Gośkę z zadumy nad słowami Patryka wyrwał głos kapłana. Gdy spojrzała w stronę ołtarza, zobaczyła, że Piotr i Anka stoją wraz z księdzem, patrząc przed siebie. Wreszcie odezwał się Piotr:
Ja Piotr, biorę sobie Ciebie Anno za partnerkę i ślubuję Ci uczciwość w kwestii wcześniej wymienionej oraz, że Cię nie zostawię w długach. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci na czele z papieżem, Bożym namiestnikiem z prawego ramienia.
Ja Anna, biorę sobie Ciebie Piotrze za partnera[1] i ślubuję Ci uczciwość w kwestii wcześniej wymienionej oraz, że Cię nie zostawię w długach. Tak mi dopomóż Bycie, któryś natchnął Darwina.
– Na znak zgodności nałóżcie sobie obrączki – zwieńczył ksiądz, a nowożeńcy wymienili się krążkami. Gdy nad ołtarzem, na Świętym Probierzu czyli specjalnym monitorze połączonym z wybranym bankiem zamigotało zielone światełko, a następnie pojawiła się świeża twarz jego przedstawiciela składającego młodej parze najlepsze życzenia na nowej drodze historii kredytowej, stojący w ławkach goście najpierw uderzyli w płacz wzruszenia, a potem zaczęli bić brawo. Chwilę później w oczekiwaniu na Mendelsona stali uroczyście na swoich miejscach robiąc miejsce młodej parze. A ta odwróciła się przodem do wyjścia i w oczekiwaniu na muzykę, pomachała do przybyłej rodziny i przyjaciół, promiennie się przy tym uśmiechając. Gdy ksiądz ruszył z kopyta, to jest z gitary elektrycznej, para rytmicznie ruszyła do wyjścia, jeszcze do końca nie zdając sobie sprawy z tego, że najpiękniejszy, najbardziej wyczekiwany od dwudziestu jeden lat, moment ich życia, właśnie miał miejsce. Dwudziestojednoletni związek został uwieńczony obiecującą ratą kredytu , a przy najbliższych odwiedzinach w banku, czeka ich lampka dobrego szampana, ze znanym aktorem reklamującym ich bank, oraz z szefem placówki. Ale póki co….. wesele!
Gosia pośpiesznie opuściła miejsce w ławce cały czas mając na oku Ankę. Patryk z kolei pomału wysunął się za żoną, już wcześniej, w domu postanawiając, że będzie robić to, co do niego należy i nic ponadto; nie przepadał za nowoczesną formą ślubów: wszystkie w jego mniemaniu były takie same, wszystkie były okraszone „wymuszoną uczciwością” jak je nazywał. W słowniku Patryka znaczyło to mniej więcej tyle, że ludzie po wieloletnim spisywaniu listy „za i przeciw” byciu z drugą osobą, decydowali się na związek mając na uwadze głównie czynnik finansowy. Małżeństwa z miłości były czystym szaleństwem. Ba! MAŁŻEŃSTWA były szaleństwem! Bo co to niby znaczyło; że mąż czyli mężczyzna (na sto lub mniej, według woli) bierze pod terror kobietę i rozporządza nią jak chce? Na to kobiety się już godzić nie mogły. Koniec z gotowaniem obiadów z pełnego dania, koniec z urabianiem się po łokcie, wrzucając godzinami do pralki samcze skarpety i slipy, a następnie je stamtąd wyciągając. Koniec ery mężczyzn na sto! Nowoczesny świat to świat relatywizmu i jeśli znalazł się człowiek ostro określający się mianem „na sto” znaczyło to tyle, że brak mu mądrości życiowej to po pierwsze, a po drugie trąci fanatyzmem na kilometr.
Gdy ta szybka myśl przebiegła przez głowę Patryka niczym nieco chaotyczna kula ognista, ten jedynie westchnął. To on nosił piętno „mężczyzny na sto” i codziennie, ze wszystkich sił toczył bój z nowym porządkiem społecznym.
– Ach gdzie te czasy gdy puszki po coli klekotały za samochodem Młodych….. – rozmarzył się Patryk spoglądając przez okno z wnętrza czarnej limuzyny dla gości.
– Gdzie te czasy, gdy nie trzeba było oddawać od razu puszek do recyclingu! – zagrzmiał Michał.
– Kotku, puszek zakazano dwa lata temu ze względu na hałas, który wywołują. A hałas nie jest zdrowy dla człowieka. Według ustawy sprzed dwudziestu czterech miesięcy „Przedmiot pozostający z jakichś powodów na zewnątrz pojazdu, nie może wytwarzać większej ilości decybeli niż pojazd, na zewnątrz którego ów przedmiot pozostaje” –wyrecytowała spokojnie Gosia.
– To znaczy, że od dziś nie będziemy wozić Twojej mamusi naszym autem, bo pozostająca nierzadko na zewnątrz jej głowa z ustami powoduje większe natężenie hałasu podczas komentowania przechodniów, niż nasz „elektryczek” [2]– skwitował Patryk.
