Miłość z rozsądku – czyli komentarze i lajki w blogosferze.

Moja druga połówka czytuje moje posty. Któregoś dnia do zwięzłego, ale jak zawsze konkretnego komentarza dorzucił „I ile osób skomentowało Ci ten post!”.
„Bo takie są zasady” – odparłam beznamiętnie.
„????”
„No jak jesteś w grupie, w której w zamian za wrzucenie swojego linka musisz skomentować 3 teksty powyżej, to i mnie musi ktoś skomentować”.
„Bez sensu!!!”.

Tak. Tamtego dnia i do mnie to ostatecznie dotarło. Od tamtego momentu jeśli wrzucam swój link zawsze zostawiam komentarz, aby mnie nie komentowano i nie lajkowano na siłę. Naprawdę dorosłam do tego, aby dać ludziom wolność, nie wzbudzać wymuszonej wdzięczności, nie zbierać na blogu sztucznych polubieni i komentarzy. PO CO?

 

Miłość na pokaz

 

 

Ja rozumiem, jeśli ktoś coś sprzedaje i dlatego prowadzi bloga – jeśli chce nawiązać współpracę to zależy mu żeby pokazać, że blog uwielbiany przez tłumy, że ludzie lajkują każdy post, ledwo otworzą oczy – i to jest handlowi potrzebne, bo jak wiadomo reklama jego dźwignią.
Ale ja niczym nie handluję.

Jeśli prowadzę bloga, na którym moimi priorytetami jest to, by człowiek:
– przeczytał i poczuł się zbudowany
– przeczytał i chciał zmian na lepsze
– przeczytał i wypróbował coś, czego jeszcze nie próbował

 

To po kiego mi obrazki z kciukiem w górę? Ja jestem prosty człowiek i jeśli ktoś coś mi polubia albo komentuje jako fajne  to ja naprawdę sądzę, że to jest prawdziwe. Tymczasem kilka osób musi udawać, że im się chciało mój post przeczytać i że on naprawdę coś im tam dobrego w serduchu zrobił i mnie się nakłania do udawania tego samego. Czy to nie jest efekt chomika w kółku? – biegamy ale za Bóg-wie-czym? Czy jesteśmy tak zakompleksieni, niedowartościowani, że codziennie nas ktoś musi lajkować, zapewniać, że to co piszemy jest wspaniałe i że jesteśmy OK?

Często krytykujemy to, że ludzie żyją na pokaz – a czy w blogosferze tak nie jest? Po co nam te sztuczne komentarze i lajki? Żeby INNI widzieli.

 

Towarzystwo wzajemnej adoracji

 

 

Kiedy „wchodziłam” do blogosfery ,  nie miałam pojęcia, że ona tak wygląda; dla mnie czas się zatrzymał na gazetce szkolnej :- ) Nie miałam pojęcia, że liczby stały się tak istotne w świecie słowa, że są wyznacznikiem mnie – w blogosferze. Mój mąż prowadził kiedyś forum internetowe ; o grach komputerowych, książkach, poezji. Miło wspomina tamten czas, jako czas zawiązywania się intymnej społeczności wokół forum. Głupota, ale sądziłam, że w blogosferze jest podobnie :- ) Okazało się co innego więc i ja uznałam, że tak widocznie być musi; ktoś udaje, ja udaję, że mnie choć trochę zainteresował czyjś post – ale że takie są zasady muszę coś pozytywnego (negatywne niemile widziane) wyłuskać i napisać pod dołem.  I przyszło otrzeźwienie. Uświadomił mi to po raz kolejny tekst małżonka czyli „Bez sensu!!!” jak i

 

 

Najdłuższy komentarz świata

 

 

To rozmowy telefoniczne z moją przyjaciółką; ona dzwoni i sama od siebie mówi mi o swoich wrażeniach po przeczytaniu mojego posta – czyta rzadko, ale jak już czyta to dzwoni i mówi. Najbardziej budujące, konstruktywne komentarze słyszę najczęściej face- to- face, dostaję też prywatne emaile od osób, które czytują mój blog – i to jest dla mnie niesamowite!
To są również emaile od jednego czy drugiego znajomego, którym się chciało ot tak od siebie, gdy napomknęłam, że prowadzę blog, wrzucić do translatora mój polski tekst!! Jeden na angielski, drugi na grecki. I przeczytać i podzielić się refleksjami – ich „nie ogranicza” niewidzialne savoir vivre, które każe zostawić komentarz tylko pozytywny , nieprzydługi i bez pytajnika na końcu. Dyskusje często prowadzimy przez kolejne kilka emaili. I wtedy wiem, że to jest prawdziwość.

