Największe głupstwo na świecie.

– Zastanów się, czy warto tak szaleć, poświęcać szczęście dla jakiegoś wymysłu. – mówili.
I ja od 15 lat jestem pewna jednego i odpowiadam: Warto.

 

Czy łatwo jest człowiekowi zrezygnować z miłości, wolności, radości, sensu życia, pełni życia, pokoju, nadziei i tożsamości? Ilu z Was z łatwością potrafiłaby to zrobić? Zrezygnować na zawsze przynajmniej z jednej z tych rzeczy? W sensie: nigdy nie dowiedzieć się, czym one naprawdę są, ale je odrzucić na zawsze i zacząć podążać w przeciwnym kierunku?

 

A czy poznając już to wszystko, kosztując tego i żyjąc tym, ilu wtedy chciałoby zrezygnować? Poznawszy prawdziwą miłość – porzucić ją. Zaznawszy wolności jak nigdy przedtem – wyrzec się jej. Porzucić pokój, radość i odrzucić prawdziwą tożsamość? 

Tak mniej więcej brzmiało jedno, pozornie proste  pytania do mnie, kiedy na mojej drodze stanął Mężczyzna mojego życia, a ja powiedziałam mu TAK.  Yeshua Hamashiach.

 

Przede mną było wiele innych osób. Miedzy innymi  Jan Hus – palony na stosie – śpiewał. Mary Johnson, której dwudziestoletni syn zginął z rąk szesnastolatka, Oshea Israela, po latach nie tylko prawdziwie wybacza Oshea, ale uznaje go za swojego „drugiego syna”. Bob, którego żona miała krótki romans z młodym chłopakiem. Nie tylko jej wybacza, przyjmuje z powrotem, ale  i staje się prawdziwym, kochającym ojcem dla dziecka – owocu jednej nocy.

 

Każdy, kto zdecydował się podać rękę Yeshua musiał zmierzyć się z jakąś irracjonalną decyzję. Irracjonalną w oczach świata, który mówi raczej:

 

 „Nie wiem jak ty, ale ja przyzwyczaiłam się, że Jezus to postać historyczna, temat niedzielnego kazania (…) No i jeszcze w okolicach grudnia kojarzy mi się z dzidziusiem z kartki bożonarodzeniowej (…) Taki Jezus to Jezus dla nas wygodny, bezpieczny, przewidywalny. Celebryta starożytności, który wprowadził kilka ponadczasowych zasad, ale poza tym mało pasuje do mojego otoczenia i niewiele ma wspólnego z moją codziennością”

Pisze Joanna Śliż w swojej książce „Największe głupstwo w oczach świata”.  Przekornie.

 

„A co, jeżeli On jest kimś zupełnie kimś  innym niż Jego obraz, który w moim umyśle i sercu stworzyła kultura, telewizja, moje doświadczenia?” – kontynuuje.

 

A co, jeśli

 

Pewnego dnia i ja zatrzymałam się na tym pytaniu.  Bo potrzebny był mi ktoś, kto ogarnia więcej niż ja. Kto ma jeden pomysł więcej i ten pomysł jest remedium na wszystko, co mnie trapi. Jeśli mówią, że człowiek może wszystko,  to ja zaczęłam zastanawiać  się, gdzie jest ten ośrodek mocy. Bo gdzieś musi być, gdzieś dalej niż mój umysł, moje życiowe doświadczenie, moje MOGĘ.
I przyszedł. I dał się poznać od innej strony, pokazał Siebie jako kogoś zupełnie innego niż moje wcześniejsze wyobrażenie o Nim.
Rozwalił mi system. Ale zrobił to w taki sposób, że jak czytam raz po raz

– Szalejesz Pawle![i]  – mówili.   

To ja mówię do niego:  I ja ci się Paweł wcale nie dziwię!

 

 

Dla  Niego  można oszaleć

 

Być w oczach innych ludzi skończonym naiwniakiem, który wierzy w Niebo, jak małe dziecko. Być tym, co nie boi się krachu na NYSE, ani smug chemicznych. Bo skoro On mówi:

Na świecie ucisk mieć będziecie, ale ufajcie, JA zwyciężyłem świat! [ii]

I mówi, że w Nim będę mieć pokój, choćby nie wiem co, to ja już nie mam pytań! A potem jeszcze ten pokój mi do serca wlewa , to czego ja mam chcieć więcej?
Ale! Ja…..mogę chcieć więcej, mam chcieć więcej bo i o tym On mówi! Że ma dla mnie łaskę za łaską i że to  Czego oko nie widziało i ucho nie słyszało, i co do serca ludzkiego nie wstąpiło, to przygotował Bóg tym, którzy go miłują. [iii]

 

I pomyśleć, że wystarczy tylko okazać się ….. idiotą? Joanna Śliż już mi zaraz wyjaśnia, co ja właściwie zrobiłam (ona też!)

