Pokonuję kolejne schody. Czarno-biały kot pozornie idzie w tę samą stronę co ja, ale jak to kot, szybko zmienia zdanie i zawraca – on jest poza czasem, może być wszędzie, dzień czy noc, bez różnicy.
Kocie, tobie to dobrze! – mówię, ale czy mnie rozumie? Psi, psi! – prowokuję go. Nie reaguje, świat wokół jest zbyt ciekawy.
Przystaję i zanim się odwrócę, co kusi mnie od wielu już stopni, wdycham kolejne zapachy. Jeden dominuje, ale nie potrafię go nazwać.
Jest wieczór, dociera do mnie upojna woń wiciokrzewu.
Opuszkami palców dotykam soczysto zielonych listków, to musi być mięta! Tak! Rozpoznam ten zapach wszędzie. A ten intensywny zapach, jakby lubczyka – próbuję raz jeszcze – to…. to jest kolendra. Jestem już pewna. W końcu nie wytrzymuję i na ostatnim, kamiennym stopniu odwracam się, jak w zabawie w chowanego.
Przede mną: ceglano-czerwone dachy, niewielkie, jasne budynki, cyprysy powtykane w krajobraz niczym świeczki w urodzinowy tort, a w oddali majaczy morska toń, poskramiana przez niebieskie góry.
Cieszę się na myśl, że wyżej czekają mnie jeszcze wytrawniejsze widoki.
Zmęczona stu dwudziestoma schodami idę jednak do nagrody w górze, gdzie pokłon oranżowej datury to dopiero przedsmak.
Pośród zapachu wiciokrzewu wychodzę po białych, marmurowych schodkach. I jestem, już jestem na długim balkonie.
Czy tak czuł się historyczny władca, gdy przechadzał się po swoich murach?
Ja na górze, w bezpiecznym dystansie, a morze przede mną, z gęsto zalesionym ramieniem, ukrywającym ludzie posiadłości i jasne, kamienne brzegi.
Chłodno-ciepłe pastele na niebie usypiają wodę w zatoce, mającą zbudzić się ponownie o świcie i w wysokim słońcu zachwycać cały dzień każdym odcieniem turkusu; to jasnym przy plaży, to znów kroplą szafiru niczym atramentu, nieco dalej od brzegu.
Dobrze jest patrzeć daleko. Dalej niż ekran telefonu, komputera, telewizora, dalej niż drzewo za oknem, dalej niż boisko czy pole.
Nasze oczy zostały stworzone do patrzenia w dal i tak najlepiej działają. Mam podejrzenie, że my – ludzie, też.
Patrzę zatem tak daleko jak mogę. Bez kontroli, nie staram się upychać widoków, ani ich ogarniać, rozumieć. Dziękuję Bogu za to, że Jest za horyzontem i przed nim, że jest ponad i tam, gdzie mój wzrok nie sięga. Akceptuję to, że nie widzę wszystkiego – dobry Bóg wie, co jest za przylądkiem, ja sprawdzę to jutro.
A jutro wyruszam z mojego świętego miejsca. Krzywą drogą poza unijnym traktem, za to wśród wiekowych drzew oliwnych. Towarzyszy mi pianie koguta – o matko! Czuję się jak w raju! To znaczy … jak w domu.
Biały, puchaty pies pasterski towarzyszy swemu dobrodziejowi w codziennej rutynie; obchód po gaju oliwnym, a potem pilnowanie porządku rzeczy.
Schodzimy do wybrzeża, którego wody zaczynają połyskiwać w nieśmiałym słońcu. Teraz patrzę na mój balkon z plaży – wygląda jak twierdza.
Idziemy do centrum intuicyjnie; tam, gdzie jadą samochody, rozklekotane skutery, tam, gdzie idą ludzie.
Po drodze każdemu mówię Dzień dobry – naleciałości z pomieszkiwania na Krecie; jednej, dużej wioski.
