Powracam do żywych. To znaczy, do takich, co mogą zrobić już coś więcej niż kawę, bałagan w pokoju albo pięciominutową rozgrzewkę. Nieśmiało zajęłam się jednym z moich największych hobby czyli papierologią – a mianowicie kartkami świątecznymi oraz innymi, nowymi papierowymi projektami.
Podążając świeżo wygrabioną sosnową alejką, dotarłam do paczkomatu, gdzie czekały na mnie olejki eteryczne. Już rozwodziłam się nad moim do nich feblikiem, te jednakże, będą miały jeszcze inną funkcję niż tylko „siedzieć i pachnieć” w kominku zapachowym – będą składnikiem świec sojowych, które z pasją wytwarzam, również na zamówienie, zapraszam zatem, czym chata bogata.
W ogóle zajęłam się na nowo rękodziełem, chociaż nie wiem, czy w moim przypadku nie nazwać tego po prostu chałupnictwem, ale wszystko odbywa się despacito i z interwałami ćwiczebnymi.
W tak zwanym międzyczasie pracuję zawodowo, dowiadując się od moich zagranicznych łączników coraz ciekawszych rzeczy na przykład na temat tak zwanej kwestii rosyjskiej – moi łącznicy to nie osoby w ciemię bite, w dodatku z polską krwią w żyłach, zatem z wielkim dystansem patrzącym na to, co dzieje się wokół, a zwłaszcza na propagandę, którą niezłomnie zapodaje rosyjska wierchuszka. Ot na przykład taką, że według najnowszych doniesień, Rosja nie walczy z Ukrainą, tylko z samym szatanem. No w końcu doczekałam się jakichś metafizycznych odkryć, w końcu i Biblia mówi, że „nie toczymy walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich”. A dalej jest co prawda o wzięciu pełnej zbroi Bożej i tu interpretacja wprowadza pewną….konsternację, ale mogę się domyślić, że zbroję rosyjską wyświęcił ich batiuszka z takim samym namaszczeniem, jak u nas proboszcz czołgi i radiowozy. Jeśli zatem tak rozeznawać termin „Boża zbroja” to wyjaśniałoby wiele z tego humbugu.
Albo taka plotka, że Amerykanie mają specjalny rodzaj komarów, które mają zarażać Rosjan i tylko Rosjan, jakimś kolejnym wirusem. My to mieliśmy pod postacią stonki ziemniaczanej, kto pamięta?
4 listopada Rosja świętowała za to dzień niepodległości! Zapytacie, od kogo?! Chyba od swobodnego myślenia. Otóż, od Polski! Ano zdarzyło się, że w 17.wieku nasi się rozpędzili aż do Moskwy i zasiedzieli się z 2 lata, czego Rosja nam nie tylko wybaczyć nie może, bo nikt inny im tego w historii Europy nie zrobił, ale i tę swoją klęskę świętują , niegdyś pochodami – a gdyby nie świętowali, nikt lub prawie nikt by nie wiedział nawet o tym zamierzchłym klopsie.
Wieści z samego frontu też nie są aż tak romantyczne, jak wiersze Baczyńskiego, bo oto jeden młodzian z drugim, chcąc dorobić jako współczesne rębajło, zaciągają się na wojnę z Ukrainą a potem płacz, zgrzytanie zębów i do domu chcą wracać po pierwszej nocy bez telefonu – bo na miejscu okazuje się, że ani do mamy zadzwonić, ani na papierosa wyjść, bo ukraińskie drony wyłapują zarówno sygnał z telefonu jak i dym z papierosa i od razu posyłają w daną miejscówkę rakietę, co oznacza zwykle tylko jedno – los Baczyńskiego właśnie, z tym, że bez honoru.
Zyskał natomiast Kazachstan – szacuje się, że do tej pory z Rosji po ogłoszeniu mobilizacji wyjechało około miliona mężczyzn, w tym 800,000 z wykształceniem wyższym – słyszycie …. odgłos tego strzału w kolano rosyjskiego managmentu? Ten milion mężczyzn wzbogaci siłą swoich rąk państwa ościenne, tam będą lokować swoje pieniądze i energię, śmiejąc się w twarz mateczce Rosiji.
Czemu Kazachstan? Bo blisko, a ponadto w wojnę zupełnie się nie miesza, mając uczucia na tyle ambiwalentne, że prezydent Kazachstanu zapytany, kogo popiera w wojnie, zawsze odpowiada „Wołodymira”.
I tak siedząc, klejąc wiórki papieru, zostawiwszy za sobą te wszystkie newsy, słucham sobie muzyki. I to muzyki, przed którą długo się wzbraniałam, ale dziś mogę wyznać, że nie tylko słucham, ale już nawet nucę utwory Sanah i Kwiatu Jabłoni i muszę przyznać, że jest to muzyka dobra, przemyślana, bliska jednemu z moich ulubionych gatunków muzycznych czyli poezji śpiewanej.
