Jedyna prawdziwa religia.

Ten z nas, kto wie coś, ten już wie,
I nie wie wcale, że nic nie wie.

Kto go nie poznał, ten go poznał,
A kto go poznał, ten go nie zna, –
Przez poznających nie poznany,
Poznany przez nie poznających!
Zbudzony pozna go i pojmie,
zdobędzie nadto nieśmiertelność.

(fragm. KENA w przekładzie S.F.Michalskiego)

 

Do posłuchania KLIK

 

Jednym z najbardziej zaskakujących pytań, jakie usłyszałam kilka lat temu od koleżanki, było: Dlaczego dziś ludzie już nie zadają pytań?

 

Bo w obliczu braku czasu i świadomości relatywizmu, sami sobie wszystko tłumaczymy? Bo żyjemy w bańce informacyjnej, która zapodaje nam „prawdę” pod nas?  Bo dziś wszyscy chcemy być kompetentnymi  informatorami, a nie pytającymi? Bo pytanie jest domeną dzieci?

Jeśli pytanie jest domeną dzieci, a Bóg powiedział, że dopóki człowiek nie stanie się jak dziecko, nie wejdzie do Królestwa Bożego – które oznacza szereg rzeczy, również poznanie (Mt 18,3) to ja zdecydowałam się ponownie pytać. I to mnie uwolniło do miłości.

 

Historia pytań

 

Jako ludzie mamy tendencję do dzielenia świata na pudełka. To daje nam pewne poczucie bezpieczeństwa i nie jest złe; o stereotypach jeszcze napiszę, ale dziś chciałabym pisać o pewnej grupie, tak samo pożytecznej jak i szkodliwej – o chrześcijanach.

Mówi się, że religie powodują zło na świecie. I uważam, że jest w tym sporo prawdy – tak samo, gdy mówimy domyślnie, że broń powoduje przemoc, zło choć wiemy, że to nie broń, a człowiek, który robi z niej użytek. To od jego intencji zależy, czy pójdzie na strzelnicę i tam się „wyżyje” strzelając do tarczy, czy będzie strzelał na ulicy do ludzi.

Podobnie jest z religiami. Czy wiecie, że islam z Mahometem na czele powstał, bo ten człowiek, który w ogóle nie szukał poklasku i był ostatni by ogłaszać się prorokiem, szczerze martwił się losem swego miasta – Mekki, w którym zapanował materializm, a pieniądz stał się dla Kurajszytów bogiem? Mahomet patrzył na zagubionych, zdezorientowanych ludzi, widział ich upadek duchowy, rywalizację, stawianie swojego indywidualnego dobra nad dobro plemienia. Morale wspierających się dotąd ludzi poluźniło się, a do narodu wkradła się chciwość i egoizm.

Zanim Mohametowi udało się zrobić coś nieprawdopodobnego – zjednoczyć w nowym duchu swoich ludzi, uwierzył, że tylko Jedyny Bóg może rozwiązać ich problem. Arabowie nie mieli łatwo, gdyż  ich drogi regularnie przecinały się z drogami Żydów i chrześcijan, a obydwie nacje szydziły z Arabów; że nie mają swojego pisma od Boga, żadnego objawienia, proroka, przez co Arabowie żyli stale w poczuciu duchowej niższości, a jednocześnie podziwie dla tych dwóch religii. Mohamet był za to niezwykle ciekawy, zarówno tradycji żydowskiej jak i chrześcijańskiej. Jeździł, prowadził liczne rozmowy, z zaciekawieniem słuchał potomków wiary Abrahama – tyle ich wtedy łączyło. Abraham.

Wtedy  jeden z najbliższych towarzyszy Mohameta, Zajd Ibn Amr, któremu również leżało na sercu dobro narodu i opuścił Mekkę w celu poszukiwania Prawdy, zawołał ze smutkiem:

„O Boże, gdybym wiedział, jak cię czcić, czciłbym cię wedle twej woli, ale nie wiem”.[i]

 

 

Diabeł tkwi w szczegółach

 

Pozwólcie, że ominę całą tę niesamowitą historię dziejów, które układały się rok po roku przez wieki, przynosząc przeróżne zmiany, zwroty akcji i przeskoczę do czasów współczesnych.

