Blondynka i trudne warunki mieszkaniowe

Blondynka, taka jak ja, ma wiele przygód. A to dlatego, że czasem wychodzi z domu.

Zanim zacznę komediowo, zacznę melancholijnie; kilka dni temu, wyciągając coś z szafy, natrafiłam na śpiwór. Kluska stanęła mi w gardle i raz po raz podziękowałam Bogu za dom z prawdziwym łóżkiem, prawdziwą kołdrą i poduszką.

 

O tym, że przydałoby się coś stałego w moim życiu – coś tak stałego jak śpiwór, zdecydowałam, gdy doszło do mnie, że wyprowadzając się z domu, w którym się wychowałam, już nigdy nie będę mogła do niego wrócić.
W wieku 22 lat spakowałam ostatnia walizkę i wyprowadziłam się w nieznane. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, ileż przygód na mnie czeka!

Pomieszkiwałam to tu, to tam, z różnymi, ciekawymi osobistościami, gdy w 2006 roku postanowiłam osiedlić się na Krecie. A co!

W maju 2006 kupiłam bilet i wyjechałam w miejsce, w którym byłam niespełna rok wcześniej, które mnie urzekło, w którym chciałam pobyć dłużej.
Tak oto zamieszkałam w Hersonissos. Najpierw w hotelu, przez 7 dni, a potem….

Gdy zbliżał się czas wymeldowania, w mojej głowie, w szufladzie „Świetne pomysły”, pustka odbijała się od ścian. W kieszeni miałam niecałe 400 euro, plan pozostania na Krecie do listopada i obietnicę mojego Boga, że będzie ze mną. To ostatnie wystarczyło mi za wszystko.

 

Nie zamierzałam oczywiście siedzieć bezczynnie i czekać, aż z nieba spadną mi środki na utrzymanie! Ruszyłam w poszukiwaniu mieszkania i pracy.

Po 2 dniach bezowocnego chodzenia w upale, natrafiłam na swoje tymczasowe przeznaczenie.

– Dokąd idziesz? – zagaił mnie mężczyzna, lat około 30. Żadna nowość. Mężczyźni zaczepiali mnie na każdym kroku. Spodziewałam się kolejnej gadki o wszystkim i o niczym, ale nie zmiany mojej, patowej już sytuacji.

Giannis (John) remontując dach, zobaczył mnie, idącą wybrzeżem i podszedł do mnie. Cała sytuacja wyglądała tak, jakby on czekał na mnie, a ja na niego.

Nie wdając się w szczegóły, jeszcze tego samego dnia zamieszkałam w jego „letnim” domku; za darmo, bez żadnej formy >wdzięczności< . To się w dzisiejszym świecie, a zwłaszcza w relacji damsko-męskiej nie zdarza, a jednak tak się stało.

 

Co to był za domek!
Rzeczywiście, letni. Bardzo letni! Nie było prysznica, ba, prysznica- nie było w ogóle bieżącej wody! Kuchnia była- jako miejsce.Niesprzątana od miesięcy.
Był za to kominek! Paradoks, prawda? W Grecji, w środku lata, kominek. Dobre miejsce do przechowywania kosmetyków i książek.

Jak łatwo sobie wyobrazić, moje codzienne funkcjonowanie zaczęło przybierać bardziej skomplikowaną formę, ale zanim to opiszę, zatrzymajmy się na chwilę:

Rok wcześniej, gdy przejeżdżałam przez wioskę Kutulufari, wypowiedziałam ciche życzenie; bym mogła tu wrócić i pomieszkać. Kręte,wąskie uliczki, wieczorem rozświetlone dyskretnymi lampionami, naręcza kwiatów zwisające z przydrożnych murów, mnóstwo knajpek, mnóstwo słońca!
I teraz oto codziennie budziłam się, otwierałam drewniane okiennice, stare, drewniane drzwi i wychodziłam na schodki, pośrodku gaju oliwnego w Kutulufari.
Po lewej stronie rosło pokaźne drzewko świętojańskie, cały ogród – makia. Wokół mniejsze i większe, zielono- i srebrnolistne drzewa oliwne. Pustkowie schodzące skarpą w dół….. gdyby nie jeden detal.

