„Od uśmiechu świtu po rozbłysk południa, od wieczornego spokoju po radosny spoczynek nocy, walc płynących godzin wpisuje w czas radość samego Boga. Od ciszy ukrytych kryształów po drżenie niedosięgłych gwiazd, od tańca cząstek w atomie po bezkresny korowód galaktyk w przestrzeni, od jednego bieguna po drugi, wszędzie na ziemi i we wszechświecie, od początku aż po należące do Boga „dzisiaj”, wszystko wyraża radość Stwórcy, przypomina ją i promieniuje nią. Trzeba, byśmy szybko ukształtowali w sobie dusze kontemplatyków!”
(I ukazał mi miasto – Pierre-Marie Delfieux)
Wiele osób kojarzy medytację z praktykami dalekiego wschodu i takiej formy medytacji poszukuje, innej nie znając. Wielu chrześcijan jeży się na samo słowo „medytacja” – a całkiem niesłusznie, gdyż medytacja może być drogą, którą człowiek przebywa wraz z Bogiem; świadomiej, to jest głębiej.
Czym różni się medytacja Wschodu od chrześcijańskiej?
Medytacja Wschodu
Medytacja wschodnia, praktykowana np. w buddyzmie, hinduizmie czy taoizmie, skupia się głównie na przekraczaniu ego oraz połączeniu z uniwersalnym stanem istnienia. W takich tradycjach medytacja jest sposobem na:
Doświadczenie jedności z wszechświatem – Celem jest często przekroczenie dualizmu, czyli poczucia oddzielenia między sobą a światem. W buddyzmie oznacza to odkrycie pustki (śunjata) i uwolnienie się od cierpienia przez osiągnięcie stanu oświecenia.
Osiągnięcie wewnętrznego spokoju – Wschodnie medytacje dążą do wyciszenia umysłu, często poprzez koncentrowanie się na oddechu, powtarzanie mantr lub wizualizację. Praktyki takie jak zen, vipassana (buddyjska medytacja wglądu) czy transcendentalna medytacja pomagają w wyzbywaniu się pragnień i ograniczeń ego.
Samopoznanie – Medytacja pozwala na głębokie wglądy w naturę myśli, uczuć i pragnień, prowadząc do stanu, w którym praktykujący obserwuje swoje myśli bez przywiązania do nich.
Medytacja Chrześcijańska
Chrześcijańska medytacja ma inny cel – jest przede wszystkim drogą do pogłębienia relacji z osobowym Bogiem oraz odkrywania Bożej obecności w życiu. Charakteryzuje ją:
Spotkanie z Bogiem – W chrześcijaństwie medytacja to nie tyle wyciszenie dla samego spokoju, ile świadome otwarcie się na dialog z Bogiem. Na przykład, w modlitwie kontemplacyjnej wierzący trwa w ciszy przed Bogiem, oczekując na Jego działanie.
Refleksja nad Słowem Bożym – Medytacja chrześcijańska często przybiera formę rozważania Pisma Świętego (lectio divina), gdzie fragment Biblii jest czytany, rozważany i odniesiony do życia osobistego. Medytacja w tradycji chrześcijańskiej pomaga odkryć, co Bóg mówi do danej osoby poprzez słowo.
Przemiana i miłość – Chrześcijańska medytacja jest ukierunkowana na praktyczne życie. W ten sposób dąży się do naśladowania Chrystusa w codzienności i wypełniania Bożej woli, dlatego akcentuje przemianę serca oraz wzrost w miłości do bliźnich.
Kluczowe różnice między medytacją Wschodu, a medytacją chrześcijańską – podsumowanie
Cel i sens medytacji:
Wschodnia medytacja dąży do samopoznania, transcendencji ego i połączenia z uniwersalnym stanem bytu.
Chrześcijańska medytacja to spotkanie z Bogiem osobowym i rozważanie Jego słowa, a jej celem jest wzrost w wierze i miłości.
Podejście do rzeczywistości i ego:
W tradycjach Wschodu ego często postrzega się jako iluzję, którą należy przekroczyć. Dąży się do stanu „pustki” lub pełnej integracji z uniwersum.
W chrześcijaństwie ego i osobowość nie są iluzją, lecz darem od Boga, a celem medytacji jest odkrycie swojego miejsca w Bożym planie.
Narzędzia medytacyjne:
Wschodnie tradycje korzystają z różnych technik, takich jak koncentracja na oddechu, powtarzanie mantr czy wizualizacje, mające wyciszyć umysł i uspokoić myśli.
Chrześcijańska medytacja bazuje na słowie Bożym, kontemplacji biblijnych scen, modlitwie Jezusowej lub po prostu trwaniu w ciszy i wsłuchiwaniu się w Boże prowadzenie.
Związek z codziennym życiem:
W medytacji Wschodu celem jest często osiągnięcie trwałego spokoju i oświecenia, co przejawia się w dystansie do pragnień i świata materialnego.