Jeden z moich muzułmańskich znajomych powiedział, że dla niego chrześcijaństwo jest niezbyt wiarygodną religią, gdyż jest tyle jego odłamów, że od razu widać, iż wyznawcy Chrystusa jakoś nie mogą się dogadać.

I ja się zgadzam. Wyznawcy Chrystusa nie mogą się dogadać, bo –moim zdaniem – walczą z ciałem. (Ef.6,12) Rozchodzi się o „prawdy” wiary, sposób odczytywania Pisma Św., dodawane po drodze ludzkie przepisy, a nawet nazewnictwo. W Polsce najpopularniejszy rozłam jest na katolików i protestantów, ale to i tak nie koniec; katolicy mieli i mają swoje schizmy (nawet teraz, po wypowiedziach papieża Franciszka, ludzie dzielą się) a protestanci dzielą się na kolejne denominacje (np. Zielonoświątkowcy, Luteranie, Baptyści, Adwentyści, Wolni Chrześcijanie itd.) a te denominacje na pod-dominacje! Np. Adwentystą można być Dnia Siódmego, albo Chrześcijaninem Dnia Sobotniego (!) a ci drudzy tylko dlatego odłączyli się od tych pierwszych, że nie uznają Ellen G.White za prorokinię, podczas gdy dla tych pierwszych to akurat ważne. Nawet ja, będąc niegdyś w szeregach tych pierwszych, idąc pewnego dnia na nabożeństwo do tych drugich wchodziłam do budynku pełna uprzedzeń; że to, co głoszą, puszczać mimo uszu, bo jednak nie mają całej prawdy – a mój kościół ją ma!
Gdy pastor z mojego kościoła poszedł zobaczyć, co wyczyniają u Zielonoświątkowców, przyszedł z zeznaniem, że tam to dziwne rzeczy się dzieją, ludzie zachowują się jak dzikusy, klaszczą i dało się słyszeć jeden wielki, bezsensowny bełkot.

Ale dla mnie te podziały są…. naturalne. Każdy z nas ma zupełnie inną wrażliwość i potrzebuje czegoś innego – również idąc przez życie, dziwne byłoby trzymać się stale tej samej formy – to, co odpowiadało człowiekowi przez pierwsze 10 lat, niekoniecznie będzie służyć jego rozwojowi duchowemu w dalszych latach.
Miałam etap, że potrzebowałam surowych, konkretnych zasad, PRAWA – i to znalazłam w kościele adwentystów. A potem wraz ze wzrostem duchowym Bóg wprowadził mnie w łaskę, którą wreszcie bardziej pojęłam, moje serce ją odczytało i zaczęło nią żyć – w poprzednim kościele nie znalazłabym tego. Poczułam potrzebę uwielbiania Boga całą sobą, dlatego tak świetnie odnalazłam się w grupie „Zielonych” bo tam można być sobą przed Bogiem, w pełnej swobodzie Go uwielbiać, z kolei mam dni, gdy potrzebuję ciszy, pewnego mistycyzmu, mówienia między wierszami – i wtedy słucham katolickich duchownych. Nie czuję się już przy tym rozdwojona – przyjęłam Jedynego Boga w może mało pojętej Trójcy, poznałam Go przez obecność i reszta mnie nie interesuje. Nie martwię się „prawdą” gdyż

 

Prawdy nie ma

 

żaden kościół w pełni. I od razu uprzedzę; nie idźmy tam, gdzie ta „prawda” jest >najbliżej<. Bóg jest prawdą – idźmy do Boga. Mnie On objawi się w inny sposób niż Tobie, mojemu muzułmańskiemu koledze jeszcze inaczej, inaczej szczeremu Hindusowi i jeszcze inaczej pokornemu Świadkowi Jehowy.
Problem jest tylko w człowieku – gdy jesteś w danej denominacji, w którą wierzysz, to czasem trudno o pokorę.

Jest taki kawał, który słyszałam u adwentystów, ale można go spokojnie podpiąć pod wyznawców każdej innej denominacji:
Koniec świata, Niebo (ups, przepraszam wg adwentystów Nowa Ziemia) święty Piotr oprowadza nowo przybyłych po niebiańskiej przestrzeni, tłumacząc: Tu są pierwsi chrześcijanie, którzy ginęli na rzymskich arenach, tu tacy, którzy zginęli w holokauście..
– A tu na lewo? – pyta jeden z nowych.
– Ciiii – Piotr zaczął uciszać przybyszy – To adwentyści i myślą, że są tu sami.


