Zupełnie zwykły dzień + blogerskie wyzwanie.

Jak widzicie, czytacie, zawsze  piszę o ideach, ideałach, coś tam uszczknę z kultury. Na tym polega obecnie blogowanie, czy nie? Kilka lat temu blogi kojarzyły mi się tylko i wyłącznie z pamiętnikiem dla wszystkich i gdy koleżanka orzekła :  Ty powinnaś prowadzić blog   to spojrzałam na nią jak na kosmitkę: Coo? Ja?! Mam pisać o tym, co dziś zrobiłam na obiad, albo, że posprzątałam kuwetę kota?!  Na co ona odpowiedziała: Masz tak ciekawe życie i tyle różnych przygód, że powinnaś o tym pisać.
Nadal nie czułam się przekonana. Ale z czasem moje pragnienie pisania okazało się silniejsze i w końcu i ja znalazłam się w tym wirze komunikacji wirtualnej i tak oto voila!! Jestem, piszę, czytajcie mnie bądź nie!

Jednak jestem przekonana, że Wy, wszyscy blogerzy poza stukaniem w klawiaturę macie jakieś życie. Takie chwile, w których zapominacie o świecie przedstawionym na kartach Internetu i realnie żyjecie, przeżywacie, czujecie, smakujecie, wahacie się, pomagacie, kochacie. I że Wasze dni poza bezpiecznym ekranem kompa nie zawsze są fajne, poprawne, wygodne i beztroskie. Zazwyczaj poznajemy siebie nawzajem, w jakimś tam małym procencie, czytając swoje posty; dokładne, ładnym stylem pisane, o-czymś-tam. Bardzo często o tym, co przeżywamy, co się wydarzyło, a wywołało jakieś emocje.  Lubię Was czytać.
Forma pamiętnikowa jest uprawiana dziś jedynie przez nastolatki, ale pozwólcie, że dzisiaj się o nią pokuszę. Dotrwajcie do końca bo mam dla Was małe wyzwanie :- )

 

Upiorny czwartek

 

Czwartek to ten dzień tygodnia, który z mężem nazywamy Upiornym Czwartkiem . Gdy w czwartkowy poranek  otwieram oczy, kłębią się we mnie dwie sprzeczne myśli:
1. Że też nie umarłam we śnie!
2. Boże, dziękuję Ci za kolejny dzień, ale musisz mnie wyciągnąć z łóżka!
Wiem, że dla większości pospólstwa takim dniem jest poniedziałek, dla mnie czwartek! Wczoraj nie było inaczej.

Zwlokłam się o 5.30 to znaczy FIZYCZNIE opuściłam przestrzeń łóżkową o 5.50  – odkąd jest ciepło, folguję sobie z drzemkami, bo wiem gdzieś tam w ledwo co przebudzonej podświadomości, że nie muszę biec na autobus, tylko spokojnie wsiądę na motor i będę w pracy w ciągu 20 minut. Albo mniej. Najprzyjemniejszą rzeczą w czwartkach od wiosny do jesieni są ptasie trele – zaczynają się około 3.00 i nieustannie trwają przez cały dzień. Rano to jak balsam na już umęczoną duszę.

Małżonek mój, też ma wstać o 5.30, ale gdy włącza się moja drzemka, zaczyna spać jakby intensywniej – oddycha tak szybko i tak nagle śpi, jakby zaraz miał oddać poduszkę do wypożyczalni.
Stojąc w łazience przed lustrem, z tyłu głowy dudni mi post Rosaline na temat makijażu i zadaję sobie raz po raz pytanie: ograniczyć się do podkładu, czy zrobić kreskę na oku? Użyć cieni i tuszu, a jeśli cieni to tylko na górną czy na dolną powiekę? Biała kredka? W końcu zapada decyzja: tylko podkład, brwi i muśnięcie różem – tam, gdzie jadę i tak wiedzą, że jestem piękna!
Poza tym, jak zawsze pierwszeństwo będzie musiał mieć intelekt!

W ramach buntu tej, co NIGDY się nigdzie nie spóźnia i ZAWSZE wszędzie jest na czas, postanawiam wyjść z domu kilka minut później. Nie jest to wcale trudne, bo koty właśnie wróciły do domu po nocy spędzonej na polu i domagają się swojej doli.
Do pracy docieram jak zwykle wcześniej! :- / Nie mam niczego do kserowania, zasiadam więc u szczytu stołu w sali konferencyjnej i czekam. W międzyczasie, kilka minut przed rozpoczęciem zajęć uświadamiam sobie, że nie wydrukowałam planu zajęć, to jest konspektu. No nic, będę improwizować, dziś i tak gadamy o filmach – a na ten temat wypowiedzą się przecież wszyscy!  I rzeczywiście! Plan nie był potrzebny, 90 min. przegadaliśmy po angielsku o produkcjach filmowych, udało mi się ich nawet nabrać za pomocą quizu, który dla nich przygotowałam. ..ja po prostu wiedziałam, że piosenkę I will always love you połączą z Whitney Houston! A nikt poza mną nie wiedział, że to piosenka Dolly Parton i to ona wykonała ją jako pierwsza! Ha! Ale jeszcze większy szok przeżyli dowiadując się, że Mydełko Fa śpiewał swego czasu Marek Kondrat. Pozostali sceptyczni wobec tego objawienia do końca zajęć i podejrzewam, że zaraz po powrocie do swoich biur, uruchomili wujka Google.

