Co zrobi blondynka, gdyby dać jej dużo wolnego czasu i nieograniczony karnet do papierniczego? Na przykład namaluje obraz. Pierwszy w życiu.
To, żebym była utalentowana plastycznie to za dużo powiedziane, ale że mam palce niespokojne i zawsze w coś ręce muszę włożyć jest niezaprzeczalne. Do tej pory zadowalały mnie powidła, dżemy, desery, od święta ozdabianie kopert i listów do moich korespondentów, robienie kartek okolicznościowych przeróżnymi metodami (quilling, iris folding) ale o malowaniu nigdym nie śmiała nawet pomyśleć. Ostatnio raz farby i pędzel miałam w ręku, a raczej rączce mej dziecięcej na lekcji plastyki, gdy trzeba było namalować świętego Mikołaja z workiem prezentów. Od tamtego momentu jedynie podziwiałam cudze prace, a i to nienadmiernie często. Malarstwo było dla mnie terra incognita i nic nie zapowiadało zmiany. Jednakże…
Odwiedzając mój ulubiony sklep, czyli Action, coraz niespokojniej przechodziłam obok płócien, farb rozmaitych i sztalug. Tylko to tak, jakbym przechodziła obok kalkulatorów i ekierek – kto mnie zna, ten załapie aluzję. Znowuż: terra incognita.
Aż nadszedł ten dzień. Brałam wszystko jak leci, nie patrzyłam przed siebie! Miałam taki wewnętrzny głód namalowania czegoś, jak uzależnieni mają przymus zjedzenia tabliczki czekolady.
Gdy wróciłam do domu obładowana pędzlami, miniaturowymi farbami akrylowymi i podobraziami, usiadłam przy biurku i zaczęłam planować, co namaluję? Myślałam nad tym kolejne trzy tygodnie.
I ogarnęła mnie niemoc. Bowiem ja nie wiem NIC o malowaniu. Uznałam w gorączce poszukiwania pomysłu, że najprościej będzie skopiować jednego z moich ulubionych malarzy – Marka Rothko. A propos: tak, nie wiem nic o malowaniu, nie chadzam do galerii , nudzi mnie to, ale ulubionych malarzy mam!
Zatem: skopiowanie któregoś z obrazów Rothko uznałam za pomysł z sukcesem, bo jakaż w tym trudność? Kombinacja kolorów w kwadratach, na które mogę patrzeć jak zaklęta. Chciałam nawet Rothkowy obraz jakiś nabyć, szukałam i znalazłam – jedyny milion dolarów.
Ja wiem, że normalny człowiek prawdopodobnie zaczyna od prostych kwiatków, z czasem rysuje jabłko, potem ogryzek, ale nie ja – jeśli kraść to miliony, jeśli malować to arcydzieło. W każdym razie, chciałam namalować coś znaczącego.
Nie wiem jak ostatecznie do tego doszło, ale znalazłam piękny malunek na drewnie. „Idealny” pomyślałam. Ten obrazek do mnie przemawiał; zawierał wszystko, co jest mi bliskie. Nie sądźcie jednak, ze rzuciłam się w przepaść bez liny! Przez te trzy tygodnie miałam czas na przygotowanie merytoryczne – obejrzałam trzy filmiki na YT, z których dowiedziałam się rzeczy niesamowitych, jak „Od ogółu do szczegółu”. Jakże mnie to uwolniło! Ilekroć widziałam wcześniej obraz typu: bukiet kwiatów, to zastanawiałam się, od czego zaczął autor: od najmniejszego kwiatka, od środka tego kwiatka, od wazonu, czy jeszcze czego innego? Teraz już mogę śmiało powiedzieć, że z pewnością zaczął od zaciapkania tła, a następnie zaczął ciapkać niemalże na oślep kolorem docelowych liści, o ile ten element jest dość dominujący, bo jeśli to słoneczniki były, to z pewnością malował bez ładu i składu żółte ciapki.
No i posiadając taką wiedzę, namalowałam swój pierwszy obraz. Nie, nie jest to arcydzieło, ani nawet nie nosi znamion żadnego dzieła, ale jestem z niego dumna. Pisząc ten tekst, mam go przed swoimi oczami, bo umieściłam go na półce ściennej, zerkam na niego ilekroć siedzę przy komputerze, czyli bardzo często. Wy macie go na samej górze.
Tylko do tego obrazu podeszłam z taką beztroską – każdy kolejny plan już mi uciosał w głowie potwory, które odciągały mnie od kolejnych , a im więcej filmików oglądałam, tym bardziej czułam się niekompetentna, by cokolwiek namalować. No i jasnym było, że potrzebuję porządnych farb! Gdy na jednym z wideo zobaczyłam, jak napigmentowany jest „biały titanum” to aż westchnęłam! No nic dziwnego, że Caravaggio malował, co malował!
Mój drugi obraz malowałam z przewodnikiem – odkryłam kilka kanałów na YT („I Bóg wymyślił Internet”!) gdzie artysta prowadzi w procesie malowania. Tak oto namalowałam kwitnącą wiśnię. Ten obraz uświadomił mi, że potrzebuję pewnego małego pędzelka…..i kolejnego…i jeszcze jednego.
I wiecie co? Dzisiaj algorytmy Google podpowiadają mi głównie malarskie gadżety! „DZISIAJ”! od mojego pierwszego obrazu minęło może z 7 tygodni. Ilekroć mam coś nowego namalować – a czuję taką potrzebę codziennie – kręcę się jak niespokojna hiena, bo jest we mnie znowuż wiele obaw, że nie podołam, bo przecież to nie jest moja działka! Nigdy nie utożsamiałam się z malarstwem, mimo iż bardzo chciałam mieć taki talent.
Skąd to się wzięło? Prócz pasji tworzenia, zauważyłam jedną, znaczącą rzecz. Jestem przeintelektualizowana. Mam po prostu za dużo w głowie. Za dużo języków, za dużo słów, za dużo kombinacji. Uciekam do czegoś manualnego, by obciążyć umysł. Znacie taki mem, gdy studentka przed sesją, zanim zasiądzie do nauki, najpierw musi odkurzyć całą pustynię? Uważam, że organizm się broni. Tak naprawdę nasz umysł nie chce aż tak dużego wysiłku intelektualnego, chce prostoty. Odprężeniem zaś jest umiarkowana praca fizyczna lub twórcza.
Ktoś, kto wie czym się zajmuję, czasem pyta: To jakiego kolejnego języka będziesz się uczyć?
I choć pokusa jest wielka, bo uwielbiam języki obce, gdy przychodzi co do czego, mam dość. Chętnie uczę się nowych słów, zwrotów, ale na swoich zasadach – na zasadzie ciekawostki z filmu, piosenek, albo krótkiego video. To nie te czasy, gdy otwierałam szampana, zasiadając do tabel gramatycznych. Coś się we mnie skończyło. Dziś wolę odkurzyć pustynię. Powyrywać wszystkie chwasty w ogrodzie, zaprawić tonę ogórków, zrobić ciasto, namalować obraz.
Jeśli chcecie zobaczyć, zapraszam Was na Instagram: prezenty.z.nieba
Będzie mi przemiło, gdy zostawicie mi tam jakiś ślad.
A Wy, zaczęliście coś nowego? Coś, co zdumiało Was samych? Podzielcie się koniecznie w komentarzu poniżej lub na Mecie.