Był upalny, grudniowy dzień. Przyszła panna młoda chyba zapomniała, że czeka ją oficjalne przejście – czyli wieczór panieński! Nie szkodzi. I tak ma dużo na głowie – mimo, że rozpiera ją radość i wydaje się być całkowicie spokojna i wyluzowana, na pewno dwa razy trudniej było im we dwoje zorganizować międzynarodowy ślub i wesele, które już jutro!
Nie czekając na specjalną zachętę, postanowiłam wszystko przygotować – niech będzie to dla niej zarówno prezentem jak i podziękowaniem za zaproszenie na ślub.
Wyruszyłam na zakupy na pobliski bazar; świeże ananasy prosto z drzewa, granaty, banany, liczi i soczyste mango… O alkoholu nawet nie pomyślałam – nie wiem, czy znalazłby tu sympatyczkę. Po drodze znalazły się jakieś wafelki i ciasteczka.
Weszłam do wolnostojącego pomieszczenia, coś na kształt dużej, zadaszonej kuchni polowej, w której stały stoły i ławy w lokalne wzory czyli panterki i cętki, i zaczęłam przygotowywać pomieszczenie na wieczór.
Wiedziałam, że nie będziemy potrzebować żadnych cudów; siostry przyszłej panny młodej przywiozły z Polski pomysły na zabawy oraz gadżety – fanty. Wspomnę jedynie, że nie było wśród nich niczego na kształt męskiego członka, czy diabelskich rogów.
Wieczór panieński – ale co potem?
Spotkałyśmy się w międzynarodowym gronie; kilka Polek, Afrykanka, Angielka i Afrykanerka, język urzędowy na ten wieczór: angielski. Mamie panny młodej zawsze ktoś tłumaczył na polski – tak, miałyśmy tam wiekowy przekrój i jestem za to wdzięczna, bo gdy zasiadłyśmy przy świecach, przy okrągłym, drewnianym stole w panterkę, zaczęły padać najważniejsze pytania tego wieczoru. I te najpilniejsze kierowane były do Sabiny – mamy naszej narzeczonej.
– Pani Sabinko, jak poprowadzić małżeństwo, żeby mąż był szczęśliwy? – pytały jeszcze-singielki, których była w naszym gronie zdecydowana mniejszość.
– Słuchać, co ma do powiedzenia.– pamiętam odpowiedź. Wtedy wydało mi się to takie banalne, nie odkrywcze, ale po minie Sabiny, po namaszczeniu, z jakim wypowiedziała te proste słowa, wywnioskowałam, że to może mieć większe znaczenie, niż wtedy sądziłam. – Uważnie słuchać i reagować według jego potrzeb.
Sabina chyba wiedziała, co mówi; była w dobrym małżeństwie od około trzydziestu lat, z mężem doczekali się trzech córek. Ojciec rodziny wydawał się mężczyzną dość szorstkim, dominującym, ale gdy go obserwowałam, wiedziałam, że to mężczyzna, który życiowo stanął na wysokości zadania. Dawał radę. Z innymi cechami, życie mogłoby go przerosnąć.
Gdy tak obserwowałam Kamilę, to jaka jest zrelaksowana, pewna, spokojna, stale uśmiechnięta, to pomyślałam, że jej tata chyba może być z siebie dumny; dał jej to, czego potrzebuje dziewczyna, by znaleźć się w takim miejscu, z takim nastawieniem i z takimi życiowymi wartościami.
Ja do tego miejsca długo dochodziłam. Wtedy, gdy tak siedziałyśmy razem, byłam w małżeństwie nieco ponad 3 lata – pewna droga była już za mną, ale inna, której się nawet nie spodziewałam, jeszcze przede mną…
Test na żonę
– Dawaj Kamila, dawaj! – dopingowałyśmy narzeczoną, gdy ruszyła z prasowaniem męskiej koszuli na czas. Potem test wiązania mężowskiego krawata i aż żałuję, że nie wymyśliłyśmy jakiejś konkurencji kulinarnej!
Ostatecznie Kamila wydawała się być praktycznie przygotowana do roli żony, przynajmniej w tych wszystkich, mocno okrojonych kategoriach.
Lecz to, co cechowało Kamilę to dojrzałość. Nosiła w sobie nie tylko pewną niewinność, dziewczęcą lekkość, ale wykazywała się dojrzałym myśleniem i podejściem do życia. Była też całkowicie nastawiona na swoją nową rolę, w której w centrum umieściła męża.
Najwięcej uwagi poświęciłyśmy obgadywaniu sprawom rozwojowo-duchowym. Każda z obecnych kobiet była na innym etapie swojego życia, ale tak się jakoś naturalnie ułożyło, że gdy o czymś „związkowym” opowiadała kobieta z dłuższym stażem małżeńskim, pozostałe słuchały uważnie.
Wtedy w grudniu 2013, całkiem niedaleko Przylądka Dobrej Nadziei znalazłam się w gronie kobiet, które były żywo zainteresowane tym, jak wspierać i uszczęśliwiać swoich mężów. Podczas naszego kilkugodzinnego, wspólnego czasu, nie padło pytanie: Co robić, by być szczęśliwą w małżeństwie? Jak znaleźć sposób na męża? Co robić, by mnie słuchał?
Ja tkwiłam wtedy gdzieś pośrodku – a tak wewnątrz siebie, nie umiałam jeszcze odpuścić jakiejś walki o siebie. Kontroli? Trzymania ręki na pulsie? Może potrzebowałam więcej czasu, przerobienia kilku rzeczy, a może więcej mądrości i wolności w miłości do siebie i do Tomka? A na pewno odcięcia się od głosów krzyczących z mainstreamu i skupienia się na jednej tylko, nieco wywrotowej drodze…
Cieszę się, że ten moment nastał i w moim życiu – spokój, pewność i wewnętrzna, głęboka radość. I dzisiaj interesowałoby mnie tylko to jedno pytanie: jak uszczęśliwiać tego, który mnie wybrał?
I dziś często zamieniam się w słuch.
Dzisiaj Kamila i Jack mają dwójkę dzieci i działają razem w Gdyni. Znajdziesz ich tutaj, bywają dość rozpoznawalni. Poniżej zamieszczam też kilka zdjęć z wieczoru panieńskiego – wybaczcie jakość.
Inne posty z kategorii: małżeństwo
Małżeństwo i bucket list
Najlepszy ślubny prezent
Czym jest moment przejścia?
Po co nam ślub?
A Wy, żony, jakich rad udzieliłybyście tym przyszłym żonom, gdyby zapytały: Jak sprawić, by małżeństwo było szczęśliwe?