Ten post miał zacząć się inaczej. Nie wiem dokładnie jak, ale miałam w głowie kilka innych myśli jeszcze wczoraj. Na pewno było w nim miejsce na pączki. I na Wielki Post.
Dziś dostałam wiadomość od mojej znajomej Ukrainki. Wiadomość była krótka niczym telegram z frontu
„Hej Iwonа, jesteśmy w stanie wojny (…)
I zakończony osobistym akcentem
„Koszmar przyszedł do każdego domu.”
Jeszcze jakiś tydzień wcześniej, gdy wyraziłam głęboką nadzieję, że nie dojdzie do najgorszego, że nie rozpęta się wojna, ona odpisała mi:
„Wojna na Ukrainie trwa 8 lat. Szyliśmy ubrania kamuflażowe dla ludzi i samochodów, zbieraliśmy żywność na front, chowaliśmy młodych żołnierzy, nie możemy dostać się na Krym i Donbas. To teraz norma dla nas. Nie boję się wojny, już dawno zawitała do mojego domu. Mój brat od 8 lat ryzykuje życiem. Moja matka mieszka na terytorium anektowanym i jak mogę ją zobaczyć? Rosja zawsze przynosi smutek do naszych domów.”
Dziś wszyscy w Polsce mówią o sytuacji na Ukrainie. Dostaję też wiadomości od znajomych Rosjan, którzy mówią: „Jesteśmy zszokowani. Nie spodziewaliśmy się tego!”
Wiadomo, nikt normalny nie chce przemocy, rozlewu krwi, pożegnań, śmierci. Wojny toczą się stale, gdzieś. Im dalej, tym bardziej anonimowe. Nie żyjemy na co dzień wojną izraelsko-palestyńską, mimo, że toczy się nieustannie i pochłania ofiary. Jednak, gdy wojna toczy się u progu, zaczyna działać nasza wyobraźnia; jak wpłynie na MOJE bezpieczeństwo? Na MOJĄ rodzinę, MOJĄ pracę?
Nie uciekniemy od takiego myślenia, chociaż … wojna jest nieszczęściem nas wszystkich – wszystkich ludzi na Ziemi, bo wszyscy w gruncie rzeczy jesteśmy tacy sami; potrzebujemy poczucia bezpieczeństwa, miłości, dostępu do wody. Mamy plany i marzenia; chcemy tego, co najlepsze dla siebie i tych, których kochamy.
Wczoraj słuchałam przemówienia prezydenta Bidena. Powiedział, że jeśli ktoś atakuje jednego z członków NATO, atakuje wszystkich.
Dobrze byłoby mieć > myślenie NATO < kto atakuje jednego z nas, atakuje nas wszystkich.
Bóg powiedział:
„Gdyż tak mówi Pan Zastępów, którego chwała mnie posłała, o narodach, które was złupiły, że kto was dotyka, dotyka źrenicy mojego oka.” (Zach. 2:12)
To jest chyba szczyt chrześcijańskiego myślenia – ale nie tylko chrześcijańskiego. Buddyjskiego też. Bo:
Każdy pragnie szczęścia, a nasze indywidualne szczęście zależy od tego, czy cała ludzkość będzie szczęśliwa. Dlatego właśnie musimy myśleć o innych i odnaleźć poczucie wspólnoty z pozostałymi siedmioma miliardami ludzi.[1]
Oraz
Nie da się uniknąć cierpienia, ale to, jak je przyjmiemy, zawsze pozostaje naszym wyborem. Ani ucisk, ani okupacja nie są w stanie odebrać nam tej wolności.[2]
Bardzo życzę nam wszystkim wszczepienia tej mądrości jako elementu naszego człowieczeństwa.
Bo jeśli cokolwiek ma w życiu, w świecie sens, to jest to miłość.
[1] „Wielka księga radości” (Dalajlama, Desmond Tutu)
[2] Tamże