Jeszcze nigdy … nie było takiego serialu.

Nie spodziewałam się tego po tym serialu. Serialu, który miał być po prostu zabawny (i w dodatku dla nastolatków!) i w założeniu mniej amerykański niż pozostałe, kryje w sobie tak głęboką prawdę o człowieku. Głęboką i prostą zarazem.

 

Jest 2001 rok. Trzyosobowa rodzina Vishwakumar właśnie przeprowadziła się z orientalnych Indii do słonecznego Los Angeles, gdzie przychodzi im oswoić się z nową kulturą – nie oznacza to jednocześnie, że chcą się pozbyć swojej! Właściwie….o to usilnie zabiega tylko ich córka – piętnastoletnia Devi.

Devi ma zmartwienia typowe dla nastolatek w tym wieku; chce wyglądać lepiej niż wygląda, chce być akceptowana w szkole i chce zdobyć chłopaka, z którym przeżyje swój pierwszy raz. Ale Devi ma też coś bardziej nietypowego, niż inne nastolatki – rodziców z tradycyjnymi, hinduskimi wartościami i codzienne, rodzinne utarczki będziemy obserwować w każdym odcinku serialu „Jeszcze nigdy…”.

Wkrótce rodzinie Vishwakumar przyjdzie przeżyć żałobę – utratę głowy rodziny; ciepłego, kochającego (i matko bosko niebiesko jakże przystojnego!)  Mohana (w tej roli Sendhil Ramamurthy)

 

Rodzina uczy się żyć dalej, a niedługo potem dołącza do nich kuzynka na wydaniu – Kamala, która w słonecznym klimacie Kalifornii ma czekać na zaaranżowane małżeństwo z indyjskim narzeczonym.
Z Devi za to dzieje się coś niespodziewanego – traci czucie w nogach i odtąd przez następne kilka miesięcy porusza się na wózku inwalidzkim. Nie chce też przyjąć do wiadomości, że śmierć ojca miała na nią większy wpływ, niż początkowo sama sądziła. I ten wątek – utraty ojca będzie się przewijał cały czas niczym odbijana piłeczka pingpongowa; mimo, że jej problemy rodzinne zaczną przybierać rozmiarów raczej toczonej pomału kuli śniegowej…

 

Życie towarzyskie Devi staje się skomplikowane; zabiega o względy szkolnego przystojniaka, Paxtona, z którym jej emocje i uczucia przeżywają istny lunapark, podobnie jak jej szkolne przyjaźnie, które raz po raz są wystawiane na próbę.

 

 

 

Dlaczego ten serial jest inny niż wszystkie?

 

 

 

Może zacznę tak: nie jestem fanką amerykańskiej kultury, którą karmią nas seriale, wręcz przeciwnie – uważam ją za wysoce szkodliwą, lecz serial „Jeszcze nigdy…” mimo, iż kręcony w tak skrajnej Ameryce, jaką jest Los Angeles, niesie wartości kulturowo nam bliższe, a na pewno takie, z których powinniśmy czerpać. Oto dlaczego:

 

Zacznę od tego, że rodzina Vishwakumar chadza po domu w kapciach – kiedy ostatni raz widzieliście amerykański serial, w którym domownicy zdejmują buty?
Ich dom jest w ciepłych, indyjskich tonacjach, z nutką niewymuszonego przepychu, a ubrania – zwłaszcza Nalini, są niezwykle gustowne, dobrze skrojone, piękne.

Sama Devi przeżywa nastoletni bunt, ale nie uchodzi jej on bezkarnie – każde trzaśnięcie drzwiami, kłamstwo i brak szacunku wobec rodziców, niesie za sobą konsekwencje. Złe postawy zostają ukarane, dużo mówi się o braku dyscypliny  w wychowaniu nastolatki, a wkrótce jej mama podejmuje stanowcze kroki.
Devi w trudnych chwilach, które w końcu łagodzi, wraca myślami do swojego największego autorytetu – taty i przypomina sobie, jak on zachowywał się w stosunku do swojej rodziny; a zawsze zachowywał się honorowo i ze spokojem – ostatecznie Devi czerpie z tych wzorców.