Na zajęciach  jest wesoło – staram się stwarzać taką atmosferę, studenci to podchwytują i wszyscy świetnie się bawimy. Umarłabym z nudów i autentycznego wyczerpania, gdyby było inaczej. Dziś na przykład dowiedziałam się, że synonimem słowa moody (humorzasty) jest:  woman! A na prośbę: podaj 3 cechy idealnej teściowej jako pierwszą i jedyną podali dead mother-in-law (martwa teściowa). A i potem jeszcze generous (hojna) i helpful for GRANDchildren (pomocna dla dzieci, to znaczy: wnuków!). No i śmiać się czy płakać? No śmiać, śmiać…. przez łzy;- )

Po See you  i Have a nice weekend  wyruszyłam w dalszą trasę – ponad 20 km dalej, raz po raz nie mogąc zrozumieć, dlaczego ludzie nie używają na rondzie migacza. Ułatwiliby życie wielu!
Zaparkowałam na parkingu podziemnym w centrum handlowym. Wielka zaleta tego precedensu polega na tym, że jest za darmo – obecnie wszystkie miejscówki w naszym mieście są płatne. Wydostanie się z parkingu podziemnego nie należy do zadań ani przyjemnych ani szybkich – toż to trzeba wsiąść do windy, a uprzednio czekać na nią czasem…nieskończenie długo i dostać się na 1.piętro by następnie opuścić ten przybytek luksusu i iść dalej. Ale jest i plus! Odkąd połączyli u nas dwa centra handlowe ze sobą nadziemnym korytarzem, pół miasta można przejść , nie narażając się na chłód czy deszcz! Jakby jeszcze dołączyli trzeci budynek, prowadzący na Stary Rynek to już w ogóle byłaby rewelka! <nuta_sarkazmu>

Kwestia parkingu nie dawała mi spokoju i postanowiłam przejść się do Zarządu Dróg i Mostów i w końcu zapytać, jak to jest z tym parkowaniem motocykli? Za free czy nie? Nabywając motor , sprawę węszyłam w Internecie, ale okazało się, że co miasto to obyczaj i że w ogóle jest z tym zamieszanie, a sprawę podnieśli motocykliści z Wrocławia i już mówię dlaczego: Prawo na ten temat stanowi, że należy uiścić opłatę, która jest na świstku, który to dostaje się od parkingowego, a ów świstek umieścić w widocznym miejscu za szybą. Myk taki, że motocykle nie mają szyby, a jeśli mają to na pewno nieprzystosowaną do zaczepiania za nią świstków!
W samym urzędzie przekierowywano mnie do kolejnych osób, aż trafiłam na pana, który powtórzył moją dotychczasową wiedzę na temat świstków po czym dodał, że on jest za tym, by opłaty za parkowanie motocykli znieść zupełnie, że działali w tej sprawie, ale na razie bezskutecznie. Ponieważ jestem takiego samego zdania, przyznaliśmy sobie nawzajem rację, życzyli miłego dnia i wrócili do swojej roboty – on do swojej, ja do swojej.
Kolejne zajęcia minęły zaskakująco inaczej – moja uczennica tak się wkręciła w tematykę motocykli, widząc mnie kiedyś w kurtce, że postanowiła też sobie jeden sprawić! Ona pytała, a ja udzielałam jej wykładu na temat odzieży motocyklowej, zachowania na drodze i przede wszystkim: niebezpieczeństw! Niezrażona niczym pani M., przymierzała z radością moją kurtkę głośno marząc o bezdrożach na własnym jednośladzie.

