawę, bo kilkakrotne i długotrwałe wyłączenie prądu w ciągu upalnego miesiąca rzeczywiście potrafi zaburzyć normalne funkcjonowanie – na przykład ugotowanie obiadu.  Ale problem rozwiązałam – kupiłam kartusze do turystycznej kuchenki gazowej, obecnie rozważam kupno małego agregatu.
W taki sposób rozwiązałam i rozwiązuję problemy, na które mam realny wpływ. Robię tyle, ile w danej chwili mogę.  Hołduję działaniu. Resztę zostawiam.

 

Warto uświadomić sobie

 

 

że martwienie się jest w środku Ciebie. Ono nie pochodzi z zewnątrz.  To nie są czynniki zewnętrzne, które czekają, aż zepsują ci życie.
Gdy deszcz „popsuje” Ci  imprezkę w ogrodzie, to Ty reagujesz negatywnie – deszcz w żaden sposób tego nie odczuwa.   I Ty też możesz! Wszystko, co się dzieje w naszym życiu może przybrać odpowiedni kształt i wyraz dzięki nam samym.  Rzeczy po prostu się dzieją – ale każdy z nas nadaje im wartość emocjonalną.

Ktoś powiedział kiedyś kluczowe dla mnie słowa, które stały się częścią mnie:

Nie możesz zmienić świata, w którym jesteś, ale możesz zmienić świat, który jest w tobie.

Może Twoim problemem jest to, że zbytnio się przywiązujesz do rzeczy, osób i swoich planów, wizji? Po 10 latach małżeństwa rozgryzłam o co chodzi we wiecznej kłótni z porozrzucanymi skarpetkami  – otóż kłótnia trwa tak długo, jak długo swojej wizji trzyma się  ta strona, która wymyśliła sobie, że skarpetki mają być pochowane.  Wystarczy nie przywiązywać się do swojej wizji. Może nie być słuszna.
Przede mną ktoś też to już odkrył. Thomas von Kempen.

„(…) wśród wielu trosk wielu tak, przechodzić (człowiek) powinien, jakby sam żył bez troski, i to nie dlatego, że tak postępuje człowiek otępiały, tylko dlatego, że wolny umysł mu podpowiedział, by nigdy w sposób nieuporządkowany nie przywiązywał się do jakiegokolwiek stworzenia.”[3]

 

Martwienie się to uczucia bądź emocje. Warto się im przyjrzeć, poobracać je sobie z każdej strony , niczym ciekawy przedmiot w ręku, rozebrać na czynniki pierwsze czyli skutecznie skonfrontować. Na przykład gdy martwisz się, że firma się przenosi do innego kraju, bo tam zrobiło się taniej, a Ty stracisz pracę. Nie wyobrażaj sobie czarnej otchłani, nie uciekaj też od tego problemu. Usiądź naprzeciw niego i zacznij go rozbrajać. Stracę pracę – będę musiał poszukać nowej – SPOKOJNIE – od razu nie pomrzemy z głodu, bo moja żona/mąż nadal pracuje – mamy jakieś oszczędności, by przetrwać  – jeśli zabraknie nam na ratę kredytu, przedstawimy sytuację bankowi i poprosimy o przedłużenie terminu – jeśli się nie zgodzą, poprosimy rodzinę lub/i przyjaciół  o pomoc – (…)
Dodam od siebie, że jeśli jesteś człowiekiem, który daje, dzieli się, czyni dobro – świat wyjdzie Ci naprzeciw w każdej sytuacji. Sprawdzone.

 

 

Oczywiście o  wiele łatwiej przyjąć od razu postawę spokoju,  gdy masz już coś za sobą – doświadczenia, do których możesz powrócić.  Ja mam ich całe mnóstwo – pisałam o strachu przed brakiem pieniędzy? To zabawne, bo najwięcej doświadczeń mam właśnie na tym polu!
Miałam napisać, co robię z rodzinną schedą finansową. Otóż najpierw odpowiedziałam sobie na jedno, zasadnicze dla mnie pytanie: Czy taka postawa/ myślenie prowadzi mnie do mojej najwyższej wartości czyli wolności?  Odpowiedź brzmiała: pozornie. Pozornie, bo mogę się cieszyć mając 100 tys. zł, a okaże się w wyniku różnych zrządzeń losowych, że będę potrzebować 400. I co wtedy?
Zadałam sobie też pytanie, czy ludzie, którzy przekazali mi ten schemat, byli prawdziwie wolni = szczęśliwi? Czy cieszyli się życiem? Odpowiedź brzmiała:  Nie.

 

Następnie spojrzałam wstecz. Uświadomiłam sobie, że bywałam w dużo gorszych sytuacjach finansowych i świat wyszedł mi naprzeciw! Nie zginęłam, ba! Nigdy niczego mi nie brakowało!  Bóg prowadził mnie również w tej ciemnej dolinie[4] i wtedy zła się nie ulękłam[5]. To teraz też nie muszę! Wiadomo, sytuacje mogą być różne, za każdym razem może czyhać na mnie niepowtarzalne zło, ale wystarczy, że On = constans.  On mnie nigdy nie zostawił, a im miałam większy problem, tym On działał z większą mocą.
Skoro mam przeszłość z Nim, mam też teraźniejszość. A jeśli jutro się obudzę jeszcze w swoim łóżku, jeszcze w ciele, to będę mieć też z Nim tę nieznaną „otchłań” jaką jest tajemnicze jutro.  

