Dziennik kelnerki cz.5 czyli “umowy” o pracę

Nie sądziłam, że dojdzie do takiego zwrotu w sposobie mojego postrzegania spokojnego, 8-godzinnego etatu, który zawsze jawił mi się jako niewolnictwo w czystej postaci. Cóż, nie zmieniam zdania w tej kwestii, ale można być niewolnikiem dwojga rodzajów: mieć wszystkie świadczenia i pracować za godne pieniądze oraz nie mieć świadczeń w ogóle i pracować za grosze.

Pracując w gastronomii, dowiedziałam się wiele o prawach rządzących tym rynkiem. A raczej bezprawiu, szeroko stosowanym przez „pracodawców”.
Słuchając przeróżnych historii, odniosłam wrażenie, jakby właściciele lokali gastronomicznych zatrudniali pracownika na zasadzie:

 „Masz pieniądze na waciki i ciesz się z tego!”.

Nierzadko stosowanym sposobem „zatrudniania” jest praca na czarno. Co ma pracodawca? Święty spokój z podatkami na pracownika, jest bogatszy o kilka tysięcy złotych. Co ma pracownik? 9zł/h i nic więcej. Dotyczy to również lokali, które stać na zatrudnienie pracownika z dużym zyskiem dla siebie. A mimo to, nie robią tego.

 

 

Śmieciówki rulez

Śmieciówki mi nie wadzą. Od lat pracuję na umowę o dzieło, czasem umowę zlecenie. Jestem sobie sterem i okrętem.
Jak się okazuje, w gastronomii o umowie o pracę można pomarzyć. Gestem dobroduszności jest umowa-zlecenie, która nie wszystkich urządza.
Umówmy się: kelnerki to też ludzie i kobiety. Ludzie; bo chorują i czasem potrzebują płatnego L4. Podobnie jak urlopu i zapewnienia stałej stawki.
Kobiety; bo rodzą dzieci, którymi muszą się opiekować, które chorują w najmniej oczekiwanym momencie.

 

 

Masz umowę zlecenie? Nie masz szefa!

Umowa zlecenie charakteryzuje się tym, że m.in.:
– nie masz pracodawcy, tylko zleceniodawcę
– nie jesteś pracownikiem, tylko zleceniobiorcą
– jako zleceniobiorca sam wyznaczasz czas i miejsce pracy
– nie wykonujesz poleceń służbowych, a zleceniodawca nie stoi nad tobą i nie kontroluje
– wynagrodzenie, które otrzymasz nie jest określone konkretnym dniem “wypłaty” (np.1. dnia miesiąca)
– umowę zlecenie można wypowiedzieć w dowolnej chwili (po obu stronach)
– umowa zlecenie podlega pod Kodeks Cywilny, a nie Kodeks Pracy
– jest płatna lub nie
– nikt nie może wymagać od ciebie noszenia określonego stroju

Jeśli REALNY charakter pracy wygląda zupełnie inaczej, niż określa go umowa zlecenie, mamy do czynienia z …. umowa o pracę.

Jednak umowa-zlecenie charakteryzuje się również elastycznością; można ją sporządzić w dowolny sposób i na przykład zawrzeć wpis o miejscu i czasie wykonywanej pracy (np.ulotkarz) a także o ewentualnym uniformie.

 

 

Prawo sobie, a życie sobie

W ogóle nie podnosiłabym tego tematu, gdyby nie wnerw koleżanek z branży gastronomicznej; kolejny miesiąc na umowę zlecenie, zamiast obiecanej umowy o pracę.

Bo w rzeczywistości sprawa wygląda tak: kelnerka przychodzi na miejsce pracy, o ustalonej godzinie (grafik) i musi przepracować określoną ilość godzin. Dostaje za to wynagrodzenie jakiegoś ustalonego dnia miesiąca. Nie jest to wynagrodzenie za wykonywanie  określonych czynności  ale za ilość przepracowanych godzin.
Jak łatwo się domyślić, w niczym nie przypomina to pracy na przykład ekipy sprzątającej, firmy cateringowej, czy księgowej.
Kelnerka może odmówić stawienia się o danej godzinie na danym miejscu w ramach swoich “praw” a zleceniodawca nie może jej za to nic zrobić, prócz…wymówienia pracy.

Komu na pracy zależy, ten zgodzi się na wszystko. Problem w tym, że umowę zlecenie można przedłużać w nieskończoność, co oznacza, że zleceniobiorca może poczuć się pracownikiem bez żadnych praw. Jest na to sposób; można dowieść, że rodzaj wykonywanej pracy przypomina raczej umowę o pracę, a nie umowę zlecenie, wtedy dostaje się sądowo przyznaną rekompensatę za wszystkie niewykorzystane dni urlopu, w praktyce oznacza to najczęściej ponowne szukanie pracy, ALE… doradca prawny, pani Aleksandra Jopek mówi, że jest o co walczyć, bowiem z roszczeniem o ustalenie stosunku pracy można wystąpić w dowolnym czasie. Nie przedawnia się on (z tym, że po 3 latach od dnia rozwiązania umowy cywilnoprawnej, zleceniobiorca (nasz kelner) nie będzie mógł domagać się wypłacenia świadczeń np.za zaległy urlop) co oznacza, że nawet nie trzeba się narażać “szefowi” gdyż możemy spokojnie dokończyć pracę i wystąpić o ustalenie stosunku pracy już po rozwiązaniu naszej umowy.

Czy sądzicie, że rodzaj umów w Polsce, nawiązujące do współpracy jest dobrze skonstruowany? Co mogłoby się zmienić w tym względzie na lepsze, by chronić również prawa pracownika?
I dlaczego to w gastronomii panuje największa wolna amerykanka? Macie tym podobne doświadczenia?