„Kim są przyjaciele? ….”
Kolega – bloger właściwie mnie wyręczył w tym temacie. Chociaż pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi. A ja te odpowiedzi z biegiem czasu odkryłam : – )
Nie, żebym sobie sama wszystko wytłumaczyła – chociaż mam do tego tendencję. Odpowiedzi naturalnie stały się częścią mojego życia, obcowania z ludźmi.
Wydaje mi się, że przeżywamy pewnego rodzaju rozdwojenie jeśli chodzi o portale społecznościowe, zwłaszcza Facebook’a. jest mnóstwo demotywatorów na ten temat, w stylu:
obrazek, kobieta umiera w szpitalnym łóżku. Sama. I tekst „Mam 900 znajomych na facebooku….”
Albo (nie ukrywam, jeden z moich ulubionych) : „Jak to dobrze, że jest Facebook! Nie muszę dzwonić do 438 znajomych, żeby ich powiadomić, że idę pobiegać!” :- D
W tych tekstach jest jakby… podprogowa nauka dla nas; jakoby przenieśliśmy się z jakości na ilość. Również znajomych. Ale i niesie wielkie oczekiwania co do wszystkich osób, które mamy na portalu.
Wiele osób oczekuje, że fejsbukowi znajomi w niczym nie będą ustępować przyjaciołom. Tymczasem dobrze byłoby Facebooka potraktować tak, jakie było jego przeznaczenie: jako bazę znajomych osób, z którymi się znamy, niekoniecznie aspirujących na przyjaciół, którzy na nasze wynurzenie „na tablicy” pod tytułem >Jestem smutny/a< od razu przyjadą do nas jak na amerykańskim filmie; z wielkim pojemnikiem lodów i filmami.
A znajomi fejsbukowi to nadal tylko znajomi, cały czas żywe osoby, godne szacunku; jedni znają się na prawie – można do nich się zgłosić w tej kwestii. Inni na sporcie, jeszcze inni mogą podpowiedzieć, jakie są najlepsze plaże w Portugalii. I my możemy komuś pomóc w jakiejś sprawie – choćby przekazać ogłoszenie o zaginięciu pupila, czy pomóc w reklamowaniu firmy.
Przyjaźń ma wymiar duchowy. Gdy czytam czasem wypowiedzi nastolatek na ten temat, to dochodzę do wniosku, że przyjaźń to te same zainteresowania, regularne spędzanie czasu, mówienie sobie absolutnie o wszystkim, to tyle samo dawania ile brania.
Przyznaję, że osoba, która jest mi bardzo droga, w ogóle nie uczestniczy w tym, co dla mnie jest ważne: w czytaniu tego, co ja piszę! Chyba nie przeczytała ani jednego mojego posta na tym blogu! Zabić? Wychłostać? Obrazić się?! :-D Nie spotykamy się też częściej niż raz na kilka miesięcy.
Coś, co jest większe niż te codzienne, powszednie rzeczy, to jedność ducha. I jasne intencje. To wystarcza za wszystko.
Toni zapodał taki cytat: “Jeśli ktoś przestaje być twoim przyjacielem, nigdy nim nie był.”
Jak bardzo uwalnia człowieka to, że nie bierze tego na serio! Są przeróżne rodzaje przyjaźni i różne jej etapy. Czasem dana relacja była dobra na jakiś czas, ale dłużej nie ma racji bytu, musi zmienić swoją formę. Tyle w tym rozczarowania ile naszych osobistych oczekiwań.
Pozwólcie zatem, że przytoczę jeszcze jedną historię.
Jakiś czas temu, na kilka dni, znalazłam się w grupie osób zupełnie mi nieznanych. Odkąd wszyscy spotkaliśmy się w tym samym miejscu, dzieliliśmy razem miejsce odpoczynku, kