Na moim blogu, gdyby kto jeszcze nie zauważył, istnieje sekcja ZDROWIEJ.
Zdarza się nawet, że coś tam publikuję. A tak na co dzień bardzo się pilnuję, by nie wygłaszać niekończących się tyrad na temat błędów dietetycznych, gimnastycznych, ruchowych, spaniowych i ogólnorozwojowych wobec każdego, kto się nawinie. Tak, ja, która zwykła pijać pół szklanki wody dziennie, w upały zwiększając ilość do jednej szklanki.
Tak naprawdę stale staram się odżywiać w sposób japoński – czyli w myśl, że moje pożywienie jest moim lekarstwem. I stale szukam odpowiedzi na to, jak odejść z tego świata w pełni zdrowia – oglądaliście film, który już polecałam?
Jeśli nie, polecam. Bardzo zachęca do zadbania o siebie.
Dbanie o siebie od kuchni
Nie jest proste w dzisiejszych czasach. Co rusz otrzymujemy informacje, które za chwilę już są nieaktualne. 5 małych posiłków dziennie? Zapomnij! Im rzadziej jesz, tym lepiej! Jajka podnoszą cholesterol? Już nie, jajka obniżają cholesterol! Masło jest niezdrowe? Może kiedyś, teraz w czasach keto, masło należy jeść kostkami!
Trudno się połapać w tym, co jest aktualnie zdrowsze, bo już nawet nie zdrowe – jak się okazuje, tak zachwalana kasza gryczana i olej rzepakowy, są roślinami najbardziej pryskanymi pestycydami. Podobnie rzecz ma się z soją – z natury przecież, bardzo zdrową, służącą człowiekowi. Niestety jej hodowla wymaga w niektórych rejonach świata sporej ilości pestycydów i herbicydów. Typowa liczba oprysków może wynosić od kilku do kilkunastu razy w sezonie wegetacyjnym, w zależności od presji ze strony szkodników i chorób.
I bądź tu człowieku mądry.
Zatem ja staram się, na ile jestem w stanie, docierać do różnych badań, informacji, które sprawdzam jeszcze w kilku innych źródłach i wyciągać swoje wnioski. Jestem wielką fanką wszystkiego, co
Tak naturalne, jak to możliwe
Począwszy od kosmetyków, poprzez materiały ubrań, leki, na żywności skończywszy. I uwierzcie, potrafię o tym trajkotać godzinami, jeśli tylko znajdzie się słuchacz, który w dodatku chce coś zmienić. A to rzadkość.
Zauważyłam na przestrzeni lat, że ludzie często podejmują pewne zmiany żywnościowe, lecz uważam, że popełniają dwa błędy:
– zmieniają dietę, żeby tylko schudnąć
– kierują się poradami różnej maści influencerów, nie wnikając w szczegóły i nie sprawdzając, czy rzeczywiście im dana dieta służy.
Przykładem może być owsianka. Pomijam już jakość i sposób uprawy samego owsa, ale na Instagramie często widzimy ładną kompozycję: płatki owsiane, jogurt, kolorowe owoce. I warto byłoby w tym wszystkim dodać, że owsianka może być zdrowa, ale żeby była lekkostrawna, musi być poddana obróbce cieplnej, gdyż owies zawiera związki antyodżywcze, takie jak kwas fitynowy, które mogą wiązać minerały (np. żelazo, cynk, magnez) i zmniejszać ich wchłanianie w przewodzie pokarmowym. Obróbka cieplna może pomóc w dezaktywacji niektórych z tych związków, poprawiając biodostępność minerałów. Owies jest bogaty w błonnik, zwłaszcza beta-glukan, który jest rozpuszczalnym rodzajem błonnika. Pod wpływem ciepła, włókna błonnika pęcznieją i miękną, co ułatwia ich przechodzenie przez układ pokarmowy i zwiększa strawność. No i co również ważne, podgrzewanie owsianki pomaga też w redukcji potencjalnych bakterii i patogenów, które mogą znajdować się w surowym owsie, zapewniając bezpieczniejszy produkt spożywczy.
No i broń Bóg, jeśli zdrowie Ci miłe, nie mieszaj owsianki z kakao! Kakao zawiera kwas fitynowy i szczawiany, które ograniczają wchłanianie żelaza z płatków owsianych.
Ja tak mogę długo.
Poniżej jednak przedstawię Ci moje proste, kulinarne zamienniki w naszej niełatwej, polskiej kuchni.
Moim numerem jeden w kuchni, rzeczą najważniejszą, ważniejszą od samej lodówki, garnków i kuchenki jest oliwa z oliwek. Jeśli jej brakuje, mam trudności w zasypianiu i stratę muszę czym prędzej nadrobić.
Kocham oliwę z oliwek tak bardzo, iż zasługuje ona na osobny post, dlatego nie będę rozwodzić się tutaj. Nadmienię tylko, że używam jej do wszystkiego; jako kosmetyku, do sałatek, pieczywa (o ile spożywam) zamiast masła, do zupy, ziemniaków, do WSZYSTKIEGO.
