Dlaczego nie mam telewizora + magiczne słowo naszej epoki

Mam telewizor! Nie mam za to w nim telewizji. Zaraz zapytasz, po co mi odbiornik. To już piszę: mój mąż od czasu do czasu gra w gry na konsoli, a ja ćwiczę z Ewką Ch.

Poza tymi czynnościami, telewizor jako odbiornik i telewizja jako informator – respirator nie jest mi do niczego potrzebny. Dlaczego:

Jest Internet
A w nim cały ocean informacji, do niczego mi niepotrzebnych, w żaden sposób nieubogacających mojego życia. Wyławiam z tego oceanu tylko to, czego naprawdę potrzebuję. W moim życiu nic a nic nie zmieni fakt, że George’a Clooney’a nienawidzi teściowa (toż to wymyślili…. dramat amerykański.. . ), polskie celebrytki zostały oszukane przez jedną menedżerkę, a w strefie Gazy nadal się tłuką… i tak już od czasów, gdy nie było jeszcze na świecie ani jednego telewizora.

Wierzysz albo nie, ale wszyscy cierpimy na przesyt informacji. I są one nam przekazywane w taki sposób, by mimo tego „przejedzenia”, nadal chłonąć. Przykład z kiedyś i dziś:

Kiedyś:  chciałaś coś wiedzieć, kupowałaś gazetę, książkę, szłaś do biblioteki lub dzwoniłaś na informację. Dowiedziałaś się i wiedziałaś.
Dziś:  chciałaś coś wiedzieć, ale dowiadujesz się, że nadal wiesz za mało, że musisz kliknąć jeszcze w Breaking news bo „wszyscy na świecie już to wiedzą”. Wszyscy, oprócz Ciebie, a jeśli nie będziesz >dążyć do rozwoju< to skończysz jak Iwona DS., która nie wie nawet jaki ma rodzaj telefonu.

Wielkimi krokami zbliżam się do napisania tego magicznego słowa krążącego niczym szyfr szpiegowski po magazynach psychologicznych; tych papierowych i tych online. Wiesz już, jakie słowo mam na myśli? Wypowiedzmy je razem:  minimalizm.

 

Minimalizm można rozumieć przeróżniaście; od selekcjonowania ubrań w szafie, przez usuwanie zbędnych mebli, ozdób, po selekcję informacji.
Na tym ostatnim skupiłam się ja.
Zanim to jednak nastąpiło, zrozumiałam, dlaczego tego potrzebuję:
Królestwo  na  panelach

W czasie kolejnej przeprowadzki, gdy usiadłam z kubkiem herbaty na pudłach, a wokół mnie była tylko pusta przestrzeń, odkryłam jak cudownie się z tym czuję i że tak mogłoby być stale; mogłabym się budzić w takiej pustce i w niej zasypiać. Ta pustka mnie koiła, uspokajała moje myśli.
Pudła jednak trzeba było wypakować, by gdzieś przetrzymywać wszystkie ciuchy, papiery (ze względu na rodzaj wykonywanej pracy mam ich całe mnóstwo) pamiątki, prezenty, książki, płyty i…. plan wziął w łeb. Trudno.
Kilka lat później, już całkiem świadomie zdecydowaliśmy z moim facetem, że potrzebujemy dużej przestrzeni niczym niezniewolonej lub zniewolonej jedynie niezbędnie. Tak zrobiliśmy z Grecją (salonem) i  Afryką (sypialnią). Zdaje egzamin. Oliwka czyli pokój roboczy, z którego właśnie do Ciebie piszę pozostała nieco dekadencka. Tu się dba jedynie o porządek. Od czasu do czasu.

Ten trend zauważasz pewnie i Ty, a być może  żyjesz w jego rytmie. W minimalizmie smuci mnie tylko jeden fakt:  kuchnia. Obecnie ludzie mają tak sterylne kuchnie, jakby UFO od czasu do czasu przeprowadzało w nich eksperymenty, ale nie jest to już miejsce, które – według mnie – jest  pełne życia;  zapachów, kolorów, ciepła, różnorodności, rozmów, ludzi.
Tylko obecnie ludzie pracują do późna i posiłki spożywają w miejscach pracy – kuchnia stała się niezbyt potrzebnym pomieszczeniem w domu; choć nadal świetnie wyposażanym.

A w czeluściach szafy …
mnóstwo ubrań, w które może-jeszcze-kiedyś-wejdę. Przy czym niezbyt dobrej jakości. Zaczęłam to zmieniać. W końcu i tak chodzę na okrągło w jednym i tym samym – tak mam od dziecka i nie sądzę, by w najbliższym czasie uległo to zmianie.

