Ksiądz,  który nie umarł.  

Wczoraj dostałam smsa od przyjaciółki z informacją o odejściu  księdza Pawlukiewicza. Zrobiło nam się smutno z tego powodu – mimo, że nie jesteśmy związane z Kościołem Katolickim. Dlaczego?

 

 

Nigdy nie słuchałam żadnych nauczań księży. Przez długie lata słuchałam jedynie protestanckich  kaznodziei będąc przekonana, że katolicki ksiądz nie może mi powiedzieć nic wartościowego. A nawet, żeby się w tym upewnić, pewnego razu włączyłam Adama Szustaka, czekając na moment, który tylko potwierdzi moje dotychczasowe przekonania. Po kilku filmikach doszłam do pierwszego wniosku:  No nie mówi tak do końca głupio.
Los chciał, że przesłuchałam kolejne 50, a może 150 jego nauczań i zaczęłam wchodzić na nowy poziom pokory – prawdopodobnie pierwszy.  

 

Za kolejnym razem, gdy słuchałam Szustaka, którego już bez problemu w duchu nazywałam swoim bratem w Chrystusie,  obok wyświetliła mi się propozycja ks. Piotra Pawlukiewicza.  W myśl pomysłu: Zrób coś niecodziennego  i  Posłuchaj  ludzi, których normalnie byś nie posłuchał(a) odpaliłam kazanie. Spodziewałam się, że prawdopodobnie za chwilę przyjdzie mi je wyłączyć, bo uznam, że
– jest nie na czasie
– mamy zupełnie inne wartości  
– tylko mnie denerwuje  

 

Po wysłuchaniu całości, okazało się, że kazanie jest właściwie ponadczasowe, że bardziej niż denerwuje, to mnie buduje. A z każdym kolejnym przekonałam się, że mamy tę samą bazę, najwyższą wartość, którą jest Yeshua.
Nagle to, z czym nie zgadzałam się z księdzem, przestało mieć znaczenie.  Gdy należałam do denominacji protestanckiej, była taka zasada:  Jeśli jedna rzecz , którą wypowiada jakikolwiek człowiek nie zgadza się z Biblią, należy odrzucić wszystko.
W myśl tej zasady, księży katolickich nie należało słuchać w ogóle.
Obecnie uważam, że takie tunelowe myślenie jest brakiem mądrości. A mądrości należy szukać. Nie rozwinie się jej, słuchając jednej tylko > prawdy < .
Jeśli spotykamy człowieka, który też jest w stanie powiedzieć: prawdą jest Chrystus – jesteśmy w domu. Jesteśmy braćmi.

Podobało mi się inteligentne poczucie humoru ks. Pawlukiewicza.  Księga Przysłów 25:10 mówi:

 

Słowo wypowiedziane we właściwym czasie jest jak złote jabłko na srebrnej ozdobie.

 

I on umiał mądrze dobierać słowa, trafiał z anegdotami i robił to w sposób, który rozbawiał mnie do łez.

– Proszę księdza, ukradłem sznurek.
– A co to był za sznurek?
– No, na końcu była krowa.
(o ściemnianiu w spowiedzi).

 

Ludzie często zarzucają księżom, że mówią o czymś, czego nie znają z autopsji – że nie powinni wypowiadać się na temat małżeństwa.  Słuchając ks. Pawlukiewicza, nigdy nie miałam problemu z  tą myślą. Z racji swojej profesji i zapewne i osobowości, spotykał się z setkami ludzi, małżeństw, poznawał ich sekrety; czy to bezpośrednio (np. podczas spowiedzi) czy dzięki niesamowitemu darowi, który posiadał: wnikliwej obserwacji. I czy niemiał racji?

 

 

Małżeństwo nie jest sprawą dla dziewczynki i chłopczyka. Trzeba być kobietą i mężczyzną. Teraz mamy plagę chłopców i dziewczyn. Chłopak może mieć 30 lat, może znać języki, może być wykształcony, może mieć samochód i własne mieszkanie, a w sercu ciągle jest małym chłopcem. Dziewczyna może być wykształcona, oczytana, dająca sobie radę, remontująca dom, wyjeżdżająca za granicę na stypendia. Wszyscy mówią: „Boże, jaka ona jest zaradna”. A w sercu jest wciąż małą dziewczynką, która ma duchowość osiołka ze „Shreka: „niech mnie ktoś przytuli…”. (ks. Pawlukiewicz)

 

Ale powiedzcie, czy człowiek nie wolałby po prostu za każdym razem, od każdego człowieka słuchać tylko tego, co zgadza się z jego własnym światopoglądem, lub po prostu poglądem na daną sprawę? Gdyby nagle ukochany kuzyn wcale nie będąc duchownym, a będąc żonaty od wielu lat,  zaczął mówić o rzeczach niewygodnych (a takie zawsze są dla człowieka związane z poświęceniem i zejściem z ego) szybko spadłby z rangi ulubionego kuzyna.  Ksiądz Piotr obnażał po prostu naglą prawdę, sam przyjmując  wiarę  z całym dobrodziejstwem inwentarza.

