Czy wyobrażacie sobie, że pewnego dnia mogłoby Was zabraknąć? Że pozostałby po Was wirtualny znicz? Pustka – nie. Pustka w Internecie natychmiast się zapełnia. A zatem: przestajecie istnieć i tyle Was widziano. i nikt nie płacze z tego powodu.
Miesiąc temu postanowiłam usunąć swoje konto na FB. To znaczy zadecydowałam, że przestaję istnieć, bo chyba tak można określić brak posiadania konta na którymkolwiek z portali społecznościowych? Nie, że tak bez uprzedzenia i arogancko! Odpowiednio wcześniej poinformowałam znajomych, że zamierzam to uczynić i w związku z tym, jeśli ktoś chciałby mieć ze mną kontakt, mogę mu wysłać swój e-mail. Tego samego dnia kilku zatroskanych o nasze dalsze relacje znajomych, odpisało wiadomościami o mniej więcej takich treściach:
– To już w ogóle nie będzie z tobą kontaktu :-(
– Nie pozostaje nic innego jak zobaczyć się na żywo. Lub pisać listy?
– To już cię ‘na żywo’ nie zobaczę?!
– Czemu usuwasz konto?! Nie chcesz mieć ze mną kontaktu?!! Czemu?!
Zanim uświadomiłam ludziom, że mamy tak doskonały wynalazek jak poczta elektroniczna, komunikatory czy telefon komórkowy, zdążyłam wyjść na osobę co najmniej kompulsywną.
Kiedy zaproponowałam kilku znajomym kontakt e-mail , okazało się, że to już przeżytek! Bo za długo, bo to nie to samo. Zastanawiam się, czy kolejny wynalazek będzie bezpośrednio podłączony do naszego mózgu by nie tracić ani tysięcznej sekundy w przesyłaniu naglących wiadomości typu „U mnie po staremu” ?
Coś czuję, że muszę wyjaśnić, czemu posunęłam się do tak drastycznego kroku jak usunięcie konta:
Bo FB zabiera moją uwagę. Wchodzę na Fejsa i klikam, klikam, aż nie przeczytam wszystkiego- a i tak już powyłączałam komunikaty od znajomych. Coś, co miało być jedynie zbiorem kontaktów, pewnym ułatwieniem, zabierało mój czas i uwagę. Mogłam tak bezsensownie klikać godzinami. Czarę goryczy przelał pewien dzień, kiedy nagle nie wiedzieć czemu nie mogłam zalogować się na swoje konto bez podania nazwiska. A na to nie miałam ochoty.
Kolejnym krokiem było dowiedzenie się, jak skutecznie usunąć konto na Fejsie i to właśnie uczyniłam. Skorzystałam z tego oto linku i zaczęłam czekać. Bo okazało się, że FB ma sposób na tych, co podejmują poważne decyzje pod wpływem emocji. Od momentu zgłoszenia konta do całkowitego usunięcia mija 14 dni. W tym czasie możesz się rozmyślić i aktywować konto, logując się po prostu.
W ciągu tych dni oczekiwania myślałam o kilku ostatnich latach z Facebookiem. O zyskach i stratach. No i tak doszło do mnie, że zyskałam w sumie niewiele; tysiące tysięcy demotywatorów (demotywowały skutecznie) zdjęcia znajomych, linki z muzyką… tak naprawdę zyskałam niewiele. Straciłam za to dużo czasu, który mogłam wykorzystać inaczej. Chociażby nie robiąc kompletnie nic, niczym sobie nie zaprzątając i tak już zaprzątniętej głowy.
Czy ktoś się ożenił, czy mu się dziecko urodziło, czy spędził wakacje na Maderze – w sumie co mnie to obchodzi? O bliskich mi ludziach wiem takie rzeczy i bez FB.
Odkryłam też inną prawdę – FB podobnie jak telewizja, kłamie. Na FB niczym w „Modzie na sukces” wszyscy zadowoleni i uśmiechnięci. Ot, liczne zdjęcia kolegi z żoną – oboje uśmiechnięci, pod fotkami komentarze Jaka szczęśliwa rodzinka, Widać, że szczęśliwi…. tymczasem kolega z żoną jest już tylko na papierze, ze względu na dzieci. W momencie, gdy wrzucał ostatnie z takich zdjęć, żegnał się ze mną na komunikatorze, bo planował popełnić samobójstwo. Od tej decyzji ostatecznie go odciągnęłam, ale fejsbukowy miraż pozostał. I ma się świetnie.
Czy to nie Facebook wprowadził >kulturę lajka< ? Wszyscy potrzebują nagle jakiejś dziwnej formy akceptacji, posłuchu; wrzucasz nowe zdjęcie i czekasz na feedback, no na tego lajka, bo przecież nie na bezpłciowy komentarz! Do dziś zastanawiam się, czemu blogerom zależy na lajkach fanpage’ów? Co to zmienia, co to daje? Fajnie, cieszę się, że komuś podoba się mój blog i nawet od czasu do czasu ktoś daje lajka mojemu fanpage’owi, ale tak naprawdę służy on tylko i wyłącznie do informowania o nowych wpisach – bo społeczeństwo jest tak rozleniwione, tak przeładowane informacjami, że samo nie sprawdzi, co słychać na blogu, który lubi, ani też nie włączy sobie newslettera, żeby na bieżąco otrzymywać wiadomości o nowych wpisach.
Komunikatory są świetną sprawą – no chyba że całkowicie zastępują relację z człowiekiem. Jak dla mnie relacja i komunikacja to dwie inne sprawy: przez relację buduję więź, przez komunikację zostawiam krótkie informacje.
Dzięki rezygnacji z komunikowania się przez FB, z kilkoma osobami regularnie wysyłamy sobie maile, w których no aż trochę głupio byłoby okroić świat do 2-3 linijek tekstu. Dowiaduję się wreszcie czegoś więcej o człowieku, niż to, że coś lubi, a czegoś tam nie.
W ciągu tych 14 dni „znikania” kombinowałam, jakby tu właśnie ten cały fanpage zachować, a nie mieć konta. No i okazało się, że się nie da! To naczynia połączone. Pozostałam zatem z kontem na Fejsie, czyniąc go tak minimalistycznym, jak się tylko da; bez znajomych, bez wpisów, bez obserwowania. Na Fejsbooku egzystuję, ale z zżyciem przeniosłam się offline. Tu jest dopiero przestrzeń!
Potrafilibyście żyć bez Facebooka? Sądzicie, że wpłynęłoby to na Wasze relacje ze Znajomymi? Czy ktoś z Was żył w czasach, gdy nie było czegoś takiego jak FB?