Jest też takie miłe uczucie w życiu religijnym – poczucie, że twoja religia, twój kościół, twoje myślenie, mają objawienie pełnej prawdy. I ja tak miałam. I można się rozsiąść wygodnie w tym poczuciu. Ale to tylko poczucie.

Ja prawdę odnalazłam i nadal odnajduję w Bogu. Bo jej szukam. Zastanawiam się, zadaję Mu pytania i otrzymuję odpowiedzi. Jak ta:
Jak mogę bardziej kochać ludzi?
Naprawdę chcę, zależy mi – bo już się tym kiedyś zachłysnęłam! Wiem, że prawdziwe kochanie = prawdziwa wolność! Gdy zamieszkał we mnie Jezus, zaczęłam kochać ludzi taką miłością, której nie znałam! Patrzyłam w oczy obcych ludzi i miałam ochotę wyznać im miłość! Ba, ludzi….. gorąco modliłam się o szatana – by Bóg mu wybaczył! (i tu islamiści by mnie zrozumieli).
A potem poszłam do kościoła. I moja miłość stygła. Bo okazało się: hola, hola, nie tak szybko! Kochajmy ludzi ALE….

Za tym ALE kryli się wszyscy ludzie, którzy nie-wierzą-tak-ja-my. Te niewypowiedziane (a czasem tak) wprost słowa zaczęły pracować, tworzyć na nowo mury. Mury, które Jezus zburzył na krzyżu, ustanawiając tylko jedno ciało = jeden Kościół bez murów – do którego należy każdy, kto w Niego uwierzył. Którego uczniów poznaje się, po tym, że mają miłość.

Powiedział też, że ma jeszcze owce w innej owczarni:

Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. I te muszę przyprowadzić i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz. (Jan 10, 16)

 

Ja znów zaczęłam żyć pytaniami, wnikaniem w sposób pojmowania Boga przez innych ludzi, bo On jest nimi szczerze zainteresowany. Moje odkrycia są fascynujące i wiem, że to, jak oni pojmą mojego Boga zależy w ogromnej mierze ode mnie – czy będę pokazywać, że mój Bóg przynosi niechęć, rozłam, pychę, czy miłość – czyli dokładnie to, o czym Jezus mówił na okrągło i czym w ogóle ewangelia jest (ewangelia – dobra nowina) – czy będę im głosić dobrą nowinę, czy antyEwangelię? A jeśli to drugie, nie ma się co czarować – stanę po lewej stronie wraz z kozłami. (Mt 25:33 i dalej).

 

Dziś mamy ten przywilej oceniania rzeczy powierzchownie; coś zobaczymy i zaraz wydajemy w swoim duchu opinię, naturalnie porównując to nowe do tego, co znamy. Ostatecznie deprecjonujemy przeżycia duchowe innych ludzi, robiąc Bogu kolejne rewiry, w których pozwalamy Mu się poruszać; tak, a inaczej już nie. I piszę tu stale o sobie gdyż  jestem w tym mistrzynią. Miałam etapy zrozumienia innych ludzi w kontekście ich przeżyć religijnych, ale stale czułam, że odbywa się to kosztem wiarygodności własnych przekonań. Poza tym…. co z potrzebą objawiania im jedynej, słusznej prawdy? W końcu mam iść na cały świat i czynić uczniami innych!
Naprawdę zależało mi na zbawieniu tych ludzi, kiedy Bóg objawił mi, że Jemu zależy bardziej.

 

Chciałabym opisać pewne doświadczenie, które zmieniło moje myślenie. To, co napiszę, może być dla kogoś gorszące – nie jest jednak moim celem zranienie ani wkurzenie kogokolwiek:

Kiedy ta bezgraniczna miłość pod wpływem głosów z zewnątrz zaczęła się we mnie wypalać, a jej miejsce zaczęło zajmować bardziej pragnienie przekonywania ludzi, że w to, co wierzą nie jest prawdą, borykałam się w tym rozdwojeniu. I wtedy miałam sen.

