Przede mną leży fotoksiążka ze zdjęciami z Izraela; wspomnienie podróży, która gdzieś tam była z tyłu mojej głowy od lat. Przez lata wyobrażałam sobie, co będę czuć, stąpając po tych samych miejscach co Jezus, patrząc na te same rzeczy. Zaraz….. zaraz wszystko opowiem.
To dokąd zmierzamy, odczuliśmy już w Pyrzowicach – tuż przed nami w kolejce uplasował się ortodoksyjny Żyd z rodziną i całą górą bagaży w charakterystycznych torbach rodem z ruskiego targu. Zajęli na wszelki wypadek dwie kolejki, gdyby któraś szła szybciej. Gdy dotarliśmy do samolotu, ortodoksów było już całe mnóstwo; ledwo samolot oderwał się od ziemi, a raczej po pierwszej sekundzie sygnału na odpięte pasy, zaczęli przemieszczać się po całym samolocie. Gdy po niecałych 4 godzinach lotu samolot zaczął lądować, to właśnie – tuż po muśnięciu kołem o ląd – jeden z potomków Abrahama wydostał się żwawym skokiem pierwszy na przejście między rzędami. I to był dopiero początek.
Na wielkim lotnisku Ben Guriona w Tel Aviv (wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielkim – o czym miałam się przekonać w drodze powrotnej) wylądowaliśmy około 21.00 w niedzielę (uff!) i od razu udaliśmy się na pociąg – wystarczyło tylko na tej samej hali lotniska skręcić w prawo i podążać za strzałkami. Kupiliśmy bilet (ok. 30 zł – 2 osoby) wsiedliśmy do pociągu i po dosłownie 6-9 minutach wysiedliśmy na właściwie pierwszej stacji, gdyż nasz nocleg był niedaleko dzielnicy Stara Jaffa. Jeszcze przed wyjazdem sprawdziliśmy odległość dworca od hostelu i zdecydowaliśmy, że …. Oczywiście pójdziemy pieszo! Po drodze spotkaliśmy parę Polaków (o czym dowiedzieliśmy się po wymianie kilku zdań po angielsku) którzy szli do tego samego hostelu co my. Tak, stukając walizkami przez całą Shalma Road, zaczęliśmy poznawać to ciekawe miasto. Shalma Road to jedna z tych niechlubnych ulic. Nieturystyczna. Nieładna. Ale jakże prawdziwa. Większość mieszkańców, pracowników okolicznych sklepów, usług to czarni – jak dowiedziałam się podczas kolejnych wypraw; głównie imigranci z Etiopii i Erytrei, którzy przyjechali tu w poszukiwaniu lepszego życia – jak powiedział nam jeden z nich, pracujący w barze przy dworcu. Shalma Road przemierzaliśmy jeszcze niezliczoną ilość razy – dniem i nocą; odrapane budynki, witryny rodem z socjalistycznej Polski, kawałki mebli na chodniku, co mogło budzić grozę, ale…. w niewytłumaczalny sposób czułam się tam zupełnie bezpiecznie. I ludzie : przemieszczający się to w górę to w dół, pół-serio traktując przepisy ruchu drogowego, rowerzyści bez świateł, czarni na skuterach i biali z psami na smyczy. Poczułam wręcz dziwną sympatię do prawdziwości tego miejsca.
Nasz hostel okazał się miejscem imprezowym, mega klimatycznym, pełnym młodej krwi, a my dostaliśmy świetny apartament; ze wspólną łazienką i kuchnią – szczerze, nie wiem kto był naszym sąsiadem, bo wszyscy stale imprezowali; na miejscu lub na mieście :- ) My, zaraz po zameldowaniu się, z jakimś cichym naturalnym postanowieniem pójścia spać… udaliśmy się na nocną eskapadę po mieście z młodą pracowniczką hostelu i kilkoma innymi, nam podobnymi. Szliśmy wąskimi chodnikami, raz po raz zaglądając do knajpek i barów, w których przy winie i piwie, toczyły się dyskusje, spotykali się znajomi, a psy….psy towarzyszyły im, leżąc przy stolikach, co było naprawdę miłym widokiem :- ) Dzielnica Florentine, przez którą szliśmy miała swoisty styl; ani nowoczesny, ani silący się na retro. Była jakaś taka ciekawie obskurna. Okazało się, że ta dzielnica skupia głównie…. artystów. Tak, zdecydowanie czułam się miejscami jak „O północy w Paryżu”. I zupełnie bezpiecznie. Zanim wyjechaliśmy na wakacje do Izraela, co najmniej kilka osób pytało nas „Izrael… nie boicie się?”
