Po co i na co komu, w dzisiejszych, jakże racjonalnych czasach wiara w Boga? Jak są postrzegani ludzie wierzący? Kim są? I czy warto w ogóle się do tego przyznawać?
Zawsze mi było żal ludzi wierzących. A właściwie, uważałam ich za pewne ofiary systemu; no bo tak: zero seksu przed ślubem, zero życiowych doświadczeń czyli tak ukochana przeze mnie empiria matką nauk! przymusowe przesiadywanie w kościele, gdy można robić coś bardziej twórczego no i we wszystkim słuchanie jedynego właściwego wodza – księdza.
Miałam kilka takich znajomych i nadziwić się nie mogłam ich postawie- świata nie zmieniali, a tylko sobie utrudniali życie. I w imię czego?
Dziś się już nie dziwię. Przeszłam swoją drogę w tym zakresie, swoje przeżyłam i rozumiem to wszystko, nawet to, że ludzie ginęli i czasem nadal giną za wiarę. Dziś nawet rozumiem to, dlaczego ludzie niewierzący dziwią się nam – tym wierzącym.
W obecnych czasach króluje racjonalizm, bycie kompetentnym, zorientowanym, otwartym, o szerokich horyzontach – a człowiek wierzący się z tym wszystkim nie kojarzy . I często sam jest sobie winien. A czasem pada ofiarą stereotypów. O tym w następnym odcinku.
Czy człowiek wierzący nie kojarzy się często z osobą tak pokorną, że aż głupią? niedojrzałą? Bez swojego zdania? Dającą się rugać, albo wręcz przeciwnie: agresywną, zaciętą, nieprzejednaną?
Jeśli tak jest, pokuszę się o stwierdzenie, że i jedna i druga postawa są charakterystyczne dla osób może i wierzących, ale takich, które nie mają jeszcze tożsamości w Jah, które nie poznały Tego, do kogo przynależą, a są często jedynie religijne.
Chrześcijanie – dzięki Bogu ( :- ) ) nie wszyscy! mają jeszcze jedną, wielką wadę: sądzą, że wszystko wiedzą. Oni: ich Kościół, każdy z osobna i uważają również, że wszyscy na świecie muszą tak samo przeżywać swoje życie duchowe jak oni – wszyscy i każdy z osobna… Czyli de facto nie wskazują drugiemu człowiekowi Boga tylko …siebie i swoje o Jah wyobrażenie.
Jak reagują ludzie gdy w pewnym momencie dowiadują się, że wierzysz Bogu?
Przeszłam dość długą drogę (i nadal na niej jestem), na której spotykałam masę przeróżnych ludzi i mogłabym podzielić ludzi na kilka grup; ci z tradycyjnych, katolickich domów pojmowali moją postawę naturalnie według swojego poznania, swoich wartości. Jedni akceptowali to, że wierzę, choć nie jestem katoliczką, innym się to nie mieściło w głowach, czyli niby fajnie ALE…
Ostatecznie i tak zwykle dochodziliśmy do konsensusu – bo mną rządziła raczej dobra wola, choć nie pragnęłam być lubiana za wszelką cenę, jednak tego religijnego zaszufladkowania doświadczałam tylko w Polsce, nigdzie indziej.
Inną grupą są ludzie wykształceni, z dobrym stanowiskiem, czyli o dobrym statusie materialnym – i tu Was mogę zaskoczyć; takich ludzie przed 30.zwykle nie interesują sprawy duchowe (no, chyba, że uprawiają jogę) stawiają na hasła zachodniego kapitalizmu, który na Zachodzie już pogrzebano, a u nas ma się całkiem dobrze; rozum, sukces, zrób-to-sam, umiesz liczyć- licz na siebie, możesz wszystko, jesteś tego wart, daj z siebie wszystko, motywacja, każdy może osiągnąć sukces itp.
Ale nie tylko! Obserwują jak działają fanatycy religijni i naturalnie nie chcą być częścią tego, bo to po prostu jest poniżej poziomu.
Nie chcą jednak też z niczego rezygnować, nie chcą być postrzegani jako ci, co zostali w tyle. Człowiek wierzący kojarzy się z osobą trochę “przytrzymaną”, to jest niesamodzielnie myślącą, słabeuszem podatnym na sugestie, marionetką, kimś, kto musi mieć jakąś siłę wyższą, bo sam sobie ze swoim życiem poradzić nie potrafi. No i romantykiem bujającym w obłokach!
Natomiast ta sama grupa ludzi, ale po 30. a około 40. zwykle jeszcze lepiej sytuowana niż ich młodsze wersje, chętnie słuchają, bo….szukają czegoś więcej. Mają właściwie wszystko, a jednak czują, że czegoś im brakuje. Pojeździli po świecie, popracowali – zobaczyli jak wygląda życie i że to, co miało dać im spełnienie, dało, ale tylko krótkotrwałe poczucie szczęścia. I minęło. Cenią też bardziej wartości takie jak możliwość polegania na kimś, zaufanie, kręgosłup moralny.
Mniej szukają rzeczy z zewnątrz, a bardziej tych ze środka. Ilekroć rozmawiam z tą grupą, to zwykle jest „Wow! Mało takich ludzi się dziś spotyka! W ogóle…. opowiedz mi….” Ta grupa chętnie rozmawia na tematy duchowe, już nie koncentrując się na kościele , ale kierując się do swoich doświadczeń, odczuć, pragnień – bo ludzie chcą TO mieć, chcą TO poczuć. I często gotowi są TEGO doświadczyć. Po prostu spotykają człowieka innego niż większość z ich otoczenia.
Najbardziej otwartą grupą są dzieci i młodzież – bo interesuje ich coś prawdziwego. Nie są nastawieni na świat materialny, jeszcze czują, że nie o to w życiu chodzi. To do nich przyrównał Jezus postawę wierzącego (“Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego” Mt 18, 3).
Tymczasem:
„Zmęczonemu daje siłę, a bezsilnemu moc w obfitości. Młodzieńcy ustają i mdleją, a pacholęta potykają się i upadają. Lecz ci, którzy ufają Panu, nabierają siły, wzbijają się w górę na skrzydłach jak orły, biegną, a nie mdleją, idą, a nie ustają”. (Izajasz 40,29-31)
„Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie.” (Jan 13,35)
Jeśli spotkacie takich ludzi, nie żałujcie ich :- ) Ale jeśli mają TO COŚ, chciejcie tego samego, bo jest i dla Was!
Ps. Jak postrzegacie człowieka wierzącego w Boga? Czy spotkaliście już człowieka wierzącego Bogu?
Bless you all!