– Kotek, ile w tym Bielsku możliwości! – mówiłam z przejęciem podczas wspólnego, piątkowego obiadu – wyobraź sobie, filet z indyka w każdym sklepie, na każdym stoisku!
– Nooo nooo – pokiwał głową mój mąż, jako wyraz uznania.
Ale tak to jest, jak się od kilku lat mieszka na wsi! Przy czym „wieś” to w moim rozumieniu nie charakterystyka krajobrazu ani położenie, a mentalność!
Chcąc kupić męskie skarpetki, wzburzyłam całym targiem w Czechowicach; chodząc od stoiska do stoiska pytałam czy mają męskie skarpety – a i owszem, mieli, ale gdy dodawałam słowo „kolorowe” sprzedawcy zamieniali się w słupy soli, jeden po drugim.
– Paniii….męskich kolorowych to niiii …. Damskie to są, ale męskich kolorowych? Nie bierzemy bo nie zejdą.
Jak i z tym filetem. Zamówiłam specjalnie 2 kg, bo tak z drogi do sklepu wchodząc to u nas nie kupisz. Po tym zamówieniu, zjawiłam się w umówionym miejscu i czasie z dużą siatką, po odbiór mojego indyka z przeznaczeniem do wędzenia.
W sklepie poruszenie. Po 10 sekundach i jednym telefonie do szefowej okazało się, że mój filet owszem, przybył, ale nie zaznaczono na nim, że zamówiony i połowa pooooszłaaa! Pani Ania bardzo mnie przepraszała, mówiąc, że sama się zdziwiła, że szefowa mięso z indyka zamówiła, no ale prawdę tę przyjęła i indykiem rozdysponowała według pragnień okolicznej ludności.
– Czyli popyt na indyka jest! – zauważyłam, a pani Ania przyznała, że w takich okolicznościach, nie ma sensu zaprzeczać. zmuszona byłam odbyć podróż autobusem do sąsiedniego miasta, a tam…..indyki aż krzyczały do mnie z mięsnych stoisk! Dlatego tak podjarana, pełna wrażeń po pobycie w wyższej cywilizacji, wróciłam do domu.
Kilka dni później poszłam do lokalnego sklepu kupić trochę wędliny na pizzę. Po moim luźnym stwierdzeniu, że „jakąś drobiową” Pani sięgnęła pulchną rączką do lodówki, macając potencjalne kandydatki i już miała wyciągać tę upragnioną, kiedy skomentowała zdecydowanie „Nie, tej pani nie dam bo jest droga”.
Ja wiem, ja nie zawsze chadzam do sklepu za laskiem ubrana w futro z szynszyli, wypachniana Coco Chanel no.5 a i żaden Aston Martin nie tarasuje małego parkingu przed sklepem, ale sądzę, że naszej rodzinie krzywda by się wielka nie stała, gdybym odważyła się zapłacić za 10 deko szynki 2, 70 zamiast 2,20.
No ale trudno. Musiałam zadowolić się tą tańszą, no nic można znaleźć w tym jakieś pocieszenie, że skoro masło zdrożało, tom przyoszczędziła i na następną kromkę nałożę go 5 milimetrów zamiast 2.
O fileciku dla kota już wspominałam? Teraz scena rozegrała się z puszką dla kota. Podreptałam do lokalnego sklepu po jedzenie dla futrzaka i już pani miała w ręku Whiskasa, kiedy się zawahała:
– To jest za 4,20!
– Okej, niech będzie – machnęłam ręką, chcąc mieć już zakup z głowy.
– Jest pani pewna?! – upewniła się jak nigdy.
– Tak, niech pani da tego Łiskasa.
– Whisky ma pani po 4,20?! Do kiedy ta promocja?! – odezwał się głos za mną. Nie odwracałam się, ale poczułam. Był to niewątpliwie miłośnik samogonów. Nie trącił takim, co pija Łiski zbyt często, ale skoro nadarzyła się okazja…
– Łiskas panie! Dla kota! Pani kupuje Łiskasa i to on kosztuje 4,20!
– No jak na jedzenie dla kota to pani inwestuje – uznał ten sam głos, co na rzecz własnego kota nie wyparłby się samogonu choć na dobę.
– A bo ja tu mam taką tańszą karmę dla kota, za 2 złote. Na pewno pani chce tą za 4,20?
– Tak. – nie mam co do tego wątpliwości. – Niech sobie pani wyobrazi, że nasze koty przeżarły się już filetami. – skapitulowałam.
Ekspedientka i miłośnik bimbru zamarli.
Gdy tak debatowaliśmy nad żarciem dla kota a cała scena trwała może z 30 sekund, co rusz słyszałam z tyłu „K…..!” , „Ja pier….!”. w końcu gdy przyszło mi zapłacić te całe 4,20 przede mnie wepchał się facet wystawiając ostentacyjnie na ladę kilka pustych butelek.
– Niech pani mi to wymieni! Ile można czekać, żeby się napić piwa?!!
Morał z tego taki, że jak się ubogacać kulturowo na miarę wizyty w operze, to tylko w bielskich spożywczakach! Jak chcesz teatru, to na wieś!