Zarobioność jest modna i nie podlega dyskusji. Gdy pytam ‘kiedy ostatni raz byłeś na kawie z kumplami?’ a ktoś mi odpowiada ”ooohohoooo!” – oczekując zrozumienia, ja mówię „No biedny człowiek jesteś” :- )
Nie, żebym sama próżnowała! Pisząc to, uśmiecham się pod nosem, bo ostatnio tak sama odpowiedziałam koledze! Radośnie pisze mi w poniedziałek, czy we wtorek wyskoczymy w góry! No
Kto w dzisiejszych czasach to robi?!
Jak się umawiać, to z miesięcznym wyprzedzeniem! Żartuję, ale to był mój zwykły, roboczy tydzień i choć nie rabotam jak większość społeczeństwa, to na dzień następny jakieś plany zwykle mam. Z kolei dla mojego kolegi, który nie pracuje w ogóle, no czasem coś tam dorabia, a całe dnie spędza w mieszkaniu w bloku, ja jestem tytanem pracy i osobą w ogóle nieszczęśliwą . Niewolnikiem pracy! – jak mnie nazywa ;- ) Więc ja ten post piszę z pozycji tego niewolnika pracy bez etatu, o tych, nie co na etatach są czy nie są, ale o tych, którzy mają mentalność człowieka zarobionego ;- ) I już mówię, jak się ta zarobioność objawia!
Ano tym, że człowiek ten jojczy, że nie ma już czasu na spotkania towarzyskie, chociaż mógłby mieć, tylko w swojej zarobioności nie przewiduje już na nie energii i czasu. Nie chce, po prostu. Zarobioność to wartość zamknięta- tyle mogę i więcej już nie. To więcej mogę, ale tylko w pracy – dla pracy wiele, ale ona mnie tak eksploatuje, że nie mam już na nic innego siły. Spotkania? Z tego już wyrosłem, to dobre dla licealistów, życie studencie i te sprawy- ale to już było! Od czasu do czasu spotykamy się z rodzicami i ze znajomymi, którzy mają dzieci w podobnym wieku.
„Sport? Kiedyś o tym pomyślę, na razie nie mam czasu”
Tylko kiedy? Jak upadniesz, złamiesz nogę, lekarz stwierdzi osteoporozę? Albo zmiany miażdżycowe?
„Co dziś gotujesz?” – pytam. „Gotuję?! No kto ma na to czas?! Po drodze coś zjem!” – często słyszę.
O wielu rzeczach nie mówimy innym, bo się ich wstydzimy. Z różnych powodów. Natomiast nie spotkałam w swoim życiu osoby, która wstydziłaby się tego, że stale jest zarobiona. A dla mnie takie wymówki są powodem do wstydu, bo świadczą o dwóch rzeczach: niewyrobionym charakterze i braku miłości do siebie samego. Często dotyczy to ludzi, którzy hołdują swoim słabościom, pobłażają sobie, ale nie kochają siebie.
Nie poszedłem do lekarza na badania? – cóż, zarobiony jestem, nie ma kiedy! – kwitują kolejne osoby z uśmiechem na ustach i nawet z pewnym, pobłażliwym rozbawieniem, że niby nie wiem, w jakim świecie żyję.
Ależ wiem doskonale! Tylko, że ja zdecydowałam się tak nie żyć. Bo dla mnie permanentna zarobioność to po prostu brać chęci na coś lub/i nieporadność w planowaniu swojego czasu.
I jest to coś, nad czym warto się zastanowić. Bo jeśli tak stale nie masz czasu na … życie, to kim jesteś?
Kim jesteś poza zarobionością? Gdy twój wyciskający z ciebie siódme poty szef, dla którego tak zarobiony jesteś, znajduje czas , żeby powspinać się po skałkach , a zarabia więcej niż ty i ma na głowie większą odpowiedzialność niż ty?
Warto zastanowić się, czy pod płaszczykiem zarobionosci nie kryje się człowiek, który nie ma pomysłu na swoje życie, stracił umiejętność nawiązywania i podtrzymywania kontaktów, lub podtrzymuje tylko te, które coś wniosą do jego kariery – jeśli pracuje zawodowo. Bo zarobioność jest nie tylko w pracy. Zarobioność to czasem otoczenie się wianuszkiem dzieci i to samo tłumaczenie: Nie mam czasu zdrowo jeść/ iść do lekarza/zastanowić się , kim jestem.
Wiecznie zarobiony człowiek przypomina mi bezrefleksyjnego robota, który jest sterowany siłą rozpędu, ale działa na zasadzie wahadła – po prostu kolebie się w tych samych kierunkach, a nie idzie do przodu. De facto niczego nie buduje, nie wnosi w życie nie tylko innych ale i swoje własne.
Ale dzisiaj jest niedziela – dziś nie bądź zarobionym człowiekiem. Bądź po prostu człowiekiem :- )