W niedzielę byłam w kościele; gdy tylko weszłam, okazało się, że kilka innych osób wpadło na ten sam pomysł. Z czasem dochodzili kolejni ludzie, przyszedł nawet pies. Usiadłam na kamiennej ławce i w ciszy czekałam, aż zacznie się nabożeństwo…. a właściwie… ono już się zaczęło – we mnie.
Góry – najlepsza kaplica, miejsce spotkania się ograniczeń z wolnością. Wielka przenośnia życia w ogóle.
W niedzielę byłam w górach. Mogłam siedzieć na wygodnej kanapie na tarasie, ale chciałam się posiłować, pozmagać ze sobą samą. Góra nie musi być wielka – moja miała niecałe 700 m.n.p.m.
Możesz wiedzieć o górze wszystko, ale za każdym razem gdy zaczynasz wędrówkę, jest inaczej; jesteś w innej kondycji, nastoju, są nieco inne warunki pogodowe, pora roku, inni ludzie.
W górach ratuje balans; gdy wyruszysz zbyt szybko, energicznie, kierowana, kierowany entuzjazmem i pewnością co do swojej kondycji, szybko się zmęczysz, zaczniesz marudzić. Ja marudzę na samym początku; a to pić mi się chce, a to za ciepło, za chłodno – dopóki nie załapię swojego rytmu, jestem na tych jedenastu minutach [1] Nawet, gdy później jest trudniej, nie wypadam z balansu; idę miarowym tempem. Nie robię planów, już nie myślę o tym, co na dole. W górach liczy się tylko tu i teraz.
Po drodze robię przystanki i oglądam świat wokół; czasami jest to wnętrze lasu, czasem piękne widoki w oddali; robię dużo zdjęć, zachwycam się, dotykam kory drzew, sprawdzam strukturę liści. Po to chodzę w góry. Choć są ludzie, którzy idą jak przecinak, nie patrzą na nic wokoło, chcą jak najszybciej wejść na szczyt. Ja jestem typem, którego cieszy sama droga, chociaż nie zdarzyło mi się zawrócić – bo jak iść w góry to na górę wejść. I zejść. Tu często zgrzyta – czy wystarczy mi siły, żeby wejść na szczyt i jeszcze wrócić?
Wiecie, że dla nóg wbrew pozorom, schodzenie o paradoksie, jest cięższe niż wchodzenie? Wiem coś o tym. Człowiek chciałby się potrudzić, żeby potem było prościej! A tu okazuje się, że to trud jest dla nas zdrowy, schodzenie z górki może narazić na kontuzje.
Góry nas dystansują.
Za każdym razem, gdy stoję już na tak dużej odległości, że nie dochodzą do mnie żadne miejskie dźwięki, czuję się bardziej częścią gór, niż miasta. Czuję, że moje zdrowe, najpełniejsze życie jest wśród drzew, wśród przyrody.
Gdy w niedzielę wyszłam na Kozią, zastałam kilka osób na swoich ławkach kontemplacyjnych; pniach ściętych drzew. Chłonęli zachodzące słońce. Dołączyłam do tej modlitwy.
To jest taka chwila, takie miejsce, w którym wiem, że wszystko jest tak, jak powinno być na świecie; słońce wschodzi i zachodzi, zmienia się temperatura, las pomału przestawia się na nocny tryb życia. Wszystko jest dobrze. I wiem, że będzie dobrze. Bóg nie zapomniał o żadnym detalu. Rozpostarł swoje ramiona w postaci gór i mnie ochronił.
Ustalone pory ptasich treli koją moją duszę, zapisują się w niej, by powracać gdy schodzę z góry, na utwardzoną drogę, jadę samochodem do domu – ktoś obok przejeżdża na czerwonym świetle. Włączam wiadomości, a w nich inflacja, podwyżki, braki, prognozy, ostrzeżenia, wygrani, przegrani – parodia życia, w której nie ma szans zrodzić się wdzięczność.
Wdzięczność jest siłą napędową całego wewnętrznego świata – tworząc go wszechświatem. To nie przesada; wdzięczność tworzy to, co ograniczone, nieograniczonym. To studnia bez dna, to niebo. Tu mniej znaczy więcej.
Jerzy Kukuczka powiedział, że góry to zajęcie dla ludzi zachłannych na życie, gdy życia człowiekowi jest za mało. Zgadzam się. Zgadzam się też z tym, co powiedział Mark Obmascik:
“Lubię góry ponieważ sprawiają, że czuję się mały. Pomagają mi uporządkować to, co w życiu ważne”.
Po co chodzić w góry? Co zabrać ze sobą w góry? Jakie buty ubrać w góry?
Otóż buty najlepiej wychodzone, po przejściach. A w góry zabrać latarkę, bo nigdy nie wiesz, co się wydarzy po drodze i kiedy przyjdzie ci z góry zejść. Warto mieć przed sobą światło, które wskaże drogę. A w góry warto chodzić dla zmiany; tej zewnętrznej jak rutyna i tej wewnętrznej, co dopiero nastąpi.
Ludzie często mówią, że wychodzą na górę, by lepiej widzieć to, co w dole. Ja wychodzę na górę, by być bliżej tego, co nieskończone – bliżej nieba. I bliżej siebie.
[1] „Najwięcej wypadków lotniczych zdarza się podczas startu i lądowania. Badania wykazały, że podczas tych manewrów szanse katastrofy lotniczej zwiększają się o 80 proc. Start i lądowanie to najtrudniejsze 11 minut lotu.” (wp.pl)