Kościół, który rozczarowuje

 

 

Z takim postem nosiłam się od dawna – bo od dawna słyszę głosy rozczarowania, co za tym idzie zniechęcenia kościołem chrześcijańskim, gdyż wbrew pozorom, nie chodzi tylko o ten najpopularniejszy, rzymskokatolicki, ale i o różne odłamy protestanckiego.

 

Czarę motywacji do napisania tego oto posta, przelał wywiad z byłym baptystą, KLIK. 

 

Wywiad z Janem ma tytuł z grubej rury – byłem fanatykiem religijnym, byłem w sekcie.
Czytając taki wstęp, pierwsze o czym pomyślałam: kolejny, były świadek jehowy. A jednak nie – baptysta.
Jan wspomina swoje życie w kościele – a było to całe jego dwudziestoletnie życie, gdy „podano mu prawdę na tacy” jak ładnie określa.
Jan mówi, że spędził w tym kościele „kilka najlepszych lat swojego życia” co informuje mnie podprogowo: to były stracone lata, szkoda mi ich.

Dalej mówi o rzeczach, które wielu randomowych słuchaczy mogą zszokować i mam wrażenie, że wiele z tych faktów zadziwiło i prowadzącego, Dymitra, natomiast przyznaję: gdybym to ja siedziała w roli prowadzącego, nic z tego, co powiedział Jan, nie zaskoczyłoby mnie ani trochę. Dlaczego? Już wyjaśniam:

 

Chłopak jako były baptysta mówi o sprawach obyczajowych, między innymi:
– kwestie ubioru; ubiór kobiecy raczej skromny, niewyzywający.
– kwestie relacji damsko-męskich; nieakceptowalne jest mieszkanie ze sobą przed ślubem, pozamałżeńskie lub przedmałżeńskie relacje intymne. Niezrozumiałe jest też chodzenie ze sobą w nieskończoność. Antykoncepcja jest sprawą małżeństwa (w tym względzie każdy kościół protestancki jest jednogłośny). O tych podstawowych różnicach pisałam kiedyś  TUTAJ 

 

Czy to wszystko brzmi znajomo? Tak, większość z nas zna te prawidła z kościoła katolickiego!
Co ciekawe, chłopak podaje za przykład ‘wolności’ buddyzm – i jest to dla mnie fakt interesujący, gdyż po lekturze  kilku książek Dalajlamy lub o Dalajlamie, uważam, że buddyzm jest niezwykle surowy w przestrzeganiu wielu rytuałów, które dla przeciętnego Polaka byłyby nie do przejścia.

 

Jan mówi za to coś, co mnie zadziwia: protestancki Bóg jest niezwykle surowy, porównując podejście protestanckie do … muzułmańskiego.
Kręcąc się od lat w świecie protestanckim, osobiście odniosłam odwrotne wrażenie: podczas gdy od dziecka straszono mnie w Kościele Katolickim tym surowym Bogiem, z którym nie mogę mieć osobistej relacji, do którego wiedzie droga przez kolejnych świętych i jeszcze księdza, to w kościele protestanckim moja droga do Boga się skróciła do osoby Jezusa Chrystusa, a On Sam dał mi Się poznać jako kochający Tata, dobry Bóg, Sędzia – ale sprawiedliwy, a samo słowo „sędzia” przestało mnie straszyć, gdyż odkąd przyjęłam Jego łaskę, wiem, że jestem poza jurysdykcją, a jeśli jest we mnie coś do osądzania, rozsądzania, proszę Boga, by robił to we mnie na bieżąco, gdyż mam tylko jedno pragnienie – kochać Jego sercem, patrzeć z Jego perspektywy, lecz żadnej kary się nie obawiam.