Owa mamusia, czyli Grażyna faktycznie odstawała nieco od koleżanek, które już dawno przeniosły swoje zainteresowanie na inne sfery życia niż życie innych, nieciekawych[3] ludzi. Wolały zająć się czynnym uprawianiem jakiegoś sportu czy dokształcaniem się, by nie pozostawać zawodowo w tyle, ale Grażyna jednak nie potrafiła zabić ducha „baczności” jak go nazywała. Wychowana na Śląsku, na wskroś przesiąkła tradycją okienkową; wysiadywaniem seniorek, ale nie tylko seniorek, młodszych sąsiadek też, w oknach lub na półpiętrach z nieśmiertelnymi poduszkami pod łokciem. Tak się rodziła więź sąsiedzka, której często jedynym spoiwem był wspólny „wróg”.
Patryk i Grażyna nie przepadali za sobą, ale całkiem się lubili. Zięć nie lubił ludzi małostkowych czyli takich jak jego teściowa, a teściowa nie lubiła ludzi nie małostkowych, czyli takich jak jej zięć. Przed pięcioma laty jednak, gdy Patryk przyszedł się oświadczać w staromodnym stylu; z pierścionkiem i kwiatami dla wkupienia się w łaski przyszłej teściowej i Grażynę nazwał „mamą”, coś w niej pękło raz na zawsze. Przyjęła go jak syna, pochwaliła za gest i mocne zasady, nawet gdy koleżanki wdrożone do nowego nurtu próbowały wybić jej z głowy „matkowanie” bo „te czasy już minęły i dobrze” – Grażyna niewzruszenie wspominała tamten moment jako powrót do dobrej przeszłości.
– To tu. Zaczekajcie aż autopilot otworzy drzwi i wtedy wysiadamy –poinstruowała wszystkich Gosia sama cierpliwie czekając na następny krok. On jednak nie nastąpił.
– Panie Janku, może pan otworzyć drzwi? – pierwszy odezwał się Michał.
– Nie mogę – z trudem skręcił szyję w ich stronę kierowca. – Autopilot ma źródło nawigacji w Londynie, to oni muszą najpierw zarejestrować błąd i zareagować.
– Jaki błąd?! Ja chcę tylko opuścić ten pojazd, jaki błąd?! Czy tak trudno otworzyć drzwi?!- Patryk zaczynał się denerwować, już niespokojnie kręcił się na siedzeniu.
– Panie Patryku, to nie te czasy gdy człowiek mógł ot tak wysiąść sobie z auta! – zaczął wyjaśniać pan Janek, kierowca. – To się zmieniło ze trzy lata temu jak, pamięta pan, była ta sprawa, że ukradziono karawan z pięcioma trumnami.
– … przejęli go terroryści grożąc, że jeśli rodziny nie wpłacą określonej kwoty, już nigdy nie zobaczą swoich bliskich – dokończyła Gocha, która pamiętała dobrze okoliczności, w jakich dowiedziała się o tym precedensie. Razem z konsultantem pogrzebowym wybierała właśnie utwór na pogrzeb swojego dziadka – górnika, zmarłego na złość ZUS-owi w wieku dziewięćdziesięciu dziewięciu lat, gdy oboje (Gosia i konsultant rzecz jasna) najpierw zobaczyli, a następnie usłyszeli na ulicznym telebimie tę informację. Spojrzeli wtedy na siebie i jednogłośnie zdecydowali, że najbardziej stosowną piosenką będzie „Święty spokój” Maryli Rodowicz.
Wszyscy w czarnej limuzynie zrozumieli słowa pana Janka i poddali się londyńskiemu nawigowaniu, tylko Patryk próbował znaleźć siłowe wyjście z tej sytuacji. Wreszcie znalazł i z uczuciem zwycięstwa jego popiersie już po dwóch minutach można było zobaczyć na zewnątrz samochodu, a konkretnie na jego wierzchu. Może i miniaturowy brokuł w butonierce był nieco zmierzwiony, ale co tam kawałek warzywa! Patryk zgrabnie podniósł się na sile rąk i po chwili zjechał na dół. Był uwolniony, a za nim Gosia, Michał i pan Janek, którzy mimo wszystko czuli się trochę jak łamacze porządku.
[1] Z powodu wieloletniego ucisku kobiet ostatecznie w formie przysięgi małżeńskiej dopuszczono słowo „partner” by zażegnać ducha zniewolenia kobiety przez mężczyznę.
[2] „elektryczek” czyli samochód elektryczny; pojazd, który wyparł tradycyjne samochody spalinowe. Nabywany z 70% zniżką w ramach dofinansowania przez Unię.
[3] Czyli: sąsiadek, znajomych, przechodniów.
Czytelniku, mam nadzieję, że dobrnąłeś, dobrnęłaś do końca i … że był to taki koniec, po którym oczekujesz niekończącej się opowieści! Już niebawem, za dni kilka 3. odsłona książki. A jak powstała ta książka? O tym przeczytasz w tym poście. KLIK
Zostań w roku 2018 :- ) Do zobaczenia w kolejnej odsłonie!