Przemieszczając się na kolejne zajęcia, jest mi żal kierowców samochodów, poruszających się w ślimaczym tempie  przez centrum miasta i raz po raz zadaję sobie pytanie: Czy oni wszyscy nie powinni już siedzieć w pracy o tej porze??  Po czym sama sobie odpowiadam: To pewnie przedstawiciele handlowi!
Gdy zahaczam o sklep, wita  mnie znajomy tekst tuż przy wyjściu: Ma pani złotówkę?
Tak, mam – odpowiadam zgodnie z prawdą. I czekam. – A nie poratowałaby pani?
Po latach praktyki w końcu mówię całkiem przyjaźnie: Nie. Bo ja tą złotówką pana nie uszczęśliwię. Jak to zmieni pana życie?
– Kupiłbym se flaszkę. – pada rozbrajająca odpowiedź. – No właśnie – kontynuuję –  i zapije się pan na śmierć.
– A jest sens tak żyć? – zadaje pytanie, bardzo retoryczne.
Gadamy przez chwilę, nie udzielam mu żadnej konkretnej rady, bo to kolejny alkoholik, który pragnie jednego: Aby zmieniło się wszystko, ale żeby on nie musiał niczego zmieniać.
….co nie oznacza, że łatwo rozstaję się z takimi ludźmi. Temat krąży mi po głowie od długiego czasu i wkrótce o nim napiszę.
Mąż z kolei ma inną historię – również zatrzymuje się przed sklepem i błąkający się menel prosi go o…otwarcie butelki. Mąż rzecz jasna wychodzi naprzeciw tej prośbie, dosięga klucza gdy widzi na zakrętce napis „Odkręć”. Po czym kwituje: Ten borok chodził spragniony i nie mógł się napić! – w domyśle: podczas gdy rozwiązanie było takie proste! Ile razy człowiek traci szansę z powodu wyolbrzymienia problemu, które istnieje tylko w jego głowie?

Ledwo przybyłam do domu by wymienić osprzęt, koty mnie oblazły domagając się … wszystkiego naraz; głaskania, uwagi, jedzenia, wypuszczenia/ wpuszczenia. Mówię: Koty!! Dziś upiorny czwartek! Zejdźcie człowiekowi z drogi!  Każdą prośbę (wymuszenie?) jednak spełniłam, nie chcąc wyjść na wyrodną matkę, jedną z tych “nieobecnych”.
Dla zdrowia postanawiam jechać na rowerze. I ledwo docieram do bramy wjazdowej, a już stróż na mnie wylatuje: Tu się nie wjeżdża! Tu stale auta wyjeżdżają, potrąci coś panią i będę się tłumaczył na Policji!
Mówię więc:  Proszę Pana, przecież wjeżdżam tu tak od września!! Poza tym chyba jestem na tyle duża by uważać na samochód ,który wyjeżdża z  ZAWROTNĄ PRĘDKOŚCIĄ!  – ironizuję na końcu. Ale nie przegadasz. W drodze powrotnej kazał mi wrócić przez furtkę na dzwonek. Toż to czynię i to szybciej niż by się zdawało bo już po 20 minutach! Otóż zapomniałam na śmierć, że moje trzy studentki odwołały kilka dni wcześniej zajęcia! Czekając na nie, zdążyłam jeszcze wyrazić dezaprobatę z powodu zajęcia mojej  sali ; bo czy ma sens umieszczanie na drzwiach rezerwacji godzinowej z nazwiskami, skoro, gdy przychodzi moje kolej i mówię ludziom w środku, że za chwilę mam tu zajęcia WEDŁUG planu zresztą, to słyszę: My na pewno jeszcze nie skończymy, niech Pani znajdzie inną salę ? Po co robić w ogóle listę? Niech wygra silniejszy!

Radośnie wracam (przez bramkę z dzwonkiem) do domu wcześniej, myśląc co ja zrobię na obiad?! Jakiś zdechły pomidor jest, makaron jak zawsze, w dużych ilościach jest, bazylia już urosła, może znajdzie się w odmętach lodówki jakiś przecier pomidorowy – zrobię spaghetti! W międzyczasie student odwołuje zajęcia, udaję, że mi przykro – a w duszy niczym fanfary grają pamiętne słowa Marcinkiewicza (Yes, yes, yes!)to są te chwile, gdy czujesz, że Twoim światem jednak nie rządzi pieniądz, że są wyższe wartości :- )

Gdy wracam, mówię sobie, że Upiorny Czwartek minął i to nad wyraz nieupiornie! Wchodzę do sypialni, widzę puchate kołdry i poduszki jakby czekając na mnie i skaczę na łóżko jak dziecko i…tak zostaję przez najbliższą godzinę! Nie mam pojęcia kiedy zasnęłam, ale gdy się budzę….świat wygląda tak samo, mąż ma  wrócić za jakieś 15 minut. W kwadrans w sumie spaghetti się da zrobić, ba! Nawet rosół! Ale nagle dociera do mnie, że przecież możemy zjeść na mieście! Ten pomysł wydaje mi się w jednej chwili genialny! I taki też jest – jedziemy na kebaba. Tak, nie ma co ściemniać. Na kebaba. Jest  cudownie! …chociaż to jednocześnie smutne i w ogóle przykładanie cegły do tego, z czego się człowiek śmieje na co dzień, bo w naszym mieście niczego nie ma w takiej ilości  jak 3 „branże”: kebaby, pożyczki chwilówki i ciucholandy. No i ja wspomagam jedną z tych branż, które w ogóle ograniczyłabym do jednego na całą gminę.  Kebabownie nie mają co prawda tak szpecących reklam jak pożyczki i ciucholandy, ale ludziska nie mają prawa zjeść czegoś bardziej wyniosłego niż kebab?! Czy niczego innego nie pragną?!
Po tym pozytywnym wzmocnieniu, jedziemy na zakupy – wyjeżdżam z nich z radlerem uznając go za czwartkową ambrozję.

