Poranek. Wstajesz bez budzika i wiesz, że czeka na ciebie światło dnia. Już się dobija do ciebie. Nic, tylko otworzyć drzwi. Robisz to i chłoniesz pierwsze promienie, zaraz potem wystawiasz gołą stopę na łąkę, dołączasz drugą i jesteś w swoim domu bez miary – w przyrodzie.
Trawa pod stopami czasami pokryta jest rosą, a czasami jest niczym ciepły dywan. Od poprzedniego wieczora księżyc przeszedł swój cykl; dawał ci światło i usypiał, teraz blaknie, usuwa się w cień, by zrobić miejsce życiodajnemu słońcu.
I za każdym razem nic nie może równać się z tym uczuciem, gdy odchylasz wejście do namiotu i nadal, bez przerwy jesteś częścią świata, który powstał dla ciebie; szumu rzeki, śpiewu ptaków, hukania sowy, odgłosów życia. Bo tym doświadczeniem jest biwakowanie.
Kiedy człowiek decyduje się opuścić swoje wygodne, ciepłe, kontrolowane cztery ściany na rzecz nieprzewidywalności, czyli życiu pod namiotem, wchodzi w inny rytm, w inne myślenie. Uruchamiają się w człowieku mechanizmy przeżycia, intensywnego doświadczania, innego reagowania na wszystko wokół.
Gdy sama przyrządzam posiłek na ogniu, albo kuchence gazowej – co prawda ze sklepu, nie zdobyczny, z lasu – nigdzie się nie śpieszę. Siedzę i patrzę w płomienie, czekając i kontemplując życie. Bo życie wśród natury to nieustanna kontemplacja. Na kempingu zdecydowaną większość doby spędza człowiek w przyrodzie, nagle odwraca się porządek, nie ma komputera (u mnie) wiadomości, bycia podłączonym stale do technologii, jestem tylko ja i coś większego ode mnie, ręką ludzką niestworzonego; niebo i jego kaprysy, woda, łąka i zmienna temperatura, na którą muszę stale aktywnie reagować; zamykać lub wietrzyć namiot, ubierać dodatkową koszulę lub ją zdejmować, planować ubiór na noc, kierując się intuicją i doświadczeniem. Sama staję się niejako sztafażem tego świata przedstawionego – cudu stworzenia.
Mniej mówię, więcej słucham, obserwuję, chłonę nozdrzami – tak się uczę rzeczy chwilowo najważniejszych.
Człowiek pozostawiony sam sobie i własnemu pomyślunkowi czuje sprawczość i idącą za tym satysfakcję. Czuje, że coś od niego zależy i ściąga ze swoich barków sprawy, które nie zależą od niego zupełnie, na przykład pogodę i warunki.
A jaką radochę odczuwa się, gdy w wyniku sprytnego pomyślunku, udaje mu się zaimprowizować w warunkach spartańskich, warunki bliskie tym domowym! Gdy coś, co nie miało prawa działać, zostaje wprawione w ruch, służąc sprawie! Jaką euforię odczuliśmy ostatnio, gdy udało się zdobyć (drogą kupna) podkładkę-blaszkę na turystyczną kuchenkę gazową, która podtrzymywała wreszcie kawiarkę!
Mimo to, na biwaku obywasz się bez wielu rzeczy, które w sposób niepostrzeżony tworzą twoją codzienność w pełnowymiarowym domu, które być muszą, ale już ich nie zauważasz.
Podczas gdy w codziennym domowym życiu po prostu wstajesz rano, naciskasz guzik i po chwili pijesz kawę, na kempingu uruchamiasz cały proces logistyczny – całkiem możliwe, że dzięki niemu kawa smakuje podwójnie dobrze.
Wszystkie czynności, które wykonujesz w domu bez mrugnięcia okiem, na biwaku przybierają niemalże formę medytacji.
Mieszkanie w namiocie to poniekąd zespolenie z naturą, a jeśli jeszcze dodać biblijną metaforę, w której nasze życie w ciele porównane jest do namiotu? (2 list do Koryntian 5:1)
Przeczytaj teraz cały tekst właśnie pod tym kątem.
Warto być tam, gdzie toczy się życie. I warto wprawiać to życie w ruch; obcować z nim, hartować i jednocześnie odnosić się z czułością. Obserwować i reagować na wszystkie potrzeby, a zachcianki zostawiać dalej. I kontemplować w ciszy, bo kontemplacja jest najlepszą nauczycielką. Życia.