 

 

 

Jan tłumaczy swój surowy osąd brakiem czyśćca w wyznaniu protestanckim – lecz niewtajemniczonemu trzeba wiedzieć, że jako,  protestanci uznają zasadę: sola scriptura (są jednak odstępstwa od tej reguły, o czym być może kiedyś napiszę, niekoniecznie tutaj) a w Biblii nie ma słowa o takim miejscu jak czyściec, zatem trudno się temu dziwić.
Zresztą, gdyby czyściec istniał, jaki sens miałaby cała męka Jezusa na krzyżu, włącznie ze zmartwychwstaniem?
„Brak nadziei” – mówi Jan. A ja mówię: dla chrześcijan, jedyną nadzieją ma być Chrystus i on jako baptysta powinien to wiedzieć.

 

Rozliczenie z przeszłością

 

 

Ja Jana rozumiem.  I nawet nie mogę dokończyć „mimo, że się nie zgadzam” – gdyż to są jego osobiste doświadczenia, z jednego z wielu zborów. Gdyby trafił do innego, miałby zgoła inne.
Dlaczego rozumiem?
Bo to, co i jak mówi Jan, nazywam „rozliczaniem się z przeszłością”. Sama przez to przechodziłam! Jeśli ktoś śledził moje wpisy od samego początku lub zna mój drugi blog wie już, że przez 7 lat byłam gorliwą wyznawczynią (w teorii i praktyce) Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Byłam – to znaczy, że już nie jestem, że odeszłam i…. że miałam swój czas rozliczania się z tą przeszłością i jest to czas podobny chyba do życia po rozwodzie lub po wieloletnim, poważnym związku.

 

Na czym to polega?

Przede wszystkim na negowaniu „prawd” kościoła. Nagle, stojąc z boku widzisz daną społeczność inaczej – jak byłego partnera; nagle widzisz jego wszystkie wady i nie potrafisz dostrzec żadnych zalet.
Uwalniasz się, wychodzisz, a pozostawiona w tyle społeczność wydaje ci się na wskroś zmanipulowana, czujesz niechęć, a na zewnątrz, wszystko zaczynasz robić na odwrót. Nabierasz też podejrzeń, co do każdej grupy wyznaniowej, a ja przez długi czas na myśl o jakimkolwiek kościele, a tym bardziej o przynależności do niego, miałam odruch wymiotny.

Za jakiś czas, zwykle po kilku latach zyskujesz dystans, a nawet potrafisz wymienić realne korzyści, które zyskałaś, zyskałeś dzięki kościołowi.
Jan wyszedł stosunkowo niedawno – jestem przekonana, że gdyby udzielał wywiadu za kilka lat, brzmiałby zupełnie inaczej. Na razie jest w fazie rozliczania się, co zupełnie zrozumiałe.

Skąd to rozczarowanie?

Kościół protestancki jest zgoła inny niż katolicki i wchodząc tam, wiele sobie po nim obiecujesz. Przede wszystkim jest w nim coś, co może być zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem – relacje z innymi członkami denominacji oraz z pastorem. Te relacje są bliskie, rodzinne i to, co można o nich powiedzieć, to przede wszystkim to, że na pewno są.

To różni zbory od  kościoła katolickiego, w którym poza dedykowanymi grupami (np. odnowa w Duchu Świętym) można pozostać anonimowym na zawsze; od dziecka aż do śmierci do kościoła chodzić i…wychodzić niezauważonym.
A tam, gdzie są relacje, tam jest pełen wachlarz emocji i zależności. Jak to w rodzinie.

 

W kilku kościołach protestanckich dużo się mówi na temat prawdy, w której się jest (tak Janku, jeśli to czytasz, znam dobrze tę nomenklaturę i jak wspomniałeś, moglibyśmy ze sobą rozmawiać w sposób niezrozumiały dla przeciętnego czytelnika :- ) ) i można odczuć wyjątkowość > swojego położenia < jeśli tak to mogę określić. Natomiast, jeśli ta prawda nie jest oparta całkowicie na Chrystusie, a na tej tworzonej sztucznie otoczce wyjątkowości, łatwo o rozczarowanie.

Niejedna protestancka denominacja oparta jest głównie na emocjach – trafiałam i ja do takowych, jako „wolny elektron” i obserwator i po jednym spotkaniu miałam dość – czuję, że gdybym praktykowała taki sposób spotkań co tydzień, wypompowywałoby mnie to, zwłaszcza, gdy za tym później nie idzie nic głębszego.

