3 filmy godne polecenia

Długo zwlekałam z tym filmem. A wszystko, przez tytuł. „Elegia dla bidoków” – serio, nie dało się wymyślić innego? Ja wiem, że amerykański hillbill to właśnie bidok i nie chce być inaczej, ale przecież nie takie twory tłumaczeniowe już mieliśmy. Ostatecznie zachęciła mnie kolejna propozycja filmowa z akcją osadzoną na południu Stanów. I muzyka Hansa Zimmera.
I opowieść oparta na faktach.

Głównym bohaterem jest J.D. Vance, który dorasta w typowej, dysfunkcyjnej rodzinie; z matka z uzależnieniami i na zasiłku, z brakiem ojca, siostrą  i babcią, która stara się jakoś ogarnąć nie tylko swoje życie.

 

 

Czemu nasza sąsiadka nie odeszła od tego brutalnego typa? Czemu wydawała pieniądze na narkotyki? Dlaczego nie dostrzegła, że własnym zachowaniem niszczy psychikę córki? Czemu to wszystko działo się nie tylko z naszą sąsiadką, ale też z moja mamą? Minęły lata, nim dowiedziałem się, że problemów bidoków w nowoczesnych Stanach Zjednoczonych nie jest w stanie w pełni wyjaśnić jedna książka, jeden ekspert ani nawet jedna dyscyplina naukowa. Nasza elegia ma podłoże socjologiczne, to prawda, ale dotyczy także kwestii psychologii, społeczności, kultury, wiary”. („Elegia dla bidoków” autorstwa J.D.Vance, s.179/180)

 

 

Widzicie, kto jest autorem tego cytatu? Sam bohater filmu, opartego na autobiograficznej książce. Zatem można sobie wyobrazić, że J.D. w jakiś sposób stanął obok tego wszystkiego, przeszedł jakąś drogę, że napisał książkę na temat swojego dorastania i wyborów.

 

Tak. Główny bohater w pewnym momencie życia został „przejęty” przez energiczną, mądrą babcię, której nie było stać na żadne wygody dla wnuka, ale mogła mu zapewnić to, czego nie miał w domu matki – brak emocjonalnej huśtawki, niepewność  każdej chwili dnia, niepewne jutro. Babcia zapewniła mu po  prostu normalność.

J.D. dzięki babci, stanął w takim miejscu w swoim życiu, iż wydawało się, że całkowicie odciął się od toksycznej przeszłości. Nie do końca. Nawet jeśli on chciałby pójść do przodu, duchy przeszłości w postaci żywych osób przypominają mu o sobie i J.D. musi dokonać kilku ważnych wyborów.

Znam kilka osób, których „życiorys” nie rokował. Wydawało się, że będą kontynuować los swojej rodziny z problemami. A jednak robiąc wiele małych kroczków, zrobiły jeden, wielki krok naprzód, który zrobił różnicę. I może nikt nie zastanawia się nad tym, widząc takiego człowieka (dla mnie: człowieka sukcesu) – że te niewidzialne więzi z rodzinnym gniazdem nie znikają. Dorosłe dziecko ma obowiązek opieki nad rodzicem – to po pierwsze. Po drugie, człowiek nie jest samoistną wyspą[1] i możesz uciec na drugi koniec świata od swojej przeszłości, ale ona nie ucieknie z ciebie. I o tym trudnym, niewygodnym aspekcie mówi ten film. To nie wartka akcja pod tytułem „Jak dojść do czegoś, będąc z małej mieściny”. Nie. To opowieść o ludziach, ich trudnych relacjach, emocjach, dużej ilości gorzkich słów i tych nigdy nie wypowiedzianych. To opowieść o naszych sąsiadach, koleżance, która zwierza się nam z problemów rodzinnych, o nas samych. Myślę, że wielu z nas mogłoby w tej opowieści odnaleźć jakąś swoją historię. Polecam.

