Środa trzynastego

Jak ten czas szybko leci! Połowa rodziny wróciła już z Chorwacji, druga połowa niebawem się wybiera! A ja.. żadnego planu na wakacje. To znaczy jakieś tam pomysły są, ale co z tego wyjdzie, nie wiadomo. Na razie carpe diem, planuję długi weekend – to znaczy ten najbliższy, tylko indywidualnie przedłużony. Ostatecznie stwierdziliśmy, że tęsknimy za rozgwieżdżonym niebem, a takie można znaleźć w Bieszczadach. Boshe, co za świat! Czy Wy to słyszycie? „w poszukiwaniu gwiazd na niebie” – tak, mamy niebo tak zanieczyszczone sztucznym światłem (patrz: projekt CIEMNE NIEBO) , że jakby dziś Abraham usłyszał od Boga, iż „twoje potomstwo będzie liczne jak gwiazdy na niebie”[1] załamałby się w przekonaniu, że umrze bezdzietny.

 

 

Doszliśmy do takich absurdów w historii świata, że w górach są kolejki i bynajmniej nie są to kolejki górskie, a tabuny ludzi, czekających na wejście na Giewont jak w kolejce w Biedronce. Idąc bardziej lokalnie, w wielu miastach na powrót sieje się „kwietne łąki” bo okazało się, że chabrów to ze świeczką szukać.
Na zachód słońca w ładnym miejscu też tak się poluje, że jak już to słońce chce zajść za horyzont, jest tak fotografowane, że ja na przykład na Santorini to widziałam głównie lampy błyskowe – a nie naturalną łunę słońca.
Jak tak dalej pójdzie, ludzkość za chwilę będzie poszukiwać jezior, w których jest jeszcze woda, a każdy prawdziwy trawnik stanie się mini parkiem narodowym.
Śmiejcie się, ale pod naszym domem regularnie zatrzymują się ludzie z dziećmi, by oglądać prawdziwe kury!

 

 

No ale trzeba też się cieszyć, że ludziska zwiedzają świat – podróże kształcą. Przynajmniej tego podatnego na naukę.
Z wakacji wraca się bardziej wypoczętym, mniej nerwowym – a to u nas problem rangi narodowej i każdemu przydałyby się wczasy regenerujące, jak nauczycielom coś jak krótszy  urlop dla poratowania zdrowia. A jest co ratować. Wystarczy wyjechać na ulicę i zagapić się na zielonym, żeby się o tym przekonać.

 

W ogóle: wakacje. Wiecie z czym od lat kojarzy mi się lato? Już wymieniam:
podtopienia na przemian z suszą, pożary, deszcz z gradem, trąby powietrzne, + 37, + 15, sinice, kleszcze, salmonella. Żyć nie umierać! Aż chce się zaśpiewać:

Lato, lato, lato czeka, a wraz z latem wzbiera rzeka, razem z latem płonie las, a żar z nieba parzy nas!
(…) Lato lato, da mi burzę i pięć stopni przy wichurze….
(…) już za parę dni, za dni parę, będzie powódź wraz z pożarem….

 

No i tyle z lata. Na co czekam? Na pomidory i ogórki. Na fasolkę szparagową i kilka innych darów zagonka. Póki co, cieszę się bieżącym dniem, bo czy nie jest to jedyny dzień, jaki mamy?

 

Co potem? Ostatnio moja dobra dusza podzieliła się ze mną radością z Bożego Narodzenia – że to już za 6 miesięcy! „Pora robić plany!” – mówi.
Tak – zgodziłam się – zaczynam zbierać chrust.
Przyszły sezon grzewczy zapowiada wiele przygód! No i teraz wiem, po co były te wszystkie moje życiowe doświadczenia z zimnem. I myślę, że znakiem niebios był ten pęd do morsowania


Nic nie dzieje się w życiu przez przypadek! Być może nawet fakt, że ostatnio wybierając się na kilka dni na Morawy Południowe, zapomniałam wziąć swój śpiwór. No właśnie, zamiast tych piekielnie wysokich dopłat obiecywanych przez rząd, które – o ile dojdą do skutku – pokryjemy wszyscy w całości z nowych podatków, może  program śpiwór + ?
W końcu ludzie śpią w namiotach i śpiworach pod Mont Everestem, my w Polsce też damy radę! Tylko mieć ciepły śpiwór – taki zamykany na noc i z otworami na ręce i nogi na dzienne funkcjonowanie i przetrwamy okres grzewczy – w końcu to tylko 7 miesięcy!

 

Zbieracie chrust? Czy… zaciskacie zęby?

 

 

 

[1] Biblia, Księga Rodzaju 15, 5