 

 

Przepisy  drogowe

 

 

Jak wspomniałam, odnosząc się do słów gościa wywiadu, w kościołach chrześcijańskich panują pewne zasady.  Zapytam tak: dajmy na to, że Ty, mój Czytelniku jesteś  ateistą lub masz bardzo luźny stosunek do wiary czy kościoła. Co byś pomyślał, pomyślała, gdybym powiedziała Ci:

– Wiesz, u nas w kościele nie ma takich ograniczeń, jak w innych; seks przedmałżeński nie jest problemem, pozamałżeński właściwie też nie; to zależy od tego, jak się para umówi. Znam wiele młodych ludzi, którzy mieszkają ze sobą bez żadnych zobowiązań, a kilka dziewczyn jest nawet tancerkami erotycznymi i nikt się w to nie wtrąca! Zresztą, sam pastor miał już dwie żony, cóż, nie udały mu się te związki, teraz ma męża. 

Zastanów się i powiedz, czy nie pomyślałbyś, pomyślałabyś, że to jakiś żart, w najlepszym wypadku klub albo pralnia brudnych pieniędzy?
No bo czym niby ten „kościół” odróżnia się od życia poza nim, w dodatku wycierając sobie gębę Biblią?
Od kościoła oczekuje się czego innego. Podobnie jak od dyskoteki.

 

Jedźmy dalej.

 

 

 

Zjeść ciastko i mieć ciastko

 

 

 

Kiedy byłam nastolatką gadającą to, co większość ludzi wokół mnie, czyli:
– „wierzę w Boga, ale nie kościół”
– „wierzę, że istnieje jakaś siła wyższa, ale czy to bóg?”
– „uważam, że Kościół jest mało postępowy”
– „Kościół nie powinien się wtrącać w osobiste sprawy wyznawców”

 

oczekiwałam prawdopodobnie, że kościół chrześcijański będzie jak modny klub w mieście, chcący zadowolić kolejne rzesze ludzi, oferujący im ewangelię „pod nich”, kompromisową, a nade wszystko: w nic się nie wtrącający. Właściwie… to nie wiem, co miał taki kościół oferować człowiekowi. Jaka miałaby być jego rola?

Podczas gdy ta większość ludzi nadal to powtarza,  ja nieco dojrzałam.
Powyrastałam z dziecięcego przekonania, że idealny rodzic to taki, który pozwala dziecku na śniadanie, obiad i kolację jeść ciastka i lody, do przekonania, że potrzebna jest mi zewnętrzna dyscyplina (tak, nie bójmy się tego słowa) aby mój wewnętrzny człowiek mógł dojrzewać.

 

Po co jest potrzebny kościół?

 

 

 

A o to dojrzewanie chodzi już nie tyle w kościele, co w podążaniu za Jezusem, czyli w chrześcijaństwie – nie o to, by do niego bezsensownie chodzić, należeć, urządzać zborowe pikniki i czuć się komfortowo „będąc zbawionym”, ale żeby

– uczyć się miłości do siebie i innych ludzi również poprzez służbę im
– uczyć się dyscypliny oraz samodyscypliny (to jest też rdzeń życia mnichów tybetańskich – buddystów)
– odbierać dary duchowe i dzielić się nimi
– otrzymywać wsparcie, dawać wsparcie, budować się nawzajem
– poznawać Boga, który chce dać Się poznawać
– …a dzięki temu dojrzewać duchowo, rozwijać swojego wewnętrznego człowieka, który przyjmie Bożą perspektywę dla całego swojego życia =
żyć tak, jak żył Jezus.

Natomiast do tego punktu potrzebna jest zwykle długa, cierpliwa droga – dojrzewanie duchowe musi odbywać się w osobistej wolności, braku jakiegokolwiek ponaglania i wydać na świat nowego człowieka: chrześcijanina.
Prawdziwego chrześcijanina, czyli realnego naśladowcę Jezusa; który jest wpatrzony w Niego, ma swoją (ugruntowaną) tożsamość w Nim i całym swoim życiem, każdym czynem chce głosić Jego chwałę.

