Blondynka i Prima Aprilis

Seria o blondynce rośnie w swym rozmiarze. Dzisiaj o tym, jak pod blond kopułą rodzą się pomysły na Prima Aprilis i co się dzieje, gdy zostaną wprowadzone w czyn :- )

Sądziłam, że wyrosłam już z żartów na Prima Aprilis, ale tak się jakoś dzieje, że przed snem pomysły same wpadają mi do głowy – są bliżej nieukierunkowane, ale gdy się przez chwilę człowiek zatrzyma na którymś i pociągnie wątek, można albo książkę napisać albo wykorzystać krótkofalowo, na przykład przy okazji Prima Aprilis, co też uczyniłam :- )

Mój mąż wierzy mi we wszystko. I – w przeciwieństwie do mnie – nigdy nie nabiera, nawet cienia podejrzenia. Jakże tego nie wykorzystać?!

 

Noc z 31 marca na 1 kwietnia była dla mnie niezwykle pracowita. W mojej głowie był plan; wiele jego elementów było pielęgnowanych od 2 tygodni, inne rodziły się na bieżąco.
Kiedy tylko ofiara, znużona całym dniem, zasnęła, dom ożył na nowo.
Działałam z przebiegłością Dextera i zwinnością Arrowa, wdrażając po kolei niecne plany. Dzieciństwo spędzone na grze w bierki nie poszło na marne!

 

Zaczęło się niewinnie. Ot, odwróciłam szufladę w rattanowej komodzie tyłem do przodu. Na dobry początek dnia. Nic wielkiego.
Następna była moja wielka porażka: lalka Barbie znaleziona przedwcześnie, w aktówce. Cóż, wzięłam na poprawkę odchyłkę dla błędu, tego dnia.

 

Następne były dwie rzeczy naraz: broszka; duży, różowy,  filcowy motyl doczepiony na tył marynarki oraz -efekt pracowitej nocy – jaskrawo różowe sznurówki w martensach. Fajnie robić takie kawały komuś, kto wychodzi do pracy w ostatniej chwili, jakby NIC nieprzewidywalnego nie mogło się wydarzyć :- )

 

Kolejnym znakiem tego, ze plan się powiódł, był sms zwrotny z informacją, że szynka z dżemem to….ciekawe połączenie :- D  Ten element był dość trudny, gdyż lodówkę mamy dość blisko sypialni, a jak wiadomo, trzeba mocnego snu lub cicho otwierającej się lodówki, by wyjąć kanapki w worku foliowym, a następnie znowu je tam włożyć. Uratowało mnie to pierwsze.

 

Następnym żartem jakiego się dopuściłam, było wystawienie naszego samochodu na sprzedaż. Oczywiście, z kontaktem do męża; w końcu ja się nie znam na tych wszystkich parametrach i trudno mi wyjaśnić, czemu rocznik 2014 Skody Fabii “nigdy nie trzaśniętej” z przejechanymi jedynie 7.000 km, kosztuje 13 tysięcy złotych. Ja się pytam: czemu auta są takie drogie?!
Jak można sobie wyobrazić, telefony się rozdzwoniły, mój małżonek nadal niczego nie podejrzewał, tłumacząc się tylko soczyście, że samochodu ani nie sprzedaje, ani nawet nie ma takiego zamiaru. Opowiadał mi potem w domu, z wypiekami na twarzy, co też mu się przydarzyło w ciągu dnia! :-D

 

Jeszcze w ciągu dnia weszłam na jego profil na Facebooku (ach te skutki bezgranicznego, małżeńskiego zaufania!) i opublikowałam jego zdjęcie z bardzo frywolną pozą, dorabiając mu wąsa i okraszając dziecinnym wierszykiem o wiośnie – na tym zdjęciu on naprawdę wygląda tak, jakby czekał na tę wiosnę od zeszłego lata!

 

Niestety, na FB pomysły mi się skończyły. Byłam załamana, bo godzina była całkiem młoda!  Ale zrekompensowałam to sobie kilka dni wcześniej, gdy 21.marca przekonałam męża, że tego dnia jest Dzień Matki (kupiliśmy nawet kwiatek) i kilka dni później, gdy zwróciłam jego uwagę na widokówkę z Nowego Jorku, zaadresowaną do niego. Zdziwił się okrutnie, że a) jego podpisany kolega wyjechał do Stanów  b) że znał jego adres i wysłał mu kartkę.
Wszystko to było prawdą! Że kolega wysłał mu kartkę z Nowego Jorku, że wysłał ją na nasz adres…..tyle, że zrobił to 8 lat temu….
Mój mąż do dziś dywaguje o motywach tej emigracji….
Ostatecznie prawie wszystko wyszło na jaw, a mój mąż zemścił się…dołączając kabel routera, żeby wyglądał na wypadnięty! Ale nie ze mną te numery! Kiedy nie mogłam otworzyć strony, nie minęły 2 sekundy, gdy pomyślałam: Prima Aprilis, zemsta! Nawet nie brałam pod uwagę przypadku! Chwilę później dostałam sms: Kochanie, ten kabel to zemsta.Prima Aprilis!
Ha….ha…..ha…..

Was też udało mi się nabrać ;)
Udało Wam się zrobić jakieś niewybredne żarty 1. kwietnia?