Za moim oknem śnieg. Jakieś 50 kilometrów dalej, w pewnym szarym bloku mieszka osoba, która ma grudniowe serce we wszystkich kolorach tęczy! Podczas gdy ja do grudnia długo miałam stosunek ambiwalentny, Ala szalała każdego dnia, wysyłając mi zdjęcia pojedynczych płatków śniegu, więcej śniegu, jeszcze więcej śniegu. Z czasem dochodziły zdjęcia pierniczków, świątecznych ornamentów, które ostatecznie zwieńczył pies z rogami renifera.
Grudzień czas zacząć i wraz z tym zaczęły spływać do mnie wiadomości od osób przeróżnych, ale łączył je pewien mianownik: nijaki stosunek do świąt Bożego Narodzenia. I teraz wszystko, co napiszę, będzie pisane ze stanowiska byłego grincha.
„Ciężko mi się wczuć w świąteczną atmosferę. Bożonarodzeniowe ozdoby, kolędy itp. atakujące zewsząd na miesiąc przed świętami zabijają dla mnie całą magię. Z natury jestem minimalistką i trudno jest mi to przełknąć, po prostu muszę to przeżyć.” – czytam.
„Nawet na wigilię nie czekam jakoś specjalnie. Święta w większości obracają się wokoło marketingowej machiny”
Oraz :
„Od lat nie kupujemy sobie prezentów”.
Ja sama długo sobie te święta układałam w głowie. One nigdy nie były dla mnie radosne, beztroskie czy kojarzące się z pozytywnymi przeżyciami, o czym już pisałam na przykład TUTAJ ….jeszcze tu i chyba też w tym miejscu.
Nie zapominajmy jeszcze o tym poście: KLIK.
Jak widać, ja święta przeżywam – w środku. I dojrzewam do nich, świadczą o tym te liczne posty na ten temat!
I chyba w końcu zdołałam osiągnąć jakiś balans a nawet wykrzesać radość. Bo na niej się przyłapałam wiele, wiele razy. Autentyczną radość odczuwam słuchając polskich kolęd. I robiąc kartki. Pakując prezenty. Fotografując każdy przejaw zimy. Chodząc zimą po górach. Piekąc ciasteczka. Oglądając filmy świąteczne i do nocy grając wspólnie z mężem na PS.
Odczuwam radość raz po raz przypominając sobie, że nade mną spoczywa Duch Boga cały czas, a ta okazja jest kolejną, tym razem dość zewnętrzną stopklatką.
I postanowiłam, że nikt nie zabierze mi tej radości i nic mi jej nie obrzydzi.
Nie obchodzi mnie komercyjny charakter świąt, szalejący Covid, sytuacja na granicy z Białorusią ani pogoń innych ludzi – od 2000 lat nic się nie zmieniło w rzeczywistości duchowej: Jeshu nigdzie się nie zapodział. On żyje.
A to wystarczający i nawet jedyny powód by cieszyć się z dnia, który o tym przypomina.
Dojrzało we mnie coś jeszcze – wiem, że wiele osób ma problem emocjonalny, psychologiczny wręcz, ze świętami. Otwierają się zabliźnione rany, chce się uniknąć kilku spotkań, interakcji…. Sama siebie często katowałam myślami i to już od września, z kim chcę spędzić święta, a z kim nie. Czego chcę, a czego nie. Aż pojęłam i przyjęłam bardzo pogodnie pewną postawę, do której w tym samym czasie dojrzałam: święta nie są dla mnie = ja nie jestem najważniejszą postacią świąt. I już kocham Boga na tyle i siebie na tyle, że ….mogę ofiarować siebie innym. Tym, którzy tego potrzebują.
Na rollercoaster nie chodzi się każdego dnia.
Kto wie! Może to jedna, jedyna okazja w roku, by popróbować, jak by to było, gdybyśmy żyli bez wewnętrznych ograniczeń? Gdybyśmy byli dla innych bez kontekstu siebie? Gdyby te wszystkie coniedzielne gonienia do kościoła w ramach samorozwoju, wypróbować w praktyce?
Co do samych prezentów …. Na przestrzeni lat targały mną różne uczucia. To spodobała mi się idea losowania osoby do obdarowania, to szturmem niemalże chciałam wprowadzić prezenty DIY, to zaś przeforsować przeznaczenie pieniędzy na cele charytatywne, zamiast na prezenty.
Zaś mój mąż jak cichy wojownik walczył z prezentami wiadomymi (czyli ja mu mówię, co chcę dostać, on mi to kupuje, ja udaję zdziwienie po odpakowaniu) i odkryłam, że sam chce takowe dostawać. Że nie chce pytania „Kochanie, co chciałbyś dostać pod choinkę?” – ale że chce mieć nutę zaskoczenia, niespodzianki. I wiecie co? Rozczuliło mnie to! To jest serce małego chłopca – i powiedzcie mi, czy my, stare konie nie zasługujemy choć raz w roku na niespodziankę? Czy nie jest cudowny widok 80-latki, której gębula się uśmiecha, gdy rozwiązuje wstążkę prezentową i wyciąga – choćby parę ciepłych skarpet?
To rozgrzewa serce i jest okazją do wyrażenia miłości, sympatii, zwłaszcza że wybór prezentu wiąże się z intensywniejszym myśleniem o tej osobie. To czasami jedyny dzień w roku, gdy potrafimy wyrazić: Jesteś dla mnie ważny, chcę widzieć uśmiech na twojej twarzy.
Prezenty to język miłości!
Choćby jeden dzień w roku każdy ma prawo poczuć się jak dziecko, otrzymać niespodziankę i się zachwycić lub co najmniej zaskoczyć!
Chcę być tego częścią, chcę pokazywać ludziom, na czym polega Królestwo mojego Boga; na dawaniu. Na dzieleniu się i mnożeniu. Na tym, że On ma dla nas dużo i jeszcze więcej. I że chce nam dawać prezenty i jest w nich hojny! Że jeśli już nie przeżywamy żadnych przygód w dorosłym życiu i emocji z nimi związanych, to On ma dla nas przygodę! Weź, idź pod choinkę i otwórz kawałek mojego serca. I przeżyj krótką, wesołą przygodę związaną ze znajdywaniem i otwieraniem. Jesteś do tego stworzony, jesteś do tego stworzona. Jesteśmy stworzeni do tego, by wytwarzać miłość, dzielić się nią i wypełniać nią kąty naszych domów.
Tym są dla mnie teraz święta; miłość zeszła na ziemię, przybrała ludzką postać i przemówiła ludzkim głosem o niebiańskich rzeczach – ba, ściągnęła je na ziemię niczym balonik na sznurku i jest gotowa obdarować każdego, kto zechce. Dlatego rezygnuję z bycia poważnym, rozsądnym (i często smutnym) dorosłym, który jest tak racjonalny, że gardzi świętami! Decyduję się na bycie częścią machiny , która rozpoczęła się dawno, dawno temu w betlejemskim sianie.
I dziś mówię: Nie bójmy się przekazywać tego łańcucha miłości, dawać i otwierać prezenty!
Co o tym sądzicie? Czy lubicie Boże narodzenie? A może święta napawają Was niechęcią? Jak Wasze tegoroczne przygotowania?