Zauważcie, że nie mówię o niczym zewnętrznym (stylu życia, ubiorze, pokarmie, uzależnieniach) gdyż nie na tym polega kościół.
Zapraszam do listu do Rzymian 14, 17.

 

Jezus był wychowywany jako Żyd i zachowywał wszystko to, co dziś robią chasydzi! Był w tym pierwszy, wierny, do czasu – bo to wszystko było prawem, cielesnością, którą Żyd musi przestrzegać, aby zostać zbawionym, a jest to ciężka robota! Jezus przyszedł to wszystko wypełnić za człowieka, przynieść mu wolność, zbawienie z łaski, a nie z uczynków
Jezus stworzył kościół nieoparty na cielesności, na tym, co zewnętrzne, ale na tym, co duchowe i wieczne. Zapraszam między innymi do Dziejów Apostolskich 17, 24-25.

Można sobie wyobrazić, że wówczas, gdy dochodzimy do takiego miejsca, wszystkie bolączki, postulaty i pretensje, rozmywają się zupełnie. Dla porównania: mam  człowieka, z którym rozważam małżeństwo, ale powstrzymuje mnie przed tym kilka rzeczy; a bo będę musiała zmywać codziennie naczynia i gotować mu obiady, bo on będzie wymagał, żebym pozostawała mu wierna, bo będzie chrapał w nocy, bo on lubi morze, a ja góry, bo nie pamięta kiedy mam imieniny, bo nie chce nosić krawata…

Czy słysząc te roszczenia nie masz wrażenia, że wypowiada je osoba niedojrzała, niegotowa do życia w małżeństwie?
A tak wyglądają postulaty wielu ludzi wobec kościoła.

Sądzę, podejrzewam, że Jan mógł nie dotrwać do tego etapu – dojrzałości duchowej. I chcę to nieco usprawiedliwić:

czasem w danej społeczności nie ma miejsca na indywidualny rozwój! Te wszystkie zewnętrzne rzeczy tłumią go i nie dają przestrzeni.
Czasem jest tak, że ludziom nie daje się miejsca na bycie w drodze , a oczekuje, że wszyscy jak z produkcji taśmowej, będą myśleli tak samo i mówili to samo, tworząc radosny, dobrze prezentujący się kościół.
Presja jest tym większa, im bardziej chce się zaistnieć jako wspólnota wyjątkowa, wyjątkowo prowadzona przez Boga – ja dziś mówię: Boże broń! Nie ma chyba niczego gorszego niż zabieganie o pozytywny PR dla ogółu, kosztem własnego zdrowia psychicznego i kosztem własnego, stale tłumionego rozwoju duchowego, który potrzebuje trzech rzeczy:
– prowadzenia Ducha Świętego
– wolności/ przestrzeni
– czasu

Gdy za tym wszystkim, co się dzieje w kościele nie stoi realna przemiana duchowa i prowadzenie Ducha Św., psu na budę taki kościół.
Gdy jako chrześcijanin nie zrozumiesz, że masz stać się kościołem, zamiast do niego „chodzić”, psu na budę takie chrześcijaństwo.

 

 

Teraz więc nie jesteście już nieznajomi i cudzoziemcami, ale współobywatelami świętych i domownikami Boga, zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Jezus Chrystus.
– Efezjan 2, 19-20

 

Ten cytat uważam za bardzo swojski, bardzo dla mnie zrozumiały. To są słowa, które dziś przyjmuję naturalnie, ale wymagało to ode mnie bycia w drodze. Nadal w niej jestem. Z tym, że mam kompas, który zawsze wskazuje ten sam kierunek, dokądkolwiek  idę – J. Ch. On zawsze i we wszystkim musi być pierwszy, a Ty – drugi.  I to ci ustawi właściwą perspektywę na wszystko. 

Jakie są Wasze doświadczenia z kościołem? Jakie macie oczekiwania co do kościoła i czy uważacie, ze (Wasz) kościół się zmienia? Jakie to są zmiany? Podyskutujmy pod postem lub na FB.