 Niektórzy jej – prawdy –  łakną, przyjmują, inni zasłaniają oczy, bo oślepia. Ale prawda ma po prostu zawsze rację.

Po kilku nauczaniach, nawet powiedziałam do koleżanki:

– Wiesz, gdybym była księdzem, gadałabym to samo.
– Czemu akurat to samo?!
– Bo my chyba czujemy i odbieramy świat, tak samo, z tym księdzem.

 

Nie znaczyło to jednocześnie, że zgadzałam się absolutnie ze wszystkim. Co to, to nie. Ale nie byłam już zbuntowaną nastolatką, niezgadzającą się ze wszystkim, co mówi ksiądz. Byłam trzydziestokilkuletnim człowiekiem kochającym Boga, który szuka prawdy – za cenę …. Za każdą cenę. Ksiądz Pawlukiewicz zdawał się być tak samo bezkompromisowy i zdeterminowany, jak ja.
On, podobnie jak ja szukał rdzenia, który jest w środku człowieka, a który uruchamia wszystko; każdą myśl, a potem działanie.
Jego powiedzenie :

 

„Albo będziesz święty, albo będziesz nikim”    odpowiada mojemu „Wszystko, albo nic”. Tak już mam, nie lubię rozmemłania w kwestii duchowej, nie uznaję drogi na skróty, wiem, że Bóg ma dla mnie  dużo. Bo nie umie  mieć mało.

 

Ksiądz miał profesję świetną . Jak wiadomo, księdzu wiele wolno; wolno mu bezkarnie czynić  niewygodne uwagi, odwoływać się do ludzkich postaw. Wierzę i z relacji ludzi wiem, że ks. Pawlukiewicz  dobrze wykorzystał swoje powołanie –z miłością.  Widać, że znał człowieka. Kontemplował go.  Miał dystans, będąc jednocześnie na 100%.  Ujawniał i rozbrajał dziadostwo w człowieku.  Ważne, aby robić to z miłością – nie oznacza to jednocześnie pobłażliwie.

 

Religia jest po to, żebyśmy doświadczyli swoich słabości. (ks. Pawlukiewicz)

 

Dziś, podsumowując jego rolę w moim życiu mogę śmiało powiedzieć, że nie minął się z powołaniem.
Dosłownie kilka godzin przed tym,  zanim dowiedziałam się o jego śmierci, powiedziałam mojemu Bogu * :  Interesuje mnie tylko takie życie, które ma znaczenie.  I takie kształtuj we mnie.

 

Ludzie często dopuszczają istnienie bytu najwyższego, ale nie mogą powiedzieć: „To jest mój Bóg”. Czy Jezus jest „mój”? Jeśli tak, to i droga do nieba jest „moja”.

 

 

Ksiądz Pawlukiewicz chyba próbował w człowieku zmienić sposób myślenia na relację : człowiek – Bóg. Przez całe lata Kościół Katolicki nie „promował” myślenia, że człowiek ma do Boga bezpośredni dostęp, że ma dostęp do Jego serca. (Ale strona protestancka wbrew pozorom, też nie!)  Teraz się to zmienia, Kościół jakby próbuje sprawę „odkręcić” czy nadrobić, jest nowe, które właściwie….jest stare! Od tego wyszliśmy – od relacji z Nim – i ksiądz P. wyszedł temu naprzeciw, zaczął popychać ludzi do tej nowej-starej  codzienności z Bogiem: życia czystą ewangelią.

 

 

Moim zdaniem to człowiek, który wiedział, do czego służą zwykłe, codzienne sprawy; praca, jedzenie, pogoda i spotkania z ludźmi. Do czego służy tak zwany świat przedstawiony. Bo wszystko to jest kontekstem do tego prawdziwego człowieka w środku, w tym wnętrzu pokrytym skórą i kośćmi, który ma stale wzrastać, wyciągając lekcje ze wszystkiego, co go otacza.  

 

Dlatego też wierzę, że ksiądz Piotr przeszedł do Boga jak Dawid –  syty dni.  Ja tego pragnę – odejść, będąc syta dni. Póki co, powtarzam wiele słów ks. Pawlukiewicza, które zakorzeniły się we mnie i wierzę, że wydadzą dobre owoce:

Dobry człowiek to człowiek podobny do Jezusa (ks. Pawlukiewicz)

A najważniejszym pytaniem dla każdego człowieka, niech będzie tylko to jedno gdy się budzi i gdy zasypia:

„ Czy ja kocham Jezusa? – wszystko inne jest mało istotne”. (ks. Pawlukiewicz)