Bo takie jest życie na wyspach, w małych społecznościach; bez odgradzających tui, ale z okiennicami na oścież, z ludźmi w ogródkach – tych przydomowych i tych kawiarnianych. Z głośnymi rozmowami, nawoływaniem, upewnianiem się po raz wtóry, że kala eisai i że ola kala.
Wyspa to miejsce, gdzie kelner zna piekarza, rybak taksówkarza, sklepikarka obwoźnego sprzedawcę arbuzów, arbuziarz burmistrza, burmistrz Janisa, Janis pięciu innych Janisów, a oni pięciu Dimitrisów. Dimistrisi znają wszystkich bywalców kafenionów, oni z kolei lokalną fryzjerkę, a fryzjerka jak to fryzjerka, zna wszystkich i wszystko wie.
Na wyspie zna się od dziecka tę prawdę jak świat starą, że najcenniejszym dobrem społeczeństwa jest informacja, zwłaszcza, gdy obracasz się w świecie usług.
Mieszkając na Krecie w małej miejscowości szybko odkryłam, że ludzie są żądni nie tylko informacji, ale i zwyczajnej rozmowy z drugim człowiekiem. Nikt nie dba, czyś ty ekstra- czy introwertyk. Każdy chce pogadać, pośmiać się, zapytać, podzielić się swoim prostym światem, opowiedzieć jakąś historię, albo razem pomilczeć, obserwując toczące się wokół życie. Tak mi schodziły dwie, trzy godziny przemierzając trzykilometrową drogę do koleżanki.
Z czasem zaakceptowałam fakt, że moja wizyta u niej zaczyna się w momencie wyruszenia w drogę – i że właściwie to o drogę w życiu chodzi. Nie trzeba mieć konkretnego celu, ale po prostu wyruszyć w drogę mając oczy i uszy szeroko otwarte.
Zatem wiem, że jestem tylko turystką, ale jutro najpewniej spotkam tych samych ludzi, w tych samych miejscach – w ich miejscach. Trudno mi na nich nie zareagować w żaden sposób.
Zatem ja mam naleciałość, a inni kulturę, bo gdziekolwiek się udajemy spotykając ludzi różnych narodowości, reagują choć krótkim „Hello”. Czy na pomniejszych wzgórzach, czy to na plaży, na leśnych ścieżkach. Odpowiadam im z przyjemnością – oto świat ludzkich zależności wchodzi w drganie, gdy wymieniania jest prosta życzliwość – w to właśnie wierzę.
A pojutrze wiedzeni ciekawością pójdziemy za zakręt w Kassiopi, za którym znajdziemy plażę, na której sami sobie będziemy Robinsonami Cruzoe.
Póki co, siedzimy w milczeniu w kinowym fotelu. Przed nami największy ekran świata – plener wyspy.
Piję nieśpiesznie kawę kontemplując horyzont.
Chcesz się przyłączyć? Jeśli będziesz w moich stronach, zapraszam. Jeżeli jednak powyższy tekst zrobił w Tobie coś dobrego, jeśli odnalazłaś, odnalazłeś radość w tych kilku słowach, a owej radości słowami wyrazić nie potrafisz, możesz zdobyć się na gest postawienia mi kawy. Tam, na balkonie.
Jak widzisz Drogi Czytelniku, prowadzę Cię drogą opisów, nie gotowych obrazów – tych masz dość na co dzień i one rozleniwiają Twój mózg. Ja stawiam na storytelling – bo to on ma największa moc w utrzymywaniu witalności mózgu. czytaj jak najwięcej, jak najwięcej podróżuj, doświadczaj rzeczy nowych, ale… przede wszystkim jak najwięcej czytaj. Tutaj u mnie masz przynajmniej raz w tygodniu gotowe lekarstwo :- ) Za to na Instagramie – studni obrazów, również znajdziesz kawałek mojej twórczości – tym razem w fotografiach. Wyobraź sobie te wszystkie miejsca i sytuacje, które opisuję, a za kilka dni, tygodni, porównaj je z oryginałem.