Chrześcijańska medytacja motywuje do aktywnej miłości, a jej owocem ma być lepsze życie w służbie innym i zgodne z naukami Chrystusa.
Jestem jednak daleka od krytykowania medytacji Wschodu – wręcz przeciwnie, uważam, że jest wysoce przydatna, jako narzędzie do kształtowania w sobie postawy pełnej współczucia, nakierowanej na inne istoty, „zrównania” (niekoniecznie umniejszania) swojego jestestwa, swojej ważności do ważności innych istot żyjących. Aby bardziej zrozumieć o co chodzi w takiej postawie, polecam te świetne książki:
* „Wielka księga radości (Dalajlama, Desmond Tutu),
* „Uzdrawiające emocje. Rozmowy z Dalajlamą o uważności, emocjach i zdrowiu (Daniel Goleman)
* „Sztuka szczęścia” (Howard C.Cutler)
Często boimy się czegoś, czego nie rozumiemy. Zatem warto – choćby ze względu na drugiego człowieka – spróbować wejść w sposób jego pojmowania świata; wierzę, że jako ludzie, stale możemy uczyć się od siebie nawzajem. Jednocześnie nie oznacza to, że musimy zacząć praktykować coś, do czego nie jesteśmy przekonani, lub po prostu tego nie chcemy.
W moim życiu przyszedł jednak taki czas, gdy chciałam przebywać z Bogiem – bez słów. Coś się we mnie wyłączyło, jak w tym kawale o Jasiu i kompocie.
Nie chciałam już wypowiadać potoku słów, rozmawiając z Jahwe; chciałam Jego obecności we wszechogarniającej ciszy. Często zatem mościłam się wygodnie, zamykałam oczy i zaczynałam sobie wyobrażać różne sceny biblijne… i moje spotkania z Jezusem w tych okolicznościach. To, jaka jest wtedy pogoda, że każdy krok wyzwala pył kurzu na suchej ścieżce, że rozmawiamy bez słów pod rozłożystym drzewem oliwnym… i chwilę potem zasypiałam.
Aż pewnego dnia natrafiłam na kanał Pogłębiarka, gdzie Daniel Wojda co tydzień prowadzi nową medytację, w którą wprowadza słuchaczy. Medytacja na Pogłębiarce zawsze toczy się wokół fragmentu z Pisma Świętego – jest to tekst tygodnia. Jak to się odbywa? Sami posłuchajcie.
Ja podzielę się z Wami doświadczeniem Pogłębiarki na żywo. Tydzień temu w środę pełna różnych sprzecznych uczuć, postanowiłam wybrać się na spotkanie medytacyjne do lokalnej wspólnoty jezuitów. Skontaktowałam się na Facebooku z miłą, konkretną dziewczyną, która ogarnia cały temat i w ciepły, listopadowy wieczór zasiliłam niewielką grupkę osób, które przyszły medytować w duchu Ćwiczeń Ignacjańskich – bo to właśnie na nich opiera się pogłębiarkowa medytacja.
Cała medytacja odbywa się przy świecach, za wyjątkiem czytania Słowa. Czytane jest – jak wspominałam – „słowo tygodnia” (wtedy był fragment z ew. Marka 10,46 gdy niewidomy Bartymeusz spotyka Jezusa na drodze do Jerycha).
Już wtedy jest czas na osobiste rozważania danego fragmentu; można sobie wyobrazić siebie w tym kontekście; gdzie jestem podczas tego wydarzenia? Gdzie jest Jezus? Jak zachowuje się Bartymeusz? Jak na wszystko patrzy tłum ludzi?
Po pierwszym przeczytaniu, każdy mówi, jakie ma odczucia odnośnie tego fragmentu. Co go porusza?
Potem mówimy co nas ujęło/dotknęło w wypowiedziach innych z grupy. Nie oceniamy czyjejś duchowości, nie przerywamy wypowiedzi – każdy ma na wypowiedź 1 minutę. Robimy również około 10 sekund przerwy między wypowiedzią jednej i drugiej osoby, by każdy mógł zostać wysłuchany, a nikt nie był „zagadany”, oraz, aby czyjeś słowa jeszcze chwilę w nas popracowały.
Przed medytacją indywidualną, prowadzący prowadzi jeszcze skanowanie ciała, zwrócenie uwagi na oddech.
Następnie prowadzący znów czyta dany fragment i to jest moment, gdy każdy się zaszywa w osobistym kontakcie z Bogiem, medytuje ten fragment w cichości przez około 40 minut (prowadzący pilnuje czasu).
Światło gaśnie, wchodzą świeczki. To czas dla Boga i człowieka. Można wizualizować, na przykład wyobrażać sobie okoliczności spotkania Jezusa z Bartymeuszem, wyobrażać sobie zapachy, dźwięki w tamtym miejscu, ich spotkanie, reakcje tłumu, osobiste odczucia, nawiązanie do własnego życia.