 

Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się o życie swoje, co będziecie jedli albo co będziecie pili, ani o ciało swoje, czym się przyodziewać będziecie. Czyż życie nie jest czymś więcej niż pokarm, a ciało niż odzienie? Spójrzcie na ptaki niebieskie, że nie sieją ani żną, ani zbierają do gumien, a Ojciec wasz niebieski żywi je; czyż wy nie jesteście daleko zacniejsi niż one? A któż z was, troszcząc się, może dodać do swego wzrostu jeden łokieć? [6]

 

Znam wielu „wierzących” którzy stale się czymś martwią – sama taką osobą bywałam! I dziś mogę powiedzieć, że to może i jest wiara, ale taka podręcznikowa, taka  jak ten strach przekazana przez rodziców, albo zasłyszana, ale brak jej mocy.  Aby nabrała mocy, musi być poddana próbie, musi być niewygodnie i straszno, musi być tam zaproszony główny Rozgrywający z całym swoim arsenałem.  To miejsce, w którym szlifowane jest zaufanie. I charakter.

 

Dziś, gdy spotyka mnie jakaś zupełnie neutralna sytuacja – neutralna dla moich sąsiadów i całej reszty świata….a dla mnie zła, tragiczna, niechciana, biorę wdech i jestem w stanie pozostać w ciszy i zadać pytanie:  Jaką lekcję mam z tego wyciągnąć? – pytanie zawsze zadaję Bogu.  Zawsze też otrzymuję odpowiedź. Od razu lub z czasem. Zawsze na czas.

 

 

Kiedy odeszła moja przyjaciółka, miałam  już na tyle doświadczeń z Bogiem, że wystarczyło patrzeć wstecz i w tej ponurej chwili bazować w spokoju na tym, co On już zrobił – te wszystkie sytuacje, w których doznałam realnej pomocy, wsparcia i przemiany. 20 minut po wiadomości o odejściu Agaty wróciłam do łóżka i spokojnie zasnęłam. Następnego dnia nie było we mnie ani jednej negatywnej myśli na ten temat; przecież tyle lat śmiałyśmy się razem z tej – jeszcze wtedy nieokreślonej czasem – chwili! A ile razy mówiłyśmy: Fajnie byłoby już zasnąć i być z Jah już na zawsze, niczym nieograniczona!   ….. i kiedy w życiu jednej z nas przyszedł czas na to, to ten czas był jednocześnie sprawdzianem tego, co gadałyśmy przez kilkanaście ostatnich lat, a gadałyśmy to, czym żyłyśmy.

 

Warto walczyć o ten etap w życiu, gdy  zaglądamy sytuacji do środka. I pytamy: Czego ma mnie ona nauczyć? Co Bóg, świat chce mi przez to powiedzieć? Do jakiej części mnie woła to wydarzenie? Co chce we mnie zmienić?

 

 

 

Kim okazałabym się, gdybym nagle po odejściu Agaty wpadła w dziką rozpacz, czy zwątpiła?! To był sprawdzian tego, czym sądziłam, że żyję i zdałam go.  Skonfrontowałam się ze swoim wnętrzem i przekonałam się, że jestem w spójności, z tym co myślę, mówię i robię.

 

Warto pracować nad sobą – od środka , bo tam zaczyna się każda zmiana.  A następnie testować się na zewnątrz :- ) Tak jak ja robię to obecnie w kwestii finansowej. Według mojej rodziny: powinnam wydawać jak najmniej, odkładać jak najwięcej. Dobroczynność? Może być, ale bez przesady.
A mnie Jah nauczył działać na opak, gdy z Nim jestem. Zatem: co miesiąc przekazuję kilkaset złotych na cele dobroczynne – sprawdzam w ten sposób swoje przywiązanie do pieniądza i zaufanie do Boga. Lubię się uwalniać, bo dzieje się coś ciekawego; zmienia się moje wnętrze, a dzięki temu też świat idzie do przodu! Ktoś doznaje pomocy, ktoś ma powód do wyrażania wdzięczności i własne, osobiste doświadczenie Bożego zaopatrzenia!  Czy można zatem powiedzieć, że jeden zmieniony wewnętrznie człowiek nie zmienia świata?! Zmienia! Za każdym razem, gdy pozwala sobie na uwolnienie.

 

Martwicie się? Czym najwięcej? Macie świadomość, dlaczego się tak dzieje? I czy dążycie do zmiany?

 

 

[1] patrz: Księga Rodzaju 3:4

[2] Fragment książki „Kochaj” (autor: Regina Brett)

[3] Cytat z: „O naśladowaniu Chrystusa” ,wyd. WAM Kraków 2016

[4] Z Psalmu 23

[5] Tamże

[6] Ewangelia Mateusza 6: 25-27