Nie miałam tego typu obaw i pobyt w TLV utwierdzał mnie w tym z każdym dniem. Nieco inaczej było w Jerozolimie.
Wracając do hostelu…. co dla nas najważniejsze: mieliśmy balkon! Przez lata różnych wypadów odkryliśmy, że to, czego zawsze pragniemy w podróżowaniu to….balkon – choćby mały; ale miło jest po całym dniu chodzenia (średnio robimy kilkanaście kilometrów dziennie) usiąść na balkonie z lampką wina, piwem, herbatą czy jeszcze innym trunkiem i przeżyć cały dzień jeszcze raz, wymieniając się wrażeniami. Nasz balkon wychodził na dzielnicę niezwykle fascynującą; tam dopiero toczyło się prawdziwe, codzienne życie! Tabuny przejeżdżających i trąbiących samochodów, ludzie z siatami pełnymi zakupów, pracownicy usług wymieniający się różnorakimi częściami niezbędnymi do pracy. Właśnie – usługi. U nas zobaczyć warsztat szewca, szklarza czy tapicera to już rzadkość. Tam moje wspomnienia z dzieciństwa odżyły. Schodząc na dół, mogłam przypatrzeć się, jak powstają drzwi, komody, lustra i panele.
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy zaraz po obudzeniu i wypiciu porannej kawy na balkonie wśród porannego zgiełku, nie udali się na zwiedzanie okolicy! Intuicyjnie zaczęliśmy iść…. w kierunku morza. Po drodze kupiliśmy sobie coś słodkiego do zjedzenia; kocham śniadania na słodko, zwłaszcza croissanty z czekoladą i na wakacjach celebruję ten styl każdego poranka :- ) Zatem i tu, gdy moje oczy zobaczyły piekarnię pełną przeróżnych cudów, stałam długą chwilę, nie wiedząc na co się zdecydować. Jednak, cokolwiek by to nie było, właściwie każdy – naprawdę spory- croissant czy drożdżówka kosztowały 12 zł za sztukę.
Przelicznik cen w Izraelu jest niezwykle prosty. 1 szekel to właściwie 1 zł.
Wiele osób pisze, że dla nich Izrael był jednym z najdroższych kierunków świata. Fakt, nie jest tani, ale do przeżycia. Porcją humusu za 20 szekli spokojnie pojedzą dwie osoby. U nas humus jest traktowany jako pasta do pieczywa podczas gdy w Izraelu to „drugie danie”. Dla mnie – nie do przejedzenia. Mogę zjeść kilka łyżek , po większej ilości czuje się zapchana. Zatem: ekonomiczne rozwiązanie :- ) Podobnie jest z falafelem czy kebabem – dobre, ale 1 porcja na dwie osoby. Poraziła mnie za to cena gałki lodów w Old Jaffa – 15 zł. Ceny bananów, pomarańczy – podobne jak w Polsce, może nieco wyższe – a tym się często żywiliśmy, bo na wakacjach po prostu nie chce nam się w ogóle jeść. Jemy z rozsądku – po to by mieć siły dalej …. CHODZIĆ ;- )
Gdy doszliśmy do dzielnicy Old Jaffa …..od razu poczułam się jak w Trogirze, tudzież małych, greckich uliczkach Chanii, Rethymno czy Thiry na Santorini; kamienne, wysokie budynki z wąskimi przejściami – miały chronić ludzi przed upałem w czasach, gdy nikt nie miał jeszcze pomysłu na klimatyzator. Dziś tworzą niezwykle klimatyczną atmosferę.
Stara Jaffa (znana w starożytności też pod nazwą Joppa) – mówi się, że tamtejszy port jest najstarszym na świecie. Była kiedyś odrębnym miastem. To tu apostoł Piotr miał widzenie podczas którego Bóg nakazał mu zanieść ewangelię poza Żydów – czyli do nas :- ) (Biblia, Dzieje Apostolskie 10,13-23) To tutaj Piotr wzbudził z martwych dziewczynę o imieniu Tabita. To tu po roku 1880 zaczęli przybywać żydowscy imigranci z Europy. Z czasem przenieśli się nieco dalej, tworząc jedną z najpiękniejszych dzielnic jaką kiedykolwiek widziałam, ale o tym później.