Wszystko jest ukazane z humorem, dużą dawką energii, lecz fabuła pozwala nam się zatrzymać na tak poruszających scenach jak wspomnienia Mohana, trudne relacje z matką, która szczerze wyznaje, jak się czuje po śmierci męża. Scena rozsypania jego prochów jest jedną ze znaczących dla pierwszego sezonu – Mohan, choć odszedł, był silnym, męskim spoiwem rodziny, bez którego pozostałe po nim kobiety w żałobie, nie udają, że są silniejsze niż w rzeczywistości. Cierpi żona, córka oraz bratanica i są to kobiety, które nie udają, że mężczyzna nie jest im do niczego potrzebny. Wręcz przeciwnie – mama Devi decyduje o powrocie do Indii – gdyż w Ameryce, jak mówi, czuje się obco, a to, co dla niej najważniejsze – bliscy, są daleko. 

 

W serialu przewija się mnóstwo członków rodziny Devi; tej bliższej i tej dalszej, w Indiach. Mamy tutaj zdecydowanie rodzinę wielopokoleniową, stale poznając to wuja, to babcię, to znów kuzynki Vishwakumarów. Bohaterowie muszą się ze sobą dogadywać, rozwiązywać konflikty, muszą się ze sobą konfrontować, bez możliwości ucieczki „do swojego pokoju”.
Ciekawym wątkiem jest również rychłe zamążpójście ambitnej Kamali, która nawiązuje jednocześnie romans z azjatyckim kolegą ze studiów, lecz przyłapana na gorącym uczynku, przeprasza za „pohańbienie” rodziny. Wkrótce do drzwi puka jej indyjski narzeczony i sprawy przybierają….równie interesujący obrót.

 

Dość poruszającym wątkiem jak i wyraźnym kontrastem między dwiema kulturami, jest samotność Bena; nastolatka bajecznie bogatych rodziców, którzy nigdy nie mają dla niego czasu. Ben dziwi się, gdy słyszy, że rodzina Vishwakumar zawsze spożywa posiłki razem „jak to w rodzinie” – i z radością do nich dołącza, ciesząc się z tych prostych rzeczy, które w jego rodzinie są nieosiągalne.

 

Mimo, że serial jest nieco przerysowany, przez co wszystkie wątki są zabawne, a na pewno kończą się happy end’em, film przekazuje i hołduje ponadczasowym wartościom, takim jak honor, godność, pokora, dobro, piękno, poświęcenie, bliskość rodziny, oraz zasady, które mają swoje nagrody jak i konsekwencje.

 

Ciekawostką jest, iż serial oparty jest częściowo na osobistych wspomnieniach jego współtwórczyni Mindy Kaling, Hinduski, która jako dziecko i nastolatka również doświadczyła nierzadko przykrego życia imigrantki w Nowym Świecie.
Ten serial uważam za bardzo wartościowy wybór dla nastolatków, a ponieważ narratorem za każdym razem jest jakaś dorosła, znana postać (m.in.Gigi Hadid) to sprawia, że serial może być dedykowany również starszej widowni.
Indyjskie postacie kobiece są naprawdę miłe dla oczu – podobnie jak ich męskie odpowiedniki!

 

Ja przy tym serialu odpoczywam psychicznie; lubię oglądać pełne, kochające się  rodziny i widzieć, jak zwycięża miłość i dobro, mimo wszystkich, egocentrycznych pokus tego Nowego, ponoć lepszego Świata. Rodzina Vishwakumar jako najmniejsza komórka społeczna wprowadza do niego niezwykle barwny, ciepły, jasny balans.

 

Serial znajdziecie na Netflixie. A może już ktoś go oglądał i chciałby się podzielić swoimi spostrzeżeniami? Nie wahajcie się ani sekundy! Od tego jest miejsce w komentarzu. Lub na Fanpage’u. Zapraszam.