Piątek dwunastego

Święto Niepodległości…..względnej. Tak chyba określiłabym wczorajsze święto, a właściwie dzień, bo nam – Polakom  do świętowania daleko. Do prawdziwej niepodległości chyba też.

Wiem, wiem – jak dzień wolny od pracy to z urzędu  zasługuje na miano święta, no ale przypatrzmy się faktom: W Stanach ichniejsze grillowanie, soczyste steki, fajerwerki i ozdoby. We Francji jakże podobnie – z kim bym nie rozmawiała, kto z kraju niegdyś okupowanego,  temu Święto Niepodległości kojarzy się z radością, zabawą, relaksem. Tylko u nas powaga, zacięte usta – że niby pokora – marsze (jakby nie można było po prostu iść na spacer) z mniejszymi lub większymi honorami, wykrzykiwanie całemu światu Mazurka Dąbrowskiego, żeby każdy słyszał, nawet w Wielkim Jabłku. I nagłe, dobowe przypominanie sobie jakiejś zamierzchłej „wielkości” Polski, która chwilę potem zostaje obrzucona pomidorami, zgniłymi jajkami lub jak kto woli – racami. I to nie przez wroga zza odległej granicy! O nie, wrogów to my produkujemy sobie sami. Po co nam obcy, jak można się żreć ze sobą nawzajem? Może Hitler czy ktoś podobny powiedział całkiem dobrze, żeby nas – Polaków zostawić w spokoju, to sami siebie powykańczamy?
Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie patriotyzmem nie jest demolowanie własnego kraju, na który w dodatku płacę słone podatki. A dla niektórych tak. To tak jakby tłuc żonę i wychwalać wartości rodzinne.  W każdym razie, pozytywnym aspektem jest to, że PONOĆ tegoroczny marsz niepodległości przebiegł bez większych strat. W ludziach i kostce brukowej. Kolumna Zygmunta też chyba jeszcze stoi.

 

Drugą sprawą są emocje. I o tym chciałabym trochę pogadać.
Nie wiem, czy zauważyliście, ale cały nasz świat jest obecnie oparty na przekazie medialnym. A cały przekaz medialny jest oparty na emocjach, w dodatku bardzo dobrze sterowanych. Wiadomym jest, że stacja telewizyjna, jeśli chce naświetlić problem uchodźców na polsko-białoruskiej granicy, to kameruje rodziny z małymi dziećmi, a jak chce naświetlić zagrożenie uchodźcami na tej samej granicy, kameruje młodych, jurnych mężczyzn, z trzymetrowymi, świeżo wyrwanymi z korzeniami, świerkami w ręku.

 

Emocje nie podlegają dyskusji. One po prostu są, pojawiają się i same w sobie są bezpłciowe; ani dobre, ani złe – dopiero to, co z nimi zrobimy, daje efekt końcowy. Jednak mało kto sobie tę magię emocji uświadamia i świadomie z nimi pracuje.
I przykro mi to stwierdzić, ale ludzie (siebie naprawdę staram się kontrolować) w dużej mierze zatrzymują się na emocjach, nie przechodzą dalej w fakty i logikę, nie docierają do prawdy – no ale też nic dziwnego. Po pierwsze prawda chyba już nie istnieje, jeśli chodzi o przekazy medialne, istnieją za to fakty – i do nich należałoby docierać. Wysilić się. Tylko, komu się chce?
A ponieważ mało komu się chce, media i inne przekaźniki (np. twórcy internetowi różnej maści) sterują nami , Wami niczym kukiełkami, dając nam, Wam taki  kontent, jaki mamy, macie  odczytywać. Bazują  na wywoływaniu określonych emocji i robią to jak dorosły z dzieckiem. Lub kobieta z facetem – bo to niczym się nie różni, przyznacie drogie panie?

 

 

Ze szczepionkami było to samo – przyznaję, że wobec braku wiarygodnych (tak mi się przynajmniej wydawało, na pewno na samym początku) źródeł na ten temat, gdy słyszałam niestworzone historie, początkowo byłam miotana  przeróżnymi emocjami. To podkreślenie to słuszna użyta strona bierna – ja chciałam faktów, ale dostawałam tylko emocjonalne komunikaty…na których to z kolei oparte są teorie spiskowe, które przecież lubimy wszyscy, bo żeśmy w dzieciństwie słuchali z zapartym tchem opowieści o czarnej wołdze, trójkącie bermudzkim i innych tym podobnych historiach – mamy miłe wspomnienia, a że w życiu dorosłym już nikt nam nie opowiada bajek, nikt nas nie straszy, szukamy tych, którzy podobnie jak my są marzycielami z zadatkiem na bajkopisarzy i gawędziarzy! Nic dziwnego, że wybory ludzi wyglądają mniej więcej tak:

 

Ja wiem, że lubimy jako homo sapiens jasne przekazy! Ja nawet sama sprzeciwiam się aż siedmiu przypadkom deklinacji w języku polskim i sześciu koniugacji – na co to komu?! Anglicy nie mają i żyją! I komunikują się, mają takie świadczenia socjalne, że tam bardziej opłaca się pić piwo na kanapie, a potem pobierać rentę dla otyłych, niż pracować! Potrzebują  odmieniać słowo „piwo” albo ”zasiłek” na siedem sposobów? No nie! I każdy i tak wie, o co chodzi.

