Kiedyś, w towarzystwie usłyszałam jak jedną z kobiet określono z pogardą „żoną swojego męża” – że nic innego nie robi, tylko zajmuje się kilkumiesięcznym dzieckiem. Pojawiło się też retoryczne(?) pytanie: To ona nie chce się rozwijać? Nie chce kariery zawodowej?
Bo to było to „nicnierobnienie”.
Jakoś naturalnie połączono rozwój człowieka z pracą zawodową. Nic nie mówię. Przez lata miałam takie samo podejście do sprawy. Nie chce robić kariery? Znaczy, że kura domowa. Że nie stawia na swój rozwój, że do cholery po co te sufrażystki walczyły?!
Osobiście zajęło mi sporo czasu dojście do bardzo uwalniającej prawdy: że rozwój osobisty nie musi być ani trochę związany z pracą zawodową i na odwrót. I że nie od tego zależy nasza wartość.
Tak bardzo wynieśliśmy pracę na piedestał, że przez nią oceniamy wszystko i wszystkich.
Co on robi w życiu? – chcemy uzyskać odpowiedź o zawód, który wykonuje, bo sądzimy, że wtedy będziemy wiedzieć o danym człowieku bardzo dużo. Tymczasem, możemy na tej podstawie jedynie domyślić się, czy wakacje spędza na Madagaskarze czy na Mazurach (a i to bywa wielce mylące). Niczego innego się o nim nie dowiemy. Niczego, co naprawdę jest ważne.
„Dorośli są zakochani w cyfrach. Jeżeli opowiadacie im o nowym przyjacielu, nigdy nie spytają o rzeczy najważniejsze. Nigdy nie usłyszycie:, „Jaki jest dźwięk jego głosu? W co lubi się bawić? Czy zbiera motyle?”
Oni spytają was: „Ile ma lat? Ilu ma braci? Ile waży? Ile zarabia jego ojciec?” Wówczas dopiero sądzą, że coś wiedzą o waszym przyjacielu.
Jeżeli mówicie dorosłym: „Widziałem piękny dom z czerwonej cegły, z pelargoniami w oknach i gołębiami na dachu” – nie potrafią sobie wyobrazić tego domu. Trzeba im powiedzieć: „Widziałem dom za sto tysięcy franków”. Wtedy krzykną: „Jaki to piękny dom!” („Mały Książę”)
Nastał czas, gdy nie miałam zajęcia. Po prostu nikt mnie nie potrzebował. I tak też się czułam. Nie mając pracy, snułam się po domu bez celu, powtarzając raz za razem, że nic w tym świecie nie znaczę. Mój mąż bezustannie powtarzał z kolei, że głupotą jest określać swoją wartość przez pryzmat pracy, i że nie ma to nic wspólnego z realną wartością człowieka w tym świecie i dla niego. On nigdy o nikim nie myślał w ten sposób.
W tym samym czasie kolega, który nie para się żadnym „poważnym zajęciem na etat” i w dodatku nie ma kredytu na hipotekę, powiedział:
– Wszyscy tak trąbią jak to praca rozwija, jaka to ważna, że żyć by bez niej nie mogli, a dać jednemu czy drugiemu po pięć czy dziesięć milionów złotych, jestem ciekaw ilu z nich jutro rano poszłoby do swojej pracy :-)
Z kolei gdy rozmawiałam na temat pracy z teściową, która po odchowaniu dzieci nie wróciła już do dawnego zawodu, słyszę o 4 latach spędzonych w domu z dziećmi. Teściowa mówi, że chociaż te lata naturalnie nie będą się jej liczyć do emerytury, to nie były to lata stracone, bo wychowała dzieci. W ½ z jej poświęcenia ja dzisiaj korzystam.
“Nie wszystko, co się liczy, jest policzalne, i nie wszystko, co jest policzalne, naprawdę się liczy” (Regina Brett)
Jakiś czas później, przez kilka tygodni pracowałam jako kelnerka. Gdy moi znajomi się o tym dowiedzieli, większość przyjęła ten fakt z entuzjazmem i hasłem „Po tobie wszystkiego się można spodziewać!” i „Czego ty jeszcze nie wymyślisz?!” Jedna osoba zapytała, czy to jest to, czego ja NAPRAWDĘ chcę w życiu, a druga była tym faktem załamana, zadając pytanie, czy po to studiowałam? I czy chcę iść do przodu czy cofać się w rozwoju?
Po pierwsze, czemu od razu tak poważnie do tego podchodzić?! Czy to, co robię aktualnie mam robić do końca życia?….
W tamtym czasie nie było miejsca na filozoficzne rozważania. Po prostu zmieniłam priorytety. Nie zastanawiałam się nad rozwojem-w-pracy, potrzebowałam pieniędzy. I oto okazało się, że nie mogę iść do pracy dla pieniędzy! Oczekuje się ode mnie, bym wybrała zajęcie, które nie tylko da mi zarobek, ale i w którym będę >się rozwijać <. I znów nikogo nie interesuje to, co robię „po godzinach” dla własnego rozwoju. A ja mogłabym się zapytać każdej z osób jak te, dla których niepracująca kobieta jest tylko żoną swojego męża: Co robisz dla własnego rozwoju poza pracą zawodową? I co świat ma z twojej pracy i twojego rozwoju? Tak realnie.
Bo ja nie rozwijam się wewnętrznie tylko dla siebie. Wręcz przeciwnie. Ja na tym korzystam, ale inni też korzystają. Chcę być lepszym człowiekiem, bo wiem, że to promieniuje. Praca to tylko jedno z pól działania, ale nie jedyne, nie najważniejsze. Światu niczego tak bardzo nie trzeba jak miłości, nadziei i radości. Zaprojektowanie nowego modelu kołpaka do samochodu jest ważne i może przynosić satysfakcję, ale nigdy nie zastąpi potrzeb ludzkiej duszy, które odbijają się echem bez względu na osobę i czasoprzestrzeń.
Nie ma żon swoich mężów, dyrektorów naczelnych, przedszkolanek, hydraulików, blogerów…. Są ludzie, którzy mogą zmieniać świat wokół siebie, niezależnie od tego, co robią dla pieniędzy i niezależnie od tego, jak duże są to pieniądze.
Zgadzacie się?
“Nieważne czego dokonasz. Ważne, co Bóg dokona przez ciebie” (Regina Brett)