 

Tuż za płotem, po lewej stronie, jakieś… 3 metry od wejścia do domku był siatkowy płot. A za nim czterogwiazdkowy kurort. Szybko stałam się mimowolną atrakcją gości hotelowych, gdy rano, wychodząc w samej „piżamie” z ręcznikiem przewieszonym przez ramię, nalewałam wody do wysłużonego, metalowego garnka, myłam zęby, a potem całe ciało, używając kolorowej gąbki.

Skąd miałam wodę – zapytasz. Otóż nieopodal, jakieś 20m od domku, był uliczny kurek z wodą. Bardzo zimną. Nabierałam jej, stawiałam na kamiennym murku i czekałam jakiś czas, aż będzie ciepła. Gdy się zagapiłam, musiałam dolewać znowu zimnej, bo w letnim, greckim słońcu, woda szybko nabierała temperatury wrzątku niemalże.

 

Tak  codziennie rano, pogwizdując, odbywałam codzienną toaletę, kompletnie nie przejmując się turystami zza płotu. Aż pewnego dnia….

– Kim jesteś? – zapytał, stojący za płotem, rozbawiony Grek w hotelowym uniformie. Nie minęły 2 minuty, gdy zaprosił mnie na teren hotelu. To był Jorgos. Był barmanem, kelnerem, ogarniał cały hotel i jeszcze tego samego dnia zaproponował, że mogę brać prysznic na terenie hotelu.

 

Gdy tak pławiłam się w bieżącej wodzie o optymalnej temperaturze, do mojego domu zaczęły przychodzić mrówki. Niby nic, nawet przywykłam, że chodzą po mnie, gdy śpię, ale gdy zaczęłam budzić się z pogryzionymi nogami, stwierdziłam, że nie znajduję się w zbyt komfortowym miejscu.

Na inne nie mogłam sobie pozwolić, bo nie było mnie na to stać. No, ale od czego jest Bóg? Ten, którego słowo miałam?

 

Niemożliwe stało się możliwe. Cud sprawił, że tydzień później znalazłam stałą pracę z mieszkaniem prawie idealnym! Pod tym “prawie” kryć się może wiele rzeczy. Woda nawet była, był prysznic (nie, nie taki ładny jak masz w domu) w którym woda była albo bardzo gorąca, albo zimna – wszystko zależało od pogody.
W tym mieszkaniu, już drugiego dnia złamałam klucz, zostawiając go w zamku, a bodajże czwartego, przeżyłam trzęsienie ziemi. Ale co tam! Miałam wreszcie wodę!

Wyjeżdżając do Grecji, pozbawiłam się mieszkania, które wynajmowałam, a do którego w listopadzie, po powrocie, nie miałam już powrotu.

 

 

Zamieszkałam w kościele. A konkretnie w salce katechetycznej. Oczywiście za przyzwoleniem, a nawet propozycją pastora, któremu jestem naturalnie wdzięczna za ten gest, w kierunku osoby bezdomnej. Miałam świetne warunki bytowe! Ciepło, tapczan nawet miałam, na którym mogłam rozłożyć swój śpiwór, stoliki dla dzieci, pod które do połowy wchodziłam, bo nogi mi się nie mieściły. Raz zdarzyło się, że grupka dzieci, które właśnie przyszły, zastała mnie śpiącą w śpiworze,w ich salce. Było super! ALE….

Mam jakoś pecha do tej wody! Do kuchni też. O ile to drugie szybko rozwiązałam, chodząc na obiady do baru mlecznego, to z prysznicem był problem. Ale po moich przygodach w Grecji, żadna kwestia nie miała prawa nosić znamiona „problemu”! Wykupiłam karnet na pobliską siłownię.

