Piątek dwudziestego piątego

Wiosna – wielkie otwarcie. Bo po grecku słowo anoiksi jest ściśle związane ze słowem anigo czyli „otwierać” (anoiksa – otworzyłem). Czy też tak macie, że wiosną macie jakby nową nadzieję na wszystko? Ja tak i …. już nie dorosnę. Mimo, że każdej wiosny od kilkunastu lat wychodzenia do ogrodu, obserwuję to samo, nie umiem się powstrzymać przed ofocaniem tego wszystkiego z tym samym zachwytem; krokusów, przebiśniegów, ledwo wypączkowanych bzów, kotów wylegujących się na ciepłych i jakże licznych  kretowiskach.
Kilka dni temu wysiałam do skrzynek  różne rodzaje pomidorów, nasturcje, a już mam kolejne plany ogrodniczo – tarasowe!

 

W tym roku zamierzam siać i sadzić dużo. Nie oszukujmy się, mamy wojnę w Europie, na razie w jednym kraju, ale trzeba się przygotować na każdą okoliczność – chcę mieć zapasy na tyle, na ile to możliwe.
Od miesiąca, gdy wymieniam się ze znajomymi z Polski i innych zakątków świata, listami (nazwijmy w ten umowny sposób wszystkie formy naszej komunikacji; maile, Skype, komunikatory) zawsze natrafiam na jedno zdanie: „Nie sądziłam, nie sądziłem, że będzie jeszcze wojna w Europie!”.
A ja się pytam: A czemuż to?
Biblii nie czyta? Nie patrzy wstecz? Bo jeśli by spojrzeć, to względny spokój mieliśmy całe długie 80 lat, ale wcześniej, Europa regularnie była polem bitwy – a Polska zwłaszcza.
I ja to na spokojnie tłumaczę koleżance z Tokio, ale czemu dziwią się Polacy?

Ja wiem. Przez lata nie mieliśmy tak bardzo konfliktu zbrojnego, że aż nasz rząd nas rozbroił militarnie niemal całkowicie – jakbyśmy byli położeni w jakimś strategicznym miejscu typu greckie Meteory – że nic nas nie dosięgnie poza gniewem Bożym. Żadna rakieta, a żołnierze jedynie ci bez lęku wysokości wyciągani koszami w górę. No to gdyby się odważyć i spojrzeć na mapę Europy, to jesteśmy jakby w niechlubnym środku – i ma to swoje wielkie zalety w czasie pokoju, do którego może ciut za bardzo przywykliśmy, bo czymże jest pokój? Ten stan postrzegam niczym kruchą bańkę, którą można stłuc w jednej chwili.
Przez lata straciliśmy czujność, wywołując z czasem własne, małe, lokalne bitewki; marsze LGBT, wymyślanie kolejnych płci, żeńskie końcówki profesji, recycling i inne ćmoje boje. I gdy żeśmy sobie stwarzali kolejne apartheidy między sobą, prawdziwe problemy działały sobie w państwie podziemnym, tliły się, by w końcu zacząć wznosić się trującym gazem – na który nawet nie mamy masek (nomen omen).

 

Czujność. Biorę przykład z moich kotów. Nieważne, że mają po kilkanaście lat, czują się bezpiecznie w naszym domu, a każdy ich dzień jest niemalże taki sam. Ilekroć wychodzą na zewnątrz, zachowują się tak, jakby to robiły po raz pierwszy; są zawsze tak samo czujne, reagują na najmniejsze zmiany, badają je i oceniają pod kątem zagrożenia.  

 

Czujność nam potrzebna. Nie ta, która chce mieć kontrolę nad wszystkim (niemożliwe!) ale ta, która pomaga się przygotować, ustalić plan działania, być może raz jeszcze ustalić życiowy priorytet.

Czujność pomaga na spokojną i rzeczową analizę sytuacji, pomaga przygotować się też na emocje. Myśleć pomaga logicznie, daje człowiekowi pewną sprawczość.

 

Szok po wybuchu wojny w nienaruszalnej Europie powinien już minąć. Uważam, że nie powinien trwać dłużej niż kilka, kilkanaście minut – ciągłe niedowierzanie, strach, lament, smutek w moim mniemaniu byłyby brakiem szacunku dla ofiar wojen, które toczą się na świecie cały czas – ale tym świecie, który jest od nas daleko. O którym na co dzień nie pamiętamy, nie śledzimy wiadomości bo najzwyczajniej nas to nie obchodzi. Drżymy, gdy coś niestabilnego dzieje się blisko nas, może zagrozić nam, naszemu domowi. Gdy jest daleko…. cóż, szkoda ludzi, ale nasze życie toczy się dalej, bez większych zakłóceń.
Bądźmy po prostu czujni – nigdy nie wychodząc z założenia, że coś jest niemożliwe, pokój, wolność dane raz na zawsze. I że będzie lepiej. Jak to powiedział klasyk: Panie, lepiej to już było!

 

A nade wszystko, nie traćmy hartu ducha – jeśli go mamy. Jeśli nie – warto go teraz wydobyć, bo to dobry czas na hartowanie właśnie.