 

 

No ale …. nie ma sensu się emocjonować.  Przyznajcie się sami przed sobą, jak często określacie coś jako dobre: jedzenie, film, urlop, kolegę, wygląd. A jak często to, co jest po prostu dobre, jest przez Was określane jako zajebiste, ekstra, bombastyczne, epickie i na milion?
Lub coś, co jest złe, staje się masakrycznym, beznadziejnym lub masakrycznie beznadziejnym?
Nie jesteście w tym osamotnieni. Ja też miałam tendencję określania rzeczy w ten sposób. Gdy pytałam mojego męża, czy smakował mu obiad i on komentował go jako „dobry” , moja mina rzedła i od razu sugerowałam: Ech….. czyli Ci nie smakował…..
Musiałam usłyszeć szczere, entuzjastyczne „bardzo dobry!” lub „super!” żebym czuła, że jako kucharka,  stanęłam na wysokości zdania. Bo po prostu dobry wydaje się nijaki, prawda? Tymczasem w tym dobrym może być doskonały balans, głębia. I teraz tak to widzę.

 

 

Kilka dni temu oglądałam bardzo smutny dokument na Netflixie – „Liberated – nowa rewolucja seksualna”.
Napiszę jeszcze o tym osobno, ale teraz krótko tu;
w Stanach co roku, w jednym z florydzkich kurortów organizowana jest wielka impreza na tak zwane ferie wiosenne. Zjeżdżają się na nią studenci z całych Stanów, a nawet z Europy.  Jednym słowem biblijna Sodoma i Gomora. Jednym słowem, bo słów można powiedzieć o tym wydarzeniu co najmniej kilka. Ale niezaprzeczalnym jest fakt, że cała ta biba oparta jest w stu procentach na emocjach tych ludzi – ich wybory muszą być emocjonalne, by był z tego zysk. Ludzie muszą kierować się najniższymi pobudkami przy wyborze menu, drinków, partnera seksualnego i oferowanych rozrywek – nie mogą myśleć, bo wtedy prawdopodobnie by tam w ogóle nie przybyli.

Przy wyborze miss, kandydatki są zachęcane by zdjąć top i pokazać widowni piersi. Dziewczyny mówiły, że presja skandującego tłumu, jest tak wielka, że trudno mu nie ulec, mimo wcześniejszego postanowienia, że nie zdejmą topu, że…no way!
I tak myślę, ile innych decyzji jest dziś podejmowanych przez nas – bez nas tak naprawdę, bez obecnych nas w środku nas samych –  bo wszyscy skandowali jedyną słuszną drogę, albo jakieś kłamstwo było powtarzane tyle razy, że zaczęło żyć bezkarnie żyć jako prawda?

Wiecie, że tak działa jedna z moich ulubionych (do analiz psychologicznych) grup wyznaniowych – Świadkowie Jehowy? Swego czasu mieli niesamowite wzrosty nowych głosicieli w Organizacji, a przyczyna tego była prosta:
Zawsze głoszą komuś, kto akurat przechodzi trudny okres w życiu, na przykład żałobę, poważną chorobę, rozwód – trafiają do tych ludzi emocjonalnie. Grają na ich emocjach i taka osoba nawet się nie spostrzeże, a już zasila szeregi głosicieli.
Ale żeby ją utrzymać, Świadkowie przechodzą do planu B: wywoływania strachu. Nadchodzący Armaggedon (de facto, jak może nadchodzić…. miejsce?) i gniew jehowy skutecznie trzymają wyznawców w szrankach.

 

Świat i przekaz medialny pochodzący z niego działa nie inaczej.  Podobnie jednak jak irracjonalny strach, działa seks. Seks to emocje, więc świetne narzędzie do sterowania człowiekiem nieświadomym.

 

Bądźmy świadomi. O to apeluję w piątkowe popołudnie. Wysilmy się, szukajmy faktów, nie tego, co pasuje do naszego nastroju. Ja dzięki naukowcom i osobom, które na serio znają się na rzeczy, rozbiłam kilka teorii spiskowych, powstałych w mojej głowie – na wiele tematów.

Na temat szkodliwości kawy.  
Na temat faktów związanych z koronawirusem.    
Na temat globalnego ocieplenia.
Na temat szczepionek.

 

I jeszcze na kilka innych tematów. Nie czytam przekazów emocjonalnych, klikbajtów – wchodzę sobie na wiadomości PAP i czytam treść. Lub – uwaga będzie ostro! – kupuję gazetę papierową, w której nikt nie nastraja mi  odbiornika, ani nie używa klikbajtowych tytułów. Przeczytam kilka stron na spokojnie – zwykle jest to rozłożone na „za” i „przeciw” to, co słyszę wykrzykiwane zdawkowo w TV lub przeczytam tytuł w necie  (bo kto by czytał całość! Poza tym artykuły w Internecie są tak nieprofesjonalne, że wołają o pomstę do nieba) . Jednym słowem: jeśli wydaje ci się, że wiesz wszystko na dany temat z internetowych wiadomości, kup sobie chociaż raz gazetę papierową. Rzeczywistość cię zaskoczy.

 

I jaki jest efekt tego wszystkiego? Żyję spokojniej. Spokojniej, nie znaczy nudniej. Spokojniej to znaczy mądrzej. I wolniej. I wolnościowiej.  I tak, dzień po święcie niepodległości, życzę i wam: niepodległego myślenia. Przez cały rok.
Jeśli lubisz czytać te wszystkie dyrdymały, zachęcam Cię do zapisania się na Newsletter – zescrolluj do samego dołu, a byłoby wspaniale, gdybyś podzieliła się, podzielił się swoimi przemyśleniami, pod tekstem.