O ile wiele wcześniejszych piosenek Sanah pomijałam, no dobrze, przyznam się do czegoś: nie jestem na bieżąco z obecnymi trendami i na przykład piosenkę ‘Despacito’ usłyszałam w ogóle po raz pierwszy 3 lata po premierze i od razu o tym odkryciu poinformowałam bliską mi osobę, a ona na to z nutą sarkazmu, czy słyszałam już plażową piosenkę Ireny Santor….
Tak czy owak! Zakochałam się w Sanahowskiej płycie Poezyje, której słucham co najmniej raz dziennie, a całkiem podobnie stało się z duetem Kwiatu Jabłoni, którego utwór (matko, w obliczu tego dzieła aż przez klawiaturę mi nie przechodzi tak banalne określenie jak piosenka!) „Wodymidaj” już na poważnie traktuję jako modlitwę. Toż to wołanie szukającej Bóg – wie – czego duszy o pojawienie się siły większej niż ta ludzka, bardziej przenikliwej, o zawsze dobrych intencjach, potrafiącej i chcącej zmienić los człowieka w niedoli!
Więc przez płonący las przeprowadź mnieNiech z nieba spadnie na mnie wielki deszczWięc przez płonący las przeprowadź mnieJak wielka rzeka wpłyń, uratuj mnie
No i jak wielką prawdą jest ta zawarta w zaledwie jednej linijce przez nomen omen ateistę tudzież nihilistę:
Jak wielki pożar jest świat Co wiecznie trawić się ma Od nieba aż po ziemię
Toż to czysty przekaz biblijny i dla chcących sprawdzić, kieruję do Apokalipsy św. Jana (dla ułatwienia: ostatniej księgo Nowego Testamentu)
No ale jak prosty człowiek mówi, że świat pędzi swoim torem ku zagładzie i że tak jest napisane w Piśmie Świętym, to zaraz, że zaściankowy, skołtuniały umysł!
To musi tu wyjść na scenę kwiat polskiej młodzieży odżywiający się na co dzień sałatką z awokado i tworzącym zapewne w pokoju w stylu boho czyli obwieszonym makramami, by coś do gawiedzi dotarło.
I niech będzie i tak! Nie zazdroszczę, a wręcz błogosławię to dzieło!
Jedni niczym współcześni Jany Chrzciciele stoją z wysoko uniesionym krzyżem na ulicy, wykrzykując do przechodniów „Upamiętajcie się!” (kocham tę scenę z filmu „Disco polo”) inni ściągają skarpetki i od niechcenia informują ludzi, w jakim świecie żyją, po czym proszą bliżej nieokreślony byt o zapewnienie rodem z Psalmu 23.
W każdym razie, ja czuję się przekonana, właściwie każdą piosenką Kwiatu Jabłoni, słuchając tych obu czyli jeszcze z Sanah, czuję się przede wszystkim przekonana, że piękno polskiego słowa jeszcze nie zginęło, póki co poniektórzy żyją!
W ogóle dziś i jutro drastycznie blisko mnie, bo w Bielsku-Białej, Sanah wydaje swój bankiet. Tak nazywa się jej trasa koncertowa, która wzbudziła niemały flejm w Internecie – że co to ma być! 400 zł za bilet?! „To ja żem na Eda Szirana mniej płaciła!” albo „Wysłała bych curke, ale mnie nie stać” – a od czego masz madko te pińcet plus?! Ja się pytam. Raz przełknij ślinę i zamiast na tipsy czy tę lalkę – alternatywkę z wodogłowiem kupować, zapewnij dziecku rozwój, a nie tylko rozrywkę. Poza tym, co płakać? Sanah znów przyjdzie na wiosnę, będzie mieć koncert z wejściówką za 40 zeta, można iść całym osiedlem. Ja też bym pojechała do Burdż-Al Arab, ale mnie nie stać, z 3 lata zbierania 500 + i może by stykło, ale na koty nie dają. Jeszcze! Bo miesiąc przed wyborami jak wiadomo: cuda, cuda ogłaszają!
Ja bym wydała nawet te cztery stówki, no ale na bankiet nie pójdę, bo nie mam sukienki, a chyba by wypadało pokazać się w czymś innym, niż zwykłam chodzić na co dzień czyli wspomnianej, kraciastej i przydużej koszuli. Poza tym zarobiona jestem; studenci z wyjazdami, lekcje na cito, kartki świąteczne, świece…. To już lepiej zajmę się tym życiem pozabankietowym i sama sobie zaśpiewam te wszystkie piosenki! Wyjdzie taniej, kameralniej i nie trzeba przebierać koszuli!
A Wy, jakie macie plany na najbliższe życie?
Jeśli dobrnąłeś/ dobrnęłaś do końca postu, zostaw w komentarzu hasło “meta” lub…- co bardziej pożądane – treściwy komentarz.