W domu przekonujemy  siebie, że nasze grządki wytrzymają jeszcze jeden dzień bez pielenia i na pewno w nocy będzie padło, więc nie ma sensu się rwać do podlewania. Niemniej jednak wiążemy pomidory bo w ciągu kilku dni urosły na pomidory-giganty! Fajnie mieć swoje warzywa – tylko czemu wszystko dojrzewa zawsze w tym samym czasie?
Ręce pachną mi pomidorami (krzaki pachną tak samo jak owoce) ,a chwilę później, z tarasu wdycham wszechobecny, nieco duszny ale i słodki zapach kwitnącego krzewu różanego.

Już chcemy zająć kanapę gdy przypomina się nam dzisiejsza kolejka wyzwania squatowego. Niechętnie ale jednak, wypełniamy dzisiejsze 70 powtórzeń.

W końcu, ciesząc się, że upiorny czwartek za nami, oddajemy  się naszemu ostatniemu ciągowi jakim jest serial „The Americans” , popijając radlera. Na kolejne wątki „The Americans” mamy mnóstwo pomysłów! Współczuję Paige jej położenia (nowo nawrócona16-letnia  chrześcijanka, której rodzice są szpiegami KGB a całe KGB chce zwerbować i Paige) zastanawiając się co bym zrobiła na jej miejscu. Ostatecznie dochodzę do tego wniosku, co zawsze w takich sytuacjach : Tyle wiemy o sobie na ile nas sprawdzono. Zahaczam jeszcze o CI Polsat czyli sprawy kryminalne i znów okazuje się, że to, co Amerykanów od lat skłania do morderstwa własnego małżonka jest….jego wysokie ubezpieczenie. Żadne tam sarmackie powody jak zdrada czy honor! Tylko dolar.

20160609_094009Czymże byłby upiorny czwartek bez buszowania po sieci? Dzięki inicjatywie Mocnej Grupy Blogerów, upiorny czwartek wręcz natychmiast zamienia się w Linkujący Czwartek i już jest piękniej!
Potem jeszcze  dostaję dwa maile od znajomych zza wielkiej wody to jest zza granicy i oboje zupełnie niezależnie piszą o tym samym: że w ich krajach jest tragedia; ten z Grecji pisze, że w porównaniu z Atenami, to Polska (zna i bywa) mlekiem i miodem płynąca, ten z Kanady nazwał swój kraj Jednym Wielkim Kłamstwem. Oboje piszą,   żebyśmy my, tam, w Polsce pamiętali o swoich wartościach bo świat jest wdrażany na ten  rodem z Orwella „1984”. Wiem to, widzę, czuję, nie trza mnie uświadamiać, tylko jak się temu przeciwstawiać? Jak pokazywać wartość czegoś, co czasem nie jest wygodne i wymaga poświęceń i trudu, w świecie, który przede wszystkim jest przygotowany na łatwe rozwiązania, własny komfort, indywidualizm ? Tego nie wiem, ale jak zawsze skupiam się na sobie – bo tylko na swoje myśli i decyzje mam wpływ. To chyba najbardziej pożądana strona indywidualizmu?

Następnie kolejne 10 Amerykanów  zgadza się entuzjastycznie na mój plan pocztówkowy w celu uszczęśliwienia koleżanki. Naprawdę, na kogo jak na kogo ale na Amerykanów zawsze można liczyć! Mają w sobie wyjątkowy  zapał do uszczęśliwiania innych, na bycie cząstką czegoś większego, podniosłego. Zawsze to w Ameryce lubiłam!

Z odpisywaniem na maile czekam do weekendu – bo to święto! Dostać dłuuugiego maila, treściwego w całej swej rozciągłości , przesyconego drugim człowiekiem.
Póki co, kładę się do łóżka, uprzednio prorokując, że z tego grania na tej zielonej murawie to raczej nic nie będzie. Odpływam, doceniając jak co wieczór moje zamiłowanie do estetyki amerykańskich łóżek i polską przedsiębiorczość, dzięki której mogłam takowe nabyć.

Kto podejmie wyzwanie na post Zupełnie zwyczajny dzień?  Dajcie się poznać nie od ekranu strony :- )

bloger,dzień blogera