Po tym czasie powracamy do wspólnej przestrzeni i dzielimy się – to się dosłownie nazywa „dzielenie”. Przebieg „dzielenia” inspirowany jest kręgami Magis.
Kręgi Magis to po prostu „głębsze kręgi” (magis – łac.bardziej, więcej)
Mówimy, co przeżyliśmy podczas tej medytacji – lecz jeśli to zbyt osobiste, nie ma obowiązku się tym dzielić.
Następnie mówimy znowu, co ujęło nas w wypowiedziach innych. Co pomaga mi zrozumieć moje doświadczenie?
Na koniec każdy mówi, co u niego – podsumowuje swój tydzień. Ma na to minutę. Na końcu całość podsumowujemy „hasztagiem” czyli to, co nas szczególnie dotknęło musimy nazwać jednym słowem, ewentualnie dwoma. Mnie się wówczas najbardziej skojarzyło #uwolnienie.
Tak mniej więcej przebiega medytacja chrześcijańska w grupie. I według ćwiczeń duchowych I. Loyoli.
Pominęłam tutaj takie szczegóły jak znak krzyża, „Ojcze Nasz” oraz miejsce na kawę, herbatę i po prostu chwilę swobodnej rozmowy z ludźmi (Mogłam też pomylić nieco kolejność – kto zna ten “rytuał” – niech wybaczy).
Gdy podsumowujemy spotkanie, mówiąc co u nas słychać od zeszłego tygodnia, każdy ma na swoją wypowiedź również jedną minutę.
Możecie zastanawiać się, czemu tak mało? Cóż, ćwiczenia wymyślał facet!
A tak na serio: chodzi o to, by potrafić skondensować swoje myśli, odczucia i ubrać je w konkretną wypowiedź – łatwiej się wówczas samemu z nimi skonfrontować, uzyskać esencję. To można wyćwiczyć.
Podczas takiej medytacji, człowiek przebywa z Bogiem i jego myśli krążą wokół Boga, o ile w ogóle myśli muszą krążyć – ja bym dodała, że to dobry czas zespolenia swojego ducha z Duchem Bożym, w celu lepszego poznania Jahwe i bycia dotkniętym do „szpiku ducha” przez Niego.
Rzekłabym również, że taka medytacja, to zobaczenie siebie samego w kontekście Boga – czyli tym najwłaściwszym, pełnym, wystarczającym i ostatecznie uwalniającym.
Tu nie chodzi o zintensyfikowane myślenie, działanie – nazwałabym to raczej siedzeniem w łódce bez wioseł na środku spokojnego jeziora, stawu i spokojne oglądanie krajobrazów, w zależności od tego, jak porusza się łódka pod wpływem wody – Ducha Bożego.
Czegoś takiego doświadczyłam tego lata, siedząc na SUPie; poddawałam się ruchowi wody, która prowadziła mnie w różne zakamarki jeziora; to w pobliże tataraków, to ku brzegom wyspy, albo wprost pod belki mostu. Niczego nie robiąc, doświadczałam różnych emocji, zachwytu (gdy mijała mnie rodzina łabędzi z sześciorgiem maluchów!) . To wszystko działo się w ciszy, przy minimalnym ruchu wody; stworzyłam światu okazję do nauczenia mnie czegoś, zanurzenia się w nim, poprowadzenia głębiej, a on wyszedł mi naprzeciw.
Tak właśnie widzę medytację.
Na początku zapodałam Wam cytat z jednej z moich ulubionych książek, o której napisałam w tym poście.
Autor tej książki wyruszył na prawdziwą pustynię, by tam pobyć z Bogiem – podobnie jak Jezus, zanim zaczął swoją misję.
Sądzę, że każdy współczesny, zmęczony człowiek szukający medytacji, szuka jakiegoś uwolnienia. Dzisiaj to chyba pragnienie wolności od nadmiaru myśli, treści, bałaganu.
Zarówno John Main jak i Anthony de Mello bardzo trafnie zauważają, że zasadniczą trudnością w medytacji dla współczesnego człowieka Zachodu jest nazbyt jednostronne życie nacechowane aktywnością intelektualną. Sprowadzenie wszystkiego do myśli powoduje wielkie zubożenie życia modlitewnego. Zniknęła przez to gotowość całej osoby do kontaktu z Bogiem, a także do kontaktu z drugim człowiekiem.
(www.opcjabenedykta.pl )
Warto zagłębić się w sens medytacji chrześcijańskiej, by doznać tego, czego człowiek poszukuje, jak wody na pustyni – otrzyma znacznie więcej: wodę żywą.
Jak podsumowałabym medytację hasztagiem? #żywaobecność
Jeśli uważasz, ze najlepiej medytuje się nad filiżanką kawy – nie będę oponować. Zrób ją dla mnie! :- )