Koniec świata, pozamiatane. Przestrzeń wieczności. Jestem tam, widzę Jezusa siedzącego na wielkim kamieniu i rozmyślającego. Zbliżam się do Niego, On się uśmiecha. I nagle moją drogę do Niego przecina mknąca postać; kobieta, jeszcze w „ziemskim ”wieku około lat 70 i jedyne co widzę to medalik na szyi – z Maryją. Co za bałwochwalstwo! Wzdrygnęło mną i mówię do Jezusa (nie rozmawialiśmy werbalnie – rozmawialiśmy nie używając słów, sercami) Co ona tu robi?! ( w sensie: jak to możliwe, że znalazła się tu osoba oddająca bałwochwalczą cześć innemu człowiekowi?!). Wtedy Jezus spojrzał na mnie z wielką miłością w oczach, przyłożył palec wskazujący do swoich ust jakby chciał rzec: dobra, nie trzeba mówić nic więcej i powiedział: Ona naprawdę we mnie wierzyła.

To wtedy przekierowało moje myślenie na właściwe tory. Przypominam sobie o tym śnie, ilekroć badam swoje serce, bo wyznaję Boga, który wszystkie przykazania streścił w jednym: Będziesz kochać Boga, siebie i swojego bliźniego jak siebie (Mk 12,30-31) i w którego świecie NIC bez miłości nie ma sensu.
Kogo kochać najtrudniej? Tych, z którymi nam nie po drodze, na przykład tych, co wierzą inaczej niż my.

„Miłujcie waszych nieprzyjaciół (…)Bo jeślibyście miłowali tylko tych, którzy was miłują, jakąż macie zapłatę? Czyż i celnicy tego nie czynią? A jeślibyście pozdrawiali tylko braci waszych, cóż osobliwego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie wy tedy doskonali, jak Ojciec wasz niebieski doskonały jest.”(Mt 5: 44-48)

 

Jak z tym wszystkim pracować?

 

Ta cała tolerancja, zrozumienie, a nawet jakieś opiłki miłości biorą w łeb, gdy wierzący chcą się nawzajem nawracać i przekonywać do swoich racji. A już zupełnie nieakceptowalne jest uznawanie swojej religii /denominacji za jedyną prawdziwą i chęć dominacji, wywierania wpływu, manipulacja. No ale tu mogą zdać egzamin powyższe słowa z Mt 5:44-48.
Wielokrotnie byłam w takiej sytuacji: i nawracacza i nawracanej; jako że mam kontakt z ludźmi z wielu wyznań, zapraszałam do domu Świadków Jehowy, z którymi wiodłam wielogodzinne dyskusje i odkryłam dzięki temu jedno: Najgorsze co można zrobić, próbując szerzyć Boże Królestwo, to rozmawiać o doktrynach.

 

Pewnego dnia, gdy ŚJ znów chodzili po domach i zaprosiłam ich do mieszkania, na początku powiedziałam: Czy zgodzicie się, żeby w ogóle nie rozmawiać o doktrynach i o różnicach we wzajemnym pojmowaniu Biblii, a o łasce i ewangelii?
Chciałam żebyśmy się wzajemnie budowali, ale moi rozmówcy podziękowali grzecznie i opuścili moje lokum.

Jednocześnie obudził się we mnie podziw do człowieka wierzącego- niezależnie od wyznania; że mu się chce. Że chce mu się w ogóle zajmować sprawami duchowymi, że interesuje go Bóg, że z tego powodu znosi nawet niedogodności, wyrzeczenia czy prześladowania- już to jest godne szacunku! Rozejrzyjcie się dookoła – ilu ludzi z Waszego otoczenia jest realnie zainteresowanych Bogiem, gotowych się poświęcić, zgodzić na niewiadomą, wystawić nierzadko na pośmiewisko? Zapierać się samego siebie? Zapłacić cenę.

Gdy rozmawiam z człowiekiem o innych przekonaniach religijnych i jest to rozmowa ciekawa, wnikliwa, to już niejednokrotnie zdarzyło mi się powiedzieć: Chłopie/ Kobieto, ja cię podziwiam, że chciało ci się spędzić czas na czytaniu książek na ten temat, zgłębiać w ogóle wiedzę, poszukiwać prawdy! – bo komu się dziś chce? Przeczytać w Internecie, obejrzeć kolejny filmik potwierdzający tylko nasze powierzchowne opinie -tak, ale posiedzieć nad tym, pochodzić w niewygodzie niewiedzy…. ?