Nie, żebym kochała ćwiczyć! Tego szczerze nie znosiłam. Chodziłam tam, żeby brać prysznic, a ponieważ z łazienką, było nie było, związanych jest o wiele więcej czynności, niż po prostu wzięcie prysznica, bywało i tak, że wchodziłam jako blondynka, wychodziłam jako szatynka. Do farbowania włosów niezbędna jest przecież woda.
Gdy personel zaczął nabierać podejrzeń, znalazłam mieszkanie!

 

Cóż to było za mieszkanie! Prawie samo centrum, stare budownictwo! (kamienica) i moje marzenie: piec kaflowy! Jakież ja plany snułam, związane z tym piecem! Jak w nim palę, a potem siedzę w oknie, patrząc z uśmiechem na twarzy, na miasto nocą!
Rzeczywistość szybko zweryfikowała moje marzenia; zapaliłam raz, drugi, trzeci, czwarty…. ale temperatura w pokoju za Chiny Ludowe nie chciała przekroczyć 11 stopni! W tym samym czasie nabyłam w IKEI solidne łóżko na piętrze, w którym to, mimo zakupu pięknej, niebieskiej pościeli, zmuszona byłam sypiać w śpiworze, bluzce, bluzie, szaliku, czapce i rękawiczkach… Tak też witałam gości i pisałam prace magisterską. Początkowo napisałam tu, że „robiłam imprezy” ale już samo „zapraszanie gości” jest nadużyciem; nikt nie chciał u mnie spędzać więcej niż 5 minut.

 

 

W międzyczasie, aby mieszkanie odświeżyć, zabrałam się za malowanie. Zanim zaangażowałam w to koleżankę, zdążyłam pomalować pół podłogi tego ogromnego pokoju; niestety, zabrałam się za to od złej strony, bo zaczęłam malowanie od drzwi, zamiast od okna, przez co odcięłam sobie drogę „ucieczki”. Kilka rzeczy się pobrudziło, na inne wylało się wiaderko z farbą, w inne wiaderko wdepnęłam nogą, kreśląc w mieszkaniu zielony szlak.
Pewnego dnia odwiedzili mnie znajomi i spojrzeli na panoramę miasta, mówiąc z podziwem: O, jaki piękny widok na….elektrociepłownię – tak, wtedy zaświtało mi w głowie, że przecież nie muszę kontynuować swojej doli. Ale jeszcze wytrzymałam. Dopóki nie padł prąd.

Mając wszystkiego po uszy, spakowałam cały dobytek; śpiwór, konserwy, słoiki z jedzeniem i ruszyłam na głęboki Śląsk – do dawnego mieszkania mojej babci. Toaleta na zewnątrz, ale…
Tam był prąd, tam była bieżąca woda, tam było życie!

 

Tego samego wieczoru, gdy przyjechałam, była awaria wody. Następnego dnia całkowicie padł prąd. Pokonana, wróciłam na stare śmieci.

 

Najpierw opadły mi ręce, potem nagle przyszło mi na myśl, by zadzwonić pod numer człowieka, który wynajmował mi kiedyś mieszkanie. Okazało się wolne! Przeniosłam się na Hałcnowską Kępę, do ciepła pochodzącego z ogrzewania centralnego, z kranem pełnym wody, która nigdy się nie kończyła!
Następnego dnia, gdy odkręciłam wodę, by zmyć farbę z włosów, nie popłynęła ani kropla. Machinalnie spojrzałam przez drzwi balkonowe, na podwórze; spory ogonek ustawiał się z baniakami do beczkowozu. Przez uchylone okno, słychać było utyskiwania. Myślicie, że załamałam ręce? O nie! Ja wiedziałam coś, czego ci ludzie nie wiedzieli: Nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było! (Szwejk) :-D

 

Grecja,Kreta,Kutulufari,Koutouloufari
Kreta, Kutulufari
Kreta, Kutulufari. Sąsiedztwo.
Kreta, Kutulufari. Sąsiedztwo.
Drzewko świętojańskie
Drzewko świętojańskie
Kreta, Kutulufari rok 2006. Miejsce mojego przeznaczenia.
Kreta, Kutulufari rok 2006. Miejsce mojego przeznaczenia.