Opcja na weekend: wypad do pobliskiego raju

– Jak tu pięknie! – wyrzuciłam z siebie naturalnie, gdy tylko dotarliśmy na miejsce.
– Jutro zobaczysz, teraz jest mocna mgła.
– Nie szkodzi, widzę, że jest pięknie, tego nie przykryje żadna mgła!

 

Stałam na wysokości 1750 metrów nad poziomem morza i przez mgłę wypatrywałam piękna. Póki co, docierał do mnie odgłos rwącej rzeki i nieustannego w swym spokojnym trudzie, wodospadu.

Miał być kemping z namiotami w Słowackim Raju, a wylądowaliśmy tutaj – w hotelu, pośrodku raju! I nie mogłam się doczekać, gdy zacznę się po nim przechadzać!

Ponieważ pogoda nie była sprzyjająca, nasz pobyt zaczęliśmy nieco od końca – od jaccuzzi.
Był to dobry wybór na wieczór; duże, przestronne jaccuzzi w hotelowym wellness, w którym zadbano o wszystko, nawet wodę do picia z cytryną i świeżym ogórkiem. I o spokojną muzykę. Gdy po kwadransie wyszliśmy z jaccuzzi, udaliśmy się na piętro, do pokoju relaksacyjnego, od razu doceniłam pomysłodawcę tego miejsca – leżąc na wygodnych leżakach mieliśmy kino na żywo; góry, w tamtym momencie parujące, oraz wspomniany wodospad.
Jakże tu musi być cudnie zimą, gdy rzesza narciarzy schodzi ze stoku do tego przytuliska!

 

Następnego dnia, budząc się w wygodnym łóżku, w naprawdę ładnym pokoju pod Gerlachem, podeszłam do okna. A więc nadal tam jest! jest wodospad i jeziorko, którego szmaragd wreszcie mogłam dostrzec! Są i potężne góry, w których kotlinie bezpiecznie sobie jestem.

Tuż po śniadaniu (bardzo lubię czas hotelowych śniadań! Kiedyś sama uczestniczyłam w ich przygotowywaniu i wspominam z nutką nostalgii) nie zważając na prognozy i aktualną aurę, udaliśmy się na wędrówkę. Od hotelu prowadzi wiele mniej lub bardziej wymagających tras, wszystkie zapewniają jedno: przepiękne widoki, niesamowitą przestrzeń! Mimo, że hotel opuszczaliśmy jeszcze we mgle, pogoda zdążyła zmienić się z pięć razy, nim podeszliśmy kawałek dalej! I tak było cały czas, co nauczyło mnie kolejnej rzeczy:
nie ma sensu zbytnio przywiązywać się do jakiejkolwiek pogody w górach, bo ona zmienia się bardzo szybko, właściwie cały czas. Nic nie trwa wiecznie; ani słońce, ani deszcz, bezcelowe jest zatem podporządkowywanie swojego nastroju pogodzie.
I jeszcze jedno: z dystansu warunki pogodowe odbiera się zupełnie inaczej. Gdy siedzisz w hotelowym pokoju i patrzysz przez okno, a tam deszcz i mgła, ostatnią rzeczą, której chcesz, to opuszczenie tego azylu.
Lecz gdy się przełamiesz i wyjdziesz  – odpowiednio ubrany i przygotowany – zobaczysz, że nic nie jest takie, jakim się wydaje z innej, zamkniętej perspektywy.

 

Gdy szliśmy kamienną ścieżką, mijając liczne krzewy jagód, połacie kosodrzewiny i źródełka, chmury płynęły nad nami cały czas; to zasłaniając nam słońce, to wystawiając na jego opromienianie. Za kilka sekund zaś, wędrujący inną trasą, których widzieliśmy, znajdywali się w jego promieniach, my znowu doświadczaliśmy klimatu idealnego; niezbyt chłodnego i niezbyt ciepłego, który błogosławiliśmy wraz z kolejnymi krokami.

 

Udałą nam się ta pogoda! – powtarzaliśmy. A wystarczyło tylko wyjść z hotelu i zaryzykować.