Zamiast białego pieczywa, którego jedzenie obecnie nie ma najmniejszego sensu (śladowe ilości błonnika, rafinowana mąka –> insulinoodporność ), warto postawić na chleb na zakwasie bez drożdży. Sama takowy opatentowałam i kiedy miałam wielką wenę, piekłam zawzięcie. To prosta sprawa, naprawdę można z łatwością zrobić zakwas samemu.
Zamiast wszechobecnej tartej bułki (do posypania, nie obtaczania i smażenia!), używam pestki słonecznika (podprażone na suchej patelni i zmielone).
Zamiast cukru najczęściej używam erytrytolu. Tak naprawdę tylko do ciasta. Herbaty i kawy od 14 roku życia nie słodzę.
Zamiast mąki pszennej używam do ciast i naleśników najczęściej kombinacji mąk; ryżowej, kukurydzianej, ziemniaczanej. Moje ostatnie ciasto z rabarbarem (można będzie podziwiać na Insta z każdej strony!) jest właśnie ciastem bez glutenu i bez cukru. Wyszło bardzo dobre i nad wyraz słodkie.
Zamiast zwykłego proszku do pieczenia używam sody lub proszku do pieczenia bez fosforanów (Fosforany są formą fosforu, który w dużych ilościach może obciążać układ moczowy i nerkowy, zwłaszcza u osób z chorobami nerek. Nadmierne spożycie fosforanów może prowadzić do nierównowagi minerałów w organizmie, co może wpływać na zdrowie kości i nerek. Wysokie spożycie fosforanów może zaburzać równowagę wapnia w organizmie, co może prowadzić do problemów z kośćmi i zębami.) Tak naprawdę da się go zdobyć w sklepie ze zdrową żywnością, a cena za torebkę nie jest wygórowana – za ostatnią płaciłam 1,70 gr.
Zamiast jakiejkolwiek kawy kombinowanej, pijam czarną kawę dobrej jakości.
Zamiast herbat w torebkach, pijam herbaty liściaste – lepsza jakość herbaty, większa obecność olejków eterycznych, brak wypełniaczy, brak pyłu który może zawierać więcej substancji toksycznych lub być bardziej zanieczyszczony. Niektóre torebki herbaciane mogą zawierać plastik, który może uwalniać mikroplastiki podczas zaparzania. Picie herbat liściastych eliminuje to ryzyko.
Zamiast jakiejkolwiek herbaty, pokochałam najzdrowszą herbatę świata – matchę.
Piję również jedną z moich ulubionych herbat – górską, znaną w całej Grecji.
Lub inne, z ziół z mojego ogrodu (polecam z majeranku!)
Stosuję się też do zasady temperatury wody przy zaparzaniu owych herbat, co ma kluczowe znaczenie ze względu na ich właściwości zdrowotne.
Staram się stosować też odstępy czasowe np. między spożyciem kawy lub herbaty, a posiłkami.
Kofeina zawarta w kawie może wpływać na wchłanianie minerałów, takich jak wapń i magnez. Spożywanie kawy w bezpośrednim sąsiedztwie posiłków może ograniczać ich skuteczne wchłanianie.
Herbata, szczególnie czarna i zielona, zawiera taniny, które mogą zmniejszać wchłanianie niektórych składników odżywczych, takich jak żelazo. Tanniny mogą wiązać się z żelazem i tworzyć nierozpuszczalne kompleksy, co może utrudniać jego wchłanianie w przewodzie pokarmowym. Odczekanie przynajmniej 30 minut po posiłku przed spożyciem herbaty może pomóc w lepszym wchłanianiu żelaza z pożywienia.
Zamiast kupowania napojów gazowanych, robię sama wodę bąbelkowaną,(za pomocą soda stream) do której dodaję co żyw; domowy sok z aronii, malin, pigwy lub bzu.
Mam gęsią skórkę, gdy widzę pieczenie lub grillowanie czegokolwiek na tackach lub folii z aluminium. Unikam jak ognia. Dlaczego?
Badania wykazują, że gotowanie w folii aluminiowej lub na tackach aluminiowych, zwłaszcza przy wysokich temperaturach i w obecności kwaśnych lub zasadowych składników (np. cytryny, pomidory, ocet), może powodować przenikanie aluminium do żywności.
Chociaż ciało ludzkie potrafi wydalać aluminium, nadmierne spożycie może prowadzić do jego akumulacji i potencjalnych problemów zdrowotnych, takich jak neurotoksyczność. Niektóre badania sugerują związek między wysokim poziomem aluminium a chorobami neurodegeneracyjnymi, takimi jak choroba Alzheimera.
Zamiast tego, jeśli już coś piekę, używam papieru do pieczenia lub po prostu grilluję, opiekam na otwartym ruszcie.