Kupiłam sobie 2 porządne koszulki z Quechua i tak je pokochałam, że…. zaczęłam chodzić w nich na okrągło, o innych ubraniach już nie pamiętając. Te „inne” zaczęłam utylizować; większość oddałam na PCK, resztę wyrzuciłam. Co miesiąc kupuję coś nowego, czym zastępuję kilka innych, starych rzeczy. Francuzki tak robią; wolą mieć kilka sztuk ubrań zamiast kilkudziesięciu lub 1 słoiczek kremu za to dobrego, zamiast dziesiątek innych.
Ma to sens. Ilekroć byłam w grzeboku (second-hand) i zdarzyło mi się nieszczęśliwie być podczas wymiany towaru, widziałam tabuny kobiet taszczących zadowolone, ogromniaste worki ubrań. Za jeden taki worek płaciły przy kasie 25-35 zł. Kasjerka powiedziała mi, że te same kobiety robią zakupy za te same kwoty co kilka dni. Ma to sens? Chyba, że towar przechodzi do third-hand.

Nie chcę wiedzieć
czyja teściowa jeszcze, jest wredna. O nowym hairstyle’u Miley Cyrus. O koncertach Justina Biebera. O pogodzie na cały miesiąc.

Jeśli chcę coś wiedzieć (przepis na ciasto, ceny biletów lotniczych, wydarzenia polityczne, o hodowli ogórków szklarniowych, najlepszej karmie dla kota, dostępności książki, którą chcę kupić) to sobie wyklikam i się dowiem. I będę wiedzieć. Tak samo, jak nie mam ochoty marnować czasu i zasobów mózgu na plotki, tak nie chcę w nim umieszczać rzeczy dla mnie bezwartościowych, tylko dlatego, że są.
Jeśli jeszcze nie wpadłaś w …. jakże rozkoszne sidła minimalizmu- spróbuj! I tak dajesz się ponosić fali nigdy nie kończących się informacji, na których samym zainteresowanym i tak nie zależy (Bo czy Justina Biebera obchodzi to, że gdzieś w odległej Europie miliony osób traci czas oglądając jego zdjęcie w sandałach i skarpetkach?). Dla odmiany zostań nieco na brzegu, spoglądając tylko na to, co wydaje Ci się interesujące na horyzoncie. Decyduj o swoich myślach.

Wyłączcie mnie!
. zdaje się wieczorem krzyczeć mój komputer. Wiesz, kiedy uświadomiłam sobie do cna wpływ technologii i informacji w naszym życiu? Gdy wyłączyli prąd.

Zdarzyło się to jakieś 2 lata temu, kiedy jeszcze mieszkaliśmy na jednym piętrze z rodzicami. Nagle, bez zapowiedzi, bez przygotowania wyłączono prąd. Jak w odruchu Pawłowa, w ciągu kilku sekund wszyscy rozlezieni po całym domu jak mrówki, które nie widziały się (siedząc ściana w ścianę) od wielu godzin, spotkaliśmy się w kuchni (centralne miejsce) bezsłownie dziwiąc się temu, co się właśnie wydarzyło. Z harcerską zaradnością pozapalaliśmy świeczki, oczekując, że lada moment to szaleństwo się skończy; tata właśnie oglądał telewizję, z mamą u boku, a my oczywiście przy komputerach; każdy swoim. Dostawca prądu rozwalił wieczór każdego z nas! Jednak, my, ludzie PRL-u wiedzieliśmy, że nie zginiemy. I jakoś tak.. instynktownie wylądowaliśmy w dużym pokoju przy jednym stole. Chwilę później zaczęto snuć opowieści o czasach, gdy prądu ludzkość nie znała w ogóle; przerobiliśmy całą historię, współczując ale i utożsamiając się z każdą kolejną grupą ludzi; i Noe, apostołami i ludźmi średniowiecza.
Po chwili ktoś znalazł talię kart; rozegraliśmy całkowicie tym pochłonięci, kilka partyjek. Po kartach było Monopoly; nie sądziłam, że moja teściowa jest tak dobrym strategiem, a teść idzie na żywioł, a potem pierwszy ogłasza bankructwo. Nie myśląc o tym, co było DO momentu wyłączenia prądu bawiliśmy się w najlepsze i spędziliśmy zdecydowanie najlepszy czas odkąd mieszkaliśmy razem, na rozmowach. Tak minęło kilka godzin. Aż włączono prąd. Powróciliśmy znów do „normalnego” życia. Każdy do swojego.

 

zdj.MotywK