 

Jak pisać i pozostać sobą?

 

 

Dość otrzeźwiający był jeszcze jeden komentarz, który dostałam w ramach ‘Towarzystwa Wzajemnej Adoracji’ od młodej blogerki. Weszła na mój fanpage i zostawiła coś w stylu „Polubiłam dwa posty, teraz zapraszam do mnie” – wtedy pomyślałam: OK, my tu z TWA wiemy o co cho; ona udaje, że zna mój blog, mój post (prawdą jest że większość ludzi nie czyta w ogóle postu, który komentuje) ale ludzie >z zewnątrz< nie-blogerzy? Przecież dla nich taki tekst jest śmieszny, a dla jego autorki- ośmieszający.
Tak, ja wiem, że są porady jak napisać komentarz do posta, którego się nie czytało, ale wybacz mi cały świecie – jest to dla mnie żenujące i poniżające.

 

 

Po co piszesz?

 

 

 

Niedawno drugi raz w życiu odpowiedziałam sobie na to pytanie.
Nie piszę dla samego pisania, żeby zachwycić się moim opublikowanym w sieci tekstem, ani  żeby mnie lajkowano bez opamiętania czy komentowano – ale żeby mnie czytano; w wolnym czasie, z chęcią i żeby człowiek po drugiej stronie ekranu odszedł sprzed tego ekranu zbudowany, z sercem otwartym na lepszą zmianę, albo chociaż otwartym na refleksję.
Nie chcę nabijać polubień, obserwatorów, newsletterów – przez długi czas miałam 2 subskrybentów (jednym z nich był mój mąż) teraz mam kilkunastu – ku swemu zdumieniu! Bo to oznacza, że w świecie nadmiaru informacji, ktoś chce aby jego skrzynkę regularnie zawalał kolejny email, z jakiegoś powodu uznał, że warto! Bardzo to jest dla mnie cenne, bo to między wierszami mówi mi, że moje teksty coś u kogoś zmieniają i może odnajduje w nich swoją przystań po ciężkim dniu, tygodniu, miesiącu.
Bo przecież nikt nie ma czasu na to, żeby od rana do wieczora czytać cudze  blogi! Jeśli zajmowałby się tylko tym, chyba zaleciłabym mu terapię.
Jeśli  więc 1 osoba dziennie jest w stanie przeczytać coś, co napisałam – poświęcić na to czas, bez ściemy – jestem pod dużym wrażeniem.
Odpowiedz sobie na pytanie: PO CO piszesz?

 

 

Miłość wybiera

 

 

Pomału będę rezygnować z grup, w których miłość nie może wybierać – czyli muszę komentować i reagować na coś, na co normalnie nie zwróciłabym uwagi. Doceniam jeszcze Mocną Grupę Blogerów i Linkujące Czwartki – możesz skomentować, odwiedzić blogi, ale nie musisz; czy nie w taki sposób objawia się realne zainteresowanie czytelników?

Wczoraj jeden z moich studentów, który przez lata pracował jako mechanik samochodowy powiedział mi, że ludzie lubią być oszukiwani; nie chcą wiedzieć, że kilkuletni samochód, który kupują za 10 tys. zł nie może mieć przebiegu 20,000 km. To zabawne, ale powiedziałam kiedyś do męża, że jak będziemy sprzedawać nasz samochód, to powiemy całą prawdę – że tak naprawdę nie wiadomo, jaki ma przebieg :- )

Lubisz być oszukiwany? Chcesz miłości z rozsądku? Ja nie. Mało tego, nie boję się;  że moje posty nie trafią do 100,000 osób miesięcznie, a tylko do 10, że pod postami w miejscu na komentarz będzie pusto – jeśli trafi do 1 osoby i coś ją zastanowi lub ucieszy – ja JUŻ jestem szczęśliwa :- )  Często mówię, że jestem w środku wolnym człowiekiem. To dodaję dziś, że jestem też wolną blogerką :- )

Nie chcę komentarzy, których nie chcesz napisać. Ani lajków, których nie chcesz dać. Dla mnie TO JEST TWOJA AUTENTYCZNOŚĆ. Ja to bardzo  doceniam.
Jeśli z kolei ja odwiedzę Twój blog, skomentuję lub polubię Twój post wiedz, że coś się dzieje :- ) że to jest prawdziwe, że Twój tekst miał dla mnie jakieś znaczenie – bo nie oczekuję żadnej wzajemności; wypadam z kółka chomika, które i tak nie ma celu, nie ma końca. Chyba, że wybuchnie blogosfera :- )