Piątek ósmego

 

Ten post będzie inny. Być może nieprzydatny – albo przydatny inaczej. 
Jest piątek jakich wiele; jak środa, czwartek, poniedziałek. Od jakiegoś czasu dni mijają mi tak szybko, że czasem nie dowierzam, muszę zerknąć na datę, czy rzeczywiście ZNOWU minął cały tydzień?!
Już dawno przestałam rozumieć ten dziki entuzjazm z nadchodzącego piątku i hymny wyśpiewywane na jego cześć. Ale moja ignorancja wynika być może z tego, że jestem trochę odklejona od społeczeństwa; jestem tym szczęśliwcem, który nie musi agresją reagować na dźwięk budzika, dzwoniącego o nieludzkiej porze. Nie muszę też robić nikomu kanapek do szkoły, by chwilę potem stać w korkach, a potem jakoś przeżyć osiem godzin, wracając w tychże korkach, ale już z muzyką latino na ustach i hen w oddali,  dźwiękiem otwieranej butelki szampana.

 

To, co teraz robię pisząc ten post,  to siedzę przy blacie rozciągającym się na całą długość ściany – patent, który podpatrzyliśmy z mężem w bielskiej klubokawiarni Aquarium kilka lat temu – a który kilka dni później doczekał się nieco słabszego naśladownictwa w pokoju naszego kota.
Zatem siedzę sobie  przy blacie, wetkniętym pod samo okno, z którego mam widok na cały świat; las i naszą uliczkę. I tak sobie myślę, że jeśli któregoś dnia trafi mnie szlag (maranatha, przyjdź Panie Jezu!) to regularni przechodnie zauważą brak postaci w oknie na piętrze. I to będzie cała zmiana na naszej ulicy.
Albo, gdy daj Bóg zostanę sławną pisarką, ale taką na miarę Konopnickiej, albo Szymborskiej, to pod nasz dom będą przychodzić wycieczki, a blogerzy – o ile jeszcze jacyś się ostaną – będą pisać, że byli na weekend w Beskidach, przy okazji pod domem, w którym mieszkała i tworzyła słynna pisarka, Iwona DS (taki będę mieć pseudonim artystyczny, ostrzegam) i wrzucą zdjęcie podpisane: miejsce, w którym pisarka spędzała większość swego dnia.  A na zdjęciu moje okno, kawałek monitora, a z czasem być może moja kukła, ubrana jak ja – we flanelową, ocieplaną koszulę w czarno-czerwoną kratę, o numer za dużą. Tylko nie wiem, jakiego rodzaju, jak płodną, jak mądrą, zaskakującą, błyskotliwą, a może kontrowersyjną  pisarką musiałabym być, by przyjeżdżano pod mój dom.  Mimo sporej wyobraźni, nie potrafię sobie przedstawić, że na przykład scheda Blanki Lipińskiej przyciągnie tabuny odwiedzających przed jej dom, na którego tle powstanie niezliczona ilość fotek, wrzucanych na Instagram z hasztagiem #sladamiwielkiejpisarki.
Gdyby jednak przyszedł taki czas, że moje okno zyskałoby popularność tego papieskiego, w dodatku nieobrzucanego zgniłymi pomidorami czy jajkami, to oznaczałoby, że albo społeczeństwo zmądrzało, albo ja. Albo oboje.
Bo to musiałoby oznaczać, że napisałam coś genialnego, co zasługuje na pielgrzymki pod mój dom na ten drugi koniec świata, a całe mnóstwo osób ten geniusz dostrzegło i doceniło, ukryło gdzieś w sercu i zamiast na Most Karola, albo pod wieżę Eiffla,  przyjechało w Beskidy, by poczuć klimat miejsca, w którym powstał tekst zmieniający ich życie.

 

Póki co, popijam kawę z aluminiowej kawiarki, za którą zapłacono rozsądną cenę – gdyż pochodzi z czasów, gdy wszyscy rzucili się na wypasione ekspresy, zapominając o patencie śródziemnomorskich, domorosłych  techników. Raz po raz nachodzi mnie myśl obiadowa – zaszaleć i zrobić pierogi, czy być do cna przewidywalną i zdroworozsądkowo wykorzystać resztkę mleka na naleśniki?

Siedzę i już chcę planować! Już chcę być znowu na basenie, mimo, że na moje ramiona opadają jeszcze wilgotne włosy. I chcę być w lesie, by sprawdzić, czy ten himalajski niecierpek panoszy się i u nas – o czym zdążyłam już dziś przeczytać  na jednej z lokalnych grup miłośników przyrody.
Robię nawet plany na wieczór! Seans filmowy – to na pewno. A wcześniej partyjka piłkarzyków o to, kto posprząta schody, czy zamknie kury; ale to nie pełna pula „nagród” – w  kolejce czekają też cztery pojemniki na śmieci, w tym najbardziej nieprzyjemne – o paradoksie! – bio. Oj, zapowiada się emocjonujący, piątkowy wieczór!
Póki co, idę zapewnić emocje kotom – czyli wyciągnąć odkurzacz; w ich mniemaniu „wielkiego, żółtego, buczącego potwora”. Niechże każdy zacznie ten weekend z przytupem!

 

Wolna myśl? Miejsce w komentarzu czeka na Ciebie.