 

Warto też skupić się na pojedynczym człowieku, nie na całości np.religii wiodącej w jego kraju. Bóg też przychodzi do człowieka indywidualnie. Podczas takich rozmów okazywało się często, że mój rozmówca nie ma dokładnej znajomości zasad swojej religii, albo właśnie zmaga się z różnymi wątpliwościami.  Jeśli szczerze szuka Prawdy, to i Bóg w nim pracuje tak, jak w Tobie.

 

Nie musisz się zgadzać ze wszystkim. Ja kiedyś miałam proste sito: jedna rzecz się nie zgadzała, nie słuchałam już reszty. I to była skrajna głupota. Bo Bóg mówi między wierszami. A ludzie, których słuchasz, są inni niż Ty, inaczej przyjmują Boga i wyrażają się też inaczej. Trzeba wyławiać rzeczy dla siebie wartościowe rzeczy i pozwalać Duchowi Św. by dokonał obróbki.

 

Unikajmy terminologii. Z jednej strony jako językowiec jestem zafascynowana słowami i mocą ich znaczenia, z drugiej – nie przywiązuję się zbytnio do nich – interesuje mnie bardziej co kto naprawdę rozumie pod danym pojęciem. Przykład: Allah. Z moimi islamskimi rozmówcami w końcu doszliśmy do konsensusu: wierzymy w Boga Abrahama! Hurra! – Tak, w Allaha! – odezwał się jeden z nich.
– No nieeee….w Boga Jahwe – odparłam. I dyskusja rozpoczęła się na nowo, zaczęła przy tym przypominać tę ze ŚJ (bo przecież nieprawdą jest, że Jezus został zawieszony na krzyżu, to była belka!…i to jest mega istotne).
Jakiś czas później usłyszałam świadectwo byłego Muzułmanina, któremu przyśnił się Jezus i opowiedział o Sobie – ten człowiek został Jego naśladowcą, stając się jednocześnie chrześcijaninem. W nagraniu stale używa słowa Allah w kontekście chrześcijańskiego Boga….

U Boga nie ma podziałów. Koniec końców wszyscy staniemy przed Nim i zdamy sprawę jedynie z tego, co mamy w sercu – warto o nie zadbać szczególnie.

 

Prawdziwa miłość

 

I warto zadawać pytania. Być ciekawym człowieka i jego sposobu postrzegania świata. To uwalnia do jeszcze większej miłości. I wiedzy!
Zadając pytania i jego pobudzamy do tego samego. Pytania tworzą wspólną przestrzeń do poszukiwania prawdy, a niewiedza nie jest dyskomfortem.
Czasem boimy się wnikać w świat inaczej myślącego człowieka, by on nas nie „pochłonął” nie miał na nas zbyt dużego wpływu, nie zachwiał naszą wygodną kanapą z napisem „już wiem wszystko”. Jednak…. Im człowiek ma bardziej uwolnione serce i otwarte na drugiego człowieka, a tym samym- Boga, tym mniej musi się bać. Jak mówi Biblia: W miłości nie ma bojaźni, wszak doskonała miłość usuwa bojaźń, gdyż bojaźń drży przed karą; kto się więc boi, nie jest doskonały w miłości. (1 Jan 4:18).

A dalej:

Miłujmy więc, gdyż On nas przedtem umiłował. (1 Jan 4:19)

 

Żywię dużą nadzieję, że ten temat stanie się przyczynkiem do ciekawych dyskusji, gdyż chcę go rozwijać. Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania i doświadczeń. Czy łatwo Wam przychodzi akceptować poglądy religijne innych ludzi? Czy stawiacie sobie sami pytania o słuszność tych własnych? Czy je korygujecie pod wpływem nowej wiedzy? I czy dążycie do poznawania innych poglądów?  

 

[i] Muhammad ibn Ishaq, Sira 145 cyt. w: A. Guillaume (tłum.) ,The life of Muhammad, London 1955, str.160