Film tygodnia: Jeden dzień

 

 

Przyszłość nigdy nie jest taka, jakiej się spodziewamy. Właśnie dlatego jest tak cholernie ekscytująca.
– “Jeden dzień”

 

 

Nowy serial Netflixa to historia, na którą czekałam. Tytuł brzmi jak tanie romansidło, jedno z wielu na platformie, trailer również nie zachęca co bardziej wymagających widzów, jednak dałam temu serialowi szansę i dostrzegłam w nim głębię już od pierwszego odcinka, którego opis, może brzmieć całkiem banalnie:


Dex i Emma spotykają się na rozdaniu dyplomów.
On wiedzie dotąd beztroskie życie przy pełnym wsparciu finansowym rodziców. Jest popularny wśród dziewczyn, których nie traktuje poważnie. Emma natomiast prowadzi życie zgoła inne; dziewczyna z hinduskiej klasy robotniczej ciężko pracuje na swoją przyszłość.
I tak ich drogi krzyżują się tamtego dnia, 15 lipca 1988 roku. Spędzają ze sobą całą noc – Dex , korzystając z uroku osobistego i popularności po prostu chce Emmę zaliczyć … w poczet swoich zdobyczy, ale ona nie chce być kolejną z jego miłostek, nie godzi się na taką rolę. To wydarzenie tamtej nocy  staje się początkiem dwudziestoletniej historii opowiadającej o ich skomplikowanej relacji. Od tamtego momentu, każdego roku 15 lipca widzimy, jak Dexter i Emma dojrzewają i ewoluują, podążając przez życie razem i osobno, doświadczając zarówno radości, jak i rozczarowań miłosnych.

 

 

– Dexter, naprawdę bardzo cię kocham. Bardzo. I pewnie zawsze będę. – jej usta dotknęły jego policzka. – Ale niestety już cię nie lubię. Przykro mi.

 


Ich życiowe zmiany, wybory i ich konsekwencje poznajemy dzięki temu jednemu dniu w roku – stajemy się świadkami ich podróży i stale pytamy: Kiedy oni się spikną?! I czy to… słuszna droga?

 

 

Serial inny niż wszystkie 

 

 


Już po pierwszym odcinku wiedziałam, że nie będzie to serial banalny, o banalnych wyborach, hiper emocjonalnym związku, który musi zakończyć się ciążą, ślubem lub jednym wynikającym z drugiego, a potem co prawda niedopowiedzianym, ale sugerowanym happy endem.
To wiedziałam o tym serialu po obejrzeniu pierwszego epizodu i nie rozczarowałam się.
Obraz ukazuje złożoność ludzkiej psychiki, sposobów myślenia i wybierania kolejnych dróg z nadzieją, że okażą się właściwe.
To wszystko dzieje się w subtelnie, acz nieuchronnie zmieniającym się świecie; pojawienie się telefonów komórkowych, nowej mody, nowych trendów funduje co bardziej doświadczonym rocznikom sentymentalną podróż w czasie.


Samych bohaterów poznajemy nie oderwanych od rzeczywistości, ale mocno w niej osadzonych, rzeczywistości, którą ma każdy z nas, jak:  praca zawodowa i skomplikowane relacje z innymi ludźmi. Ci bohaterowie ponoszą porażki, mają poważne wątpliwości dotyczące przyszłości zawodowej, ponoszą też nagłe, porażające sukcesy, z którymi nie do końca sobie radzą, a ich życie to zmienna – w myśl powiedzenia Raz na wozie, raz pod wozem. Na przykład Dex, który nie zdobył żadnego konkretnego wykształcenia, żyjąc jak kolorowy ptak, nagle dostaje angaż w telewizyjnych programach rozrywkowych, po których staje się bogaty i rozpoznawalny. W tym samym czasie Emma wynajmuje bardzo skromne mieszkanko, próbuje usilnie napisać książkę, a gdy dostaje posadę nauczycielki w szkole, wydaje się jej, że złapała Pana Boga za nogi.
Gdy spotykają się kolejnego, 15 lipca, nawiązuje się rozmowa między nimi na ten temat – i nie jest to typowy, amerykański dialog, znany nam z tylu filmów!  Podobnie jak ich kolejne rozmowy, w następnych latach. Jest takie spotkanie, w którym podsumowują ostatnie kilkanaście lat swojego życia, mając po 32 lata i jestem przekonana, że wielu z czytelników doszło do podobnych wniosków, refleksji nad swoim życiem, wypowiedzianej, bądź nie.

Ta historia  jest bardzo osadzona w realnym, namacalnym świecie, w którym „czasem słońce, czasem deszcz”. Tam, gdzie inne filmy ukazują jasne granice pomiędzy dramatami, a tym > właściwym, szczęśliwym < życiem, tutaj takie wydarzenia noszą raczej miano punktu zwrotnego, innej drogi niż ta, której być może spodziewał się widz – a nawet sam bohater.
Ich los stale hartuje, pokazując, że wszystko ma taką wartość, jaką mu nadasz.  I że nie ma czegoś takiego jak ten ostateczny cel, zwany szczęściem. Sama droga jest celem i albo ją możesz samemu kształtować, albo zaakceptować jej nieprzewidywalność i na bieżąco zmieniać swoje ustawienia w myśleniu o niej.

 

 

Możesz przeżyć całe życie, nie dostrzegając, że to czego szukasz, jest tuż przed tobą.
– “Jeden dzień”

 

 

„Jeden dzień” odczarowuje nam amerykański świat, w którym tak wygodnie się rozsiedliśmy i uznaliśmy, że wskazuje nam kierunek również naszego własnego życia.
Jednocześnie zdejmuje z nas ciężar ciągłego chcenia, dążenia do szczęścia, wyznaczania wymyślnych celów, a pokazuje nam świat bliższy każdemu z nas, który możemy czynić dobrym dzięki małym zabiegom.
„Jeden dzień” to bardziej kierunek życia, który nadałby Marek Aureliusz, niż Carrie Bradshaw.
Dlatego polecam. Widzieliście?