Z krętych uliczek wyszliśmy na górę i ukazał się nam rozsłoneczniony plac. Z placu piękny widok na nawodnione pola, ciekawe budynki z koniem na dachu jak i…. kościół św. Piotra, bardzo ładny, w nieco hiszpańskim stylu, w którym można się załapać na mszę o polsku – gdyby ktoś preferował. Nieopodal znajduje się fontanna zodiaków – jest piękna. Co tu dużo mówić. Zodiaków nie koniec. Idąc dalej, nagle wchodzimy do zielonego, soczystego parku na wzgórzu – przechodzimy przez znowuż most zodiaków, a gdy dochodzimy do czegoś w stylu łuku triumfalnego i siadamy na ławeczce, słyszymy śpiew ptaków, buszujących wysoko w drzewach palmowych. Słońce ogrzewa nam twarze gdy z zadowoleniem, patrząc na krajobraz wysokich drapaczy chmur w oddali stykających się z morzem, mówimy sobie: Grudzień w Izraelu to był dobry pomysł!
Wtedy dzwoni tata, sprawozdając pogodę w Polsce; pada, wieje, pochmurno i w plusie pięć.
Po chwili ruszamy dalej, bo wiadomo: wakacje, to trzeba się nachodzić, nie ma zmiłuj! Idziemy w kierunku ulicy z wieżą zegarową, równie starą jak Tel Aviv. W każdym razie wieża zegarowa była jedną z pierwszych budowli Tel Avivu. Obok wieży – choinka bożonarodzeniowa. Ten symbol przełamuje żydowsko-muzułmańskie wrażenie Izraela i już Tel Aviv jawi mi się taki, jakiego go opisują; różnorodny.
Mówią też o Tel Avivie, że świecki, że jest światową stolicą homoseksualistów. Nie dziwi mnie to. To z jednej strony nowoczesne miasto, stale pnące w górę. Kilku znajomych Francuzów od czasu do czasu lata tam tylko na weekendowe imprezy – a ja miałam wrażenie, że spotykam tam głównie młodych ludzi. Zatem taki jest Tel Aviv – z jednej strony…
Gdy od Starej Jaffy idziemy wybrzeżem w kierunku targu, mijamy wolno płynące życie na plaży; właściciele psiaków biegają i bawią się ze swoimi pupilami, dalej ktoś próbuje surfować i nagle mówimy do siebie: Czuję się jak na plaży w Muizenbergu! Inne kraje znajdywaliśmy w Tel Avivie jeszcze kilka razy ….
Carmel Market. Jak to na targu – kupisz tu wszystko, ale mnie najbardziej urzeka zapach dochodzący ze stoisk z kopiastymi skrzynkami różnorakich przypraw. Uśmiecham się, bo widzę też jakże znajome smaki; baklavę i kadaifi. Mimo braku głodu nie mogę się powstrzymać – kupuję 2 niewielkie kostki kadaifi z dużą ilością pistacji (za jedyne 7 zł za sztukę :- ) ) idąc dalej, spotykam osobliwego sprzedawcę i jestem przekonana, że ten jegomość sprzeda wszystko!
Podczas naszego spaceru po Tel Avivie trafiamy na Rothschild Bulvard. Idę i mam coraz silniejsze wrażenie, jakbym znajdywała się na jednej z nowojorskich alei (nigdy tam fizycznie nie będąc). A może waszyngtońskich? Aleja wysadzana jest drzewami, których zielone korony podkreślają białe domy. Całe szeregi nieskazitelnie białych domów – wiele z nich z masywnymi, owalnymi balkonami lub elewacją. Potem dowiaduję się, że to styl bauhaus. A potem, że to tak zwane White City of Tel Aviv (Białe Miasto) – wpisane na światową listę UNESCO. Jako miłośniczka bieli, jestem zachwycona.
Wtem nagle nadjeżdża coś, z kosmiczną wręcz prędkością! W ostatniej chwili umykam spod kół, a cały dotychczasowy pobyt w Tel Aviv przemyka mi przed oczami …
Cdn. Relacji z Izraela niebawem. Podoba się Wam ten sposób opisywania wakacji, w stylu Dziennika podróży? A może wolicie wersję audio? Zdjęcia znajdziecie na FB – po prostu klikajcie w odnośniki :- )