 

A w dole wodospad

 

 

Inna trasa, tuż nad hotelem, którą wybraliśmy,  przypominała krajobraz księżycowy, a może marsowy? Wielkie, ale i mniejsze skały, skałki tworzące trakt dla wędrowców…i tak przez kilka godzin. Ale wystarczyło tylko się zatrzymać i spojrzeć na lewo – cudowne, rozległe przestrzenie, których tak potrzebują nasze oczy!
Najczęściej powtarzanym przeze mnie słowem było „cudowne” w każdym przypadku i liczbie.

 

Trzeciego dnia pobytu poszliśmy nad wodospad.  Mój mąż miał iśc tam sam, ale gdy zobaczyłam zapowiedź, wiedziałam, że nie daruję sobie, jeśli tam nie wejdę i nie zobaczę wodospadu od góry. Tak też się stało.
Okrążyliśmy „nasze” szmaragdowe jeziorko, jakby Ania Shirley rzekła: jezioro lśniących wód i udaliśmy się znowuż kamiennym traktem w górę – co krok odwracałam się za siebie, przystawałam i karmiłam się, syciłam oczy zielenią w różnych odcieniach i intensywności, skałami; ogołoconymi i pozieleniałymi, ze szczytami we mgle i w pełnym słońcu, a wkrótce ujrzałam coś pięknego; rzekę wpływającą do wspomnianego wodospadu i łąkę kwiatów wokół niej. Szybko przeszło mi przez myśl, że gdybym wtedy tam dostała zawału i wyzionęła ducha, nie rozpoznałabym chyba chwili, w której Bóg postawił mnie na powrót  w raju.  
Byłam w nim.

Przez te kilka dni wędrowaliśmy przez coś większego, niż my sami i nas to koiło, przypominało kim jesteśmy, do czego zostaliśmy stworzeni, przypominało o wolności i o całym świecie danym nam przez Boga, dobrego Boga, który kocha piękno i któremu upodobało się postawić nas w kawałku edenu.

 

 

Miejsce, w którym stacjonowaliśmy to Tatranska Polianka w Słowacji u podnóża Gerlachu. Do Śląskiego Domu, w którym mieszkaliśmy, dotarliśmy z  bezpłatnego parkingu (parkovisko) busem, który przyjechał po nas z hotelu – droga w górę była kręta, lesista i gdyby iść pieszo, zajmowała około 50 minut.

Śląski Dom położony jest na wysokości 1750 m.n.p.m, w parku narodowym, wśród wysokich gór. Wokół nie uraczysz żadnego sklepu, żadnej cywilizacji. Najbliższa – 7 km niżej, a tam czeka Cię spacer. Owszem , możesz wyjątkowo po uzgodnieniu z hotelem wyjechać pod górę własnym samochodem, ale to będzie cię kosztować 25 euro za dobę.

Na obszarze hotelu znajdują się dwie restauracje; ta hotelowa, wraz z barkiem i wygodnym, romantycznym lobby (kominek) i tuż za ścianą hotelu na piętrze, gdzie bardzo polecam pierogi z bryndzą. Ta miejscówka ma też rozległy taras, podobny do tego w schronisku na Skrzycznem… z którego znowuż: rozlegają się piękne widoki.
Panoramy, pejzaże – tym jesteśmy rozpieszczani w Tatrzańskiej Polance na każdym kroku.

 

Wokół hotelu są liczne trasy – można zdecydować się na którąś z nich i wrócić z niej w dowolnym momencie.
W hotelu organizowane są też eskapady na Gerlach – muszą się one odbyć z przewodnikiem, którego wynajęcie kosztuje bodajże 500 zł/ os.

Droga z Bielska-Białej do Tatrzańskiej Polanki samochodem zajmuje około 3 godzin. Trasa wiedzie przez wiele uroczych wiosek i malowniczych krajobrazów – Słowacja to zielona kraina, pełna pól uprawnych, również tych romantycznie pofałdowanych rodem z Toskanii.

 

Taki weekend polecam każdemu, kto chce się zachwycić pięknem przyrody i  poczuć przestrzeń. A może byliście już i chcecie podzielić się swoimi wrażeniami? Nie wahajcie się użyć komentarza lub zamieścić go na FB. Jeśli macie coś do polecenia , dajcie znać koniecznie! Przygarnę każdy pomysł. 
Inne zdjęcia z mojego pobytu znajdziecie na Instagramie tudzież FB.