 

„A jednak obecnie postrzegany Jezus jakoś zdecydowanie bardziej mieści się w ramkach, w które wpasowała go moja kultura i otaczający mnie świat. Nikogo nie gorszy, nie szokuje, nie wywraca niczyich foteli. Na nikim zbytnio mu nie zależy, z nikim nie chce mieć kontaktu. Chyba trzeba byłoby być idiotą, żeby komuś takiemu rzucać się w objęcia? Gdzieś tam wysoko w przestworzach spokojnie przygląda się naszej nieustannie pędzącej cywilizacji. Czy to ten sam Jezus, który chodził po ziemi ponad 2000 lat temu?”  („Największe głupstwo w oczach świata”, wyd. Vocatio).

 

Czy On naprawdę jest taki, jak mówią wszyscy po kolei? Czy w ogóle warto chcieć Go poznać?

 

„Kiedy przyjmujemy „głupstwo” Ewangelii, On urządza dla nas przyjęcie w Niebie! Nie poczęstunek – ciasteczko i kawkę, które serwuje się niezapowiedzianym gościom. Uczta, którą Ojciec w Niebie wyprawił dla mnie, cały czas trwa. Muzyka i tańce nigdy nie ucichły. Jeśli zwracamy nasze serca ku Bogu, stajemy się dla Niego radością, którą żywi do nas cały czas – bez względu na okoliczności”. – to jeszcze nie koniec cytatów człowieka-który-zwariował-dla-Yeshua.

 

Tak się składa, że skontaktowałam się z Autorką książki, która od lat mieszka w USA. Byłam czegoś ciekawa i tak się składa, że Pani Joanna moją ciekawość zaspokoiła. Dzielę się!

Pani Joanno, jakie są Pani obserwacje dotyczące uwierzenia w Jezusa oraz uwierzenia Jezusowi w USA i w Polsce. jak by to Pani skontrastowała?

 

W Polsce większość ludzi wychowuje się w rodzinach wierzących:  wierzymy, że  Jezus Chrystus jest Bogiem, że żyje –  tyle, że gdzieś tam daleko w przestworzach i na tym się kończy. Wielu ludzi właśnie w ten sposób wierzy przez całe życie, chociaż coraz częściej w Polsce widać większy głód głębszego poznania i doświadczenia Boga – nie tylko od święta, ale na co dzień. Ludzie coraz bardziej zaczynają szukać, pytać, są bardziej otwarci.

 

W Stanach chrześcijanie to głównie protestanci, chociaż tutaj też często przynależność do kościoła czy denominacji niekoniecznie oznacza, że ktoś jest osobą rzeczywiście szczerze wierzącą czy nawróconą. Często wiara Amerykanów sprowadza się jedynie do wypowiedzenia danej formułki czy jednorazowej modlitwy, a później „hulaj dusza, piekła nie ma.”

 

Moim zdaniem –  czy to w Polsce czy w USA  – uwierzyć oznacza, że świadomie porzucam „wiarę”, która jest ograniczona tylko i wyłącznie do przekonania, że Jezus to jakiś-tam-sobie-bóg i zaczynam na serio wierzyć nie tylko w to, że On rzeczywiście jest Zbawicielem, ale że ja tego Zbawiciela desperacko potrzebuję. Co więcej, potrzebuję Go nie tylko po śmierci, ale na co dzień –  we wszystkich moich zmaganiach, problemach, decyzjach. I wiara w Niego oznacza, że zgadzam się z tym, co On myśli  i decyduję się żyć według Jego standardów. To niektórzy nazywają „wydawaniem owoców nawrócenia.”  A jeśli przyjmujemy Ewangelię na serio, to te owoce będą podobne, bez względu na położenie geograficzne. To właśnie po owocach poznajemy, kto tak naprawdę jest osobą wierzącą – czy to w Polsce, w Stanach czy gdziekolwiek indziej na świecie. Tacy ludzie – pomimo różnic kulturowych czy denominacyjnych –  będą żyli według najważniejszego przykazania: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego. (Łk 10:27)

(Joanna Śliż)

 

Może jesteś teraz na rozstaju dróg – coś w Tobie chciałoby innej rzeczywistości, totalnej zmiany na lepsze, ale ten drugi głos mówi ci: To się nie uda, nie bądź głupi, to wymysły.

To ja ci chcę dziś powiedzieć: Bądź głupi. Jeszcze ten jeden raz! Usilnie dowiaduj się kim jest Ten, dla którego oszalały miliardy ludzi na przestrzeni wieków (Jan 12:19) , a kolejni nadal głupieją – odbierając łaskę za łaską (prezent za prezentem) pisząc te słowa w wolności, radości, pokoju.
A jeśli potrzebujesz historii prostej, a prawdziwej, sięgnij po książkę Joanny Śliż. Niech dziewczyna z sąsiedztwa opowie Ci liczne historie ze swojego życia, kiedy to poznała się…. na Jezusie. Nic nie przekonuje tak, jak osobiste świadectwa. Może wkrótce napiszesz swoje?

 

 

 

 

 

 

 

 

[i] (Dz.26:24)

[ii] (Jan 16:33)

 

[iii] ( 1 Kor.2:9)