Zamiast majonezu wolę jogurt naturalny, do którego dodaję np. łyżkę majonezu (patrz: sałatka jarzynowa).
Zamiast kupowanej pieczeni mięsnej, robię tadaaam. KLIK
Zamiast zagęszczacza z mąki i wody, dodaję niekatywne płatki drożdżowe (źródło witamin z grupy B) – przyznaję, że płatki drożdżowe lubię jeść nawet bez niczego.
Zamiast mięsa wieprzowego i wołowego, decyduję się raczej na mięso drobiowe, głównie indycze. Nie jest ono ideałem i zdaję sobie sprawę z niehumanitarnych hodowli drobiu, którym jestem przeciwna, dlatego mięso w ogóle, ograniczam. Lubię, ale ograniczam.
Podobnie ma się niestety rzecz z rybami, które mogłabym jeść każdego dnia. Nie jadam tak modnego obecnie łososia norweskiego. Po obejrzeniu filmu o hodowlach tej ryby, przeszłą mi ochota. Oto dlaczego:
W hodowli intensywnej stosuje się antybiotyki i inne środki chemiczne w celu kontrolowania chorób i pasożytów, takich jak wyprysk ryb i pasożyty, takie jak wszy rybne (sea lice). Pozostałości tych substancji mogą pozostać w mięsie i wprowadzać ryzyko dla zdrowia konsumentów. Może być też narażony na zanieczyszczenia środowiskowe, takie jak metale ciężkie (np. rtęć) i polichlorowane bifenyle (PCB). Te substancje mogą akumulować się w organizmach ryb i przenikać do diety ludzi. Intensywna hodowla łososia w klatkach w morzu może prowadzić do zanieczyszczenia wód przez nadmiar odpadów organicznych, chemikaliów i antybiotyków. Wzrost stężenia substancji chemicznych może wpływać na ekosystem morski, w tym na zdrowie dzikich ryb i innych organizmów wodnych. Hodowle łososia często używają ryb morskich jako paszy dla ryb hodowlanych. To może prowadzić do nadmiernego połowu dzikich ryb, co wpływa na równowagę ekosystemów oceanicznych. W niektórych hodowlach mogą być stosowane hormony, aby przyspieszyć wzrost ryb. Choć nie ma jednoznacznych dowodów na szkodliwość hormonów w mięsie ryb, kontrowersje dotyczą ich stosowania i wpływu na środowisko.
Łososie są często okaleczone, poszarpane przez nadmiar ryb w siatce hodowlanej i takie trafiają do sprzedaży.
Naleśniki zamiast z mleka zwierzęcego i mąki pszennej, robię z mąki ryżowej i napoju/mleka roślinnego, głównie ryżowego.
Zamiast frytek smażonych w głębokim oleju, robię domowe frytki z piekarnika; skropione oliwą z oliwek i po wyjęciu posypane ziołami, głównie tymiankiem.
Owocami, które jadam najczęściej, są te jagodowate, głównie borówki amerykańskie i jagody, gdyż mają
niski indeks glikemiczny
Czemu to ważne i dla kogo? Na pewno dla wielu pacjentów w szpitalach i ośrodkach zdrowia. Tak się składa, że miałam do czynienia ostatnio z jednym i drugim przybytkiem i odnotowałam, że masa osób w szpitalach ma cukrzycę , a podczas rozmów między pacjentami na korytarzach przychodni, cukrzyca to temat numer jeden.
Pokarmy o niskim IG są trawione i wchłaniane wolniej, co prowadzi do stopniowego uwalniania glukozy do krwi. To pomaga w utrzymaniu stabilnego poziomu cukru we krwi i uniknięciu gwałtownych skoków i spadków poziomu glukozy, które mogą powodować zmęczenie, drażliwość i napady głodu.
Niski IG może pomóc w utrzymaniu stabilnego poziomu insuliny, hormonu odpowiedzialnego za regulację poziomu glukozy we krwi. Stabilne poziomy insuliny są korzystne dla zdrowia metabolicznego i mogą pomóc w zapobieganiu insulinooporności.
A o insulinooporności mówi się teraz w Internetach dużo i głośno.
Zachęcam Was do poczytania zarówno o insulinooporności, jak i dobroczynnym wpływie jagód.
Zamiast jakichkolwiek ciastek, wolę ciasteczka marokańskie.
Zamiast czekolady wybieram naturalne kakao – i miewam fazy na picie ciepłego kakao na napoju ryżowym lub migdałowym.
Zamiast hot-dogów wybieram kebaby. I tu mnie macie! Jestem fanką kebabów, które spożywam, a i owszem, raz na jakiś czas. Podobnie jak pączki z lokalnej pączkarni, drożdżówki i wafelki. To są moje największe grzechy żywieniowe, które – aby odpokutować – chadzam na długie pielgrzymki po lesie!
A Wy? Macie jakieś kulinarne lajfhaki?