 

 

Lubicie westerny? Ja bardzo! Co prawda zawsze jestem rozdarta tym, że biały człowiek przybył do pięknej ziemi i  zaczął ją wykorzystywać w sposób haniebny. I przypominam sobie cytat z książki „An Illustrated History of the USA” (Denis Brynley O’Callaghan) opisujący Amerykę, zanim biały człowiek zaczął ją eksploatować na dobre:

 

„Przez setki lat, ziemia, woda, drzewa i dzikie zwierzęta były tak liczne w Ameryce, że ludzie sądzili, iż nigdy się to nie wyczerpie. Zwyczajem Amerykanów stało się wykorzystywanie naturalnych zasobów w sposób bezmyślny i marnotrawny” [2]

 

I mimo, że jestem zdecydowanie w Indian team (czyli nie cowboy team) to z zaciekawieniem oglądam każdą opowieść osadzoną na Wielkich Równinach. Film „Nowiny ze świata” spełnia ten wymóg, a nawet idzie daleko dalej….tak daleko, jak wiedzie droga do Meksyku. Głównym bohaterem jest weteran wojny secesyjnej, kapitan Kidd, który już na początku filmu natrafia na dość niemiłe znalezisko; rozwalony wóz, powieszonego czarnoskórego i białą jak śnieg dziewczynkę, która nie mówi po angielsku.  Chcąc nie chcąc, zabiera ją ze sobą, by w najbliższym miasteczku wyjaśnić sprawę  jej sytuacji rodzinnej. Po drodze odkrywa, że dziewczynka wychowywała się z Indianami i mówi w ich języku. A potem….. że dobrze jej u jego boku.

 

Kapitan Kidd, wracając do meksykańskiego domu, para się bardzo ciekawym zajęciem! Otóż jeździ od miasta do miasta, odczytując niepiśmiennym mieszkańcom nowiny z wielkiego świata; o aktualnych wojnach, nowo ustanowionych prawach, aferach i wielu zabawnych wydarzeniach. Tak zarabia, przemieszczając się po odległych, pustynnych krainach Ameryki.
Gdy spotyka dziewczynkę, robi się z tego podwójne kino drogi! Kino przeplatane doraźnymi wydarzeniami związanymi z losem dziewczynki, życiem miasteczek. I jest to podróż pełna niebezpieczeństw. Kapitan Kidd (naprawdę dobra rola Toma Hanksa) w końcu dociera do Pueblo – co tam zastaje, jakie dalsze, życiowe wyzwania czekają na niego i Johannę, zobaczcie sami.

 

 

Trzeci film jest filmem prostym, a jednocześnie wielopłaszczyznowym.  To nie jest film oscarowy, ale jest to kolejna produkcja skłaniająca – co wrażliwszych – do refleksji. Nad czym? Może nad myśleniem nieszablonowym.
Główna bohaterka, Zoe to kobieta sukcesu, żona i matka – jakby się wydawało, szczęśliwa. Pewnego dnia gdy ona nie szuka romansu, to romans znajduje ją. A potem jeszcze jeden. Zoe traci kontrolę nad swoim życiem, które od teraz jest oparte na kłamstwie, bo każde uzależnienie jest silnie związane z okłamywaniem; przede wszystkim siebie, a zaraz potem bliskich nam ludzi.

Film „Uzależniona” (2014) ma jednak głębsze dno. To nie tylko film o tym, jak łatwo można zejść z kursu dobrego życia i  nagle znaleźć się w szambie. Nie jest też jedynie filmem o innym, nieszablonowym ale tak samo trudnym do pokonania jak uzależnienie od seksu. Odczarowuje to uzależnienie, jako nieszkodliwe, a nawet zabawne. Nie, w tym nie ma niczego zabawnego – niszczy życie (i to najczęściej wielu osobom) tak samo jak narkomania, zaburzenia odżywiania  czy alkoholizm, a z samego uzależnionego robi człowieka, który w swoim własnym mniemaniu jest nic nie wart.
Zoe po sesji terapeutycznej z mądrą terapeutką, która dokopała się do prawdy , w końcu jest w stanie przyznać przed sobą i przed innymi, że jej uzależnienie ma głęboko skrywane, tragiczne korzenie.  

Znałam i znam wiele uzależnionych osób. Nigdy nie oceniam tego, co widzą moje oczy, bo wiem, że za każdym z tych błędnych kół (tym między innymi jest uzależnienie) skrywa się mniej lub bardziej uświadomiona, ale zawsze tragiczna historia. Warto zdecydować się na seans „Uzależnionej”.

 

A może widzieliście któryś z tych filmów? Jestem ciekawa Waszych wrażeń i doświadczeń. Nie wahajcie się użyć komentarza poniżej lub na Fanpage’u.

 

 

 

[1] Cytat z wiersza Johna Donne’a „Komu bije dzwon”

[2] „An Illustrated History of the USA” (Denis Brynley O’Callaghan) str. 65 , tłumaczenie własne