– Uciekamy przed beznadziejną pustką tutejszej egzystencji.
– Mnóstwo ludzi widzi pustkę, ale trzeba odwagi by dostrzec beznadziejność.
Film, który dziś przedstawię jest skondensowanym majstersztykiem sytuacji wielu dzisiejszych ludzi, którzy sprzedali marzenia za wygodne trwanie, a także pragnących uciec od samych siebie do Paryża i dalej.
To film o nieznośnej i pozornej lekkości bytu w skalkowanym społeczeństwie gdy ma się tożsamość oryginału.
Frank i April naprawdę są wyjątkowi („Pamiętam, jak wysiedliście z pociągu. Różniliście się od wszystkich moich klientów. Byliście wyjątkowi”) za takich się uważają; mocni, zgrani, odbierający amerykańską rzeczywistość lat 50. zupełnie inaczej niż inni ludzie; przez pryzmat własnych marzeń. Wiedzą, że chcą czegoś więcej niż pragnie im narzucić społeczeństwo, czyli więcej niż biały domek na przedmieściach, pracę w korpo dla niego i 4 dzieci dla niej.
Jednak pewnego dnia lądują w „słodziutkim domku w słodziutkim otoczeniu” na „Revolutionary Road”.
Tam przypominają sobie o swoich pragnieniach, które zdają się oddalać. W tym wyjątkowym teamie, właściwie każde odeszło w inną stronę. Wkrótce zaczynają się miotać, a tę nieznośną codzienność przerywa głos April:
„Przyjęliśmy założenie, że jesteśmy wyjątkowi. A to nieprawda! Jesteśmy tacy, jak inni. Uwierzyliśmy w tę samą kosmiczną bzdurę, że kiedy ma się dzieci, trzeba zrezygnować z życia. I wzajemnie się za to karzemy”.
I to April znajduje rozwiązanie: wyjadą. Na zawsze. Zaczną nowe życie, w Europie, w Paryżu. Nagle mają znów wspólny cel, który napędza ich każdy, kolejny dzień; jej nudny, w domu, z dziećmi, jego – w znienawidzonej pracy na 15.piętrze korporacyjnego budynku, jako jeden z trybów.
April i Frank odżywają na naszych oczach. Odzyskują radość życia, znów są dla siebie dobrzy, pełni wiary w przyszłość. Ze szczegółami planują podróż do Europy.
„Wiem tyle April, że chcę coś czuć. Naprawdę czuć”
Wszystko układa się wspaniale, gdy ich plan, zaczyna się nagle rozmywać…..
“Nie mogę odejść, nie mogę zostać. Co komu po mnie?” (April)
Ode mnie: Film jest psychologicznym arcydziełem; są bezpośrednie dialogi, jest też niesamowita symbolika. „Droga do szczęścia” (‘Revolutionary Road’- już sama nazwa ulicy jest symboliczna) ukazuje życie człowieka niespełnionego, który wie, że czegoś chce, ale sam nie wie, czego. Chciałabym napisać: ludzi. Ale w spełnieniu bądź nie, zawsze chodzi o pojedynczego człowieka. Czyli o coś zupełnie przeciwnego, co próbowało wylansować amerykańskie społeczeństwo przekonując, że mając rodzinę, dzieci i biały domek nie masz prawa do narzekania. A jeśli nawet tak jest, udawaj, że jest inaczej.
Związek April i Franka jest ukazany „falowo” ; od fascynacji sobą, poprzez pozorny spokój, zmęczenie materiału, nieznośną codzienność, znowu wielką bliskość i zwątpienie. Aż do nicości.
Dla mnie najciekawszym elementem, symbolem, głosem są sąsiedzi, przyjaciele, koledzy z korporacji. Kiedy dowiadują się o szalonym pomyśle tych dwojga, pozornie się cieszą, ale tak naprawdę są wściekli i zagubieni – sami nie mają odwagi niczego zmienić, żyć inaczej i boją się tych, którzy się wychylają.
Bardzo znamienna jest scena rozmowy w sypialni między ich sąsiadami-równolatkami; Milly i Shepem…. podczas gdy w kuchni na Revolutionary Road ma miejsce zupełnie inny dialog.
Świetną sceną, jest każda z udziałem Johna – syna starszych sąsiadów, który jest >na przepustce z wariatkowa< . Gdyby w tym filmie był moralizujący narrator, który podsumowuje to, co się NAPRAWDĘ dzieje, John mógłby go zastąpić. Bo w latach 50. tylko ktoś obłąkany byłby w stanie zrozumieć postawę Franka i April.
Oglądałam ten film kilka razy. Zawsze oglądam go w…. ciszy, skupieniu – chociaż wiem, co będzie dalej, gra (rewelacyjna i moja ulubiona, Kate Winslet i Leo DiCaprio) aktorów zniewala mnie za każdym razem. Na nowo czuję gęstą atmosferę gdy ci dwoje się miotają i wzajemnie oskarżają oraz spokój i ulgę, gdy żyją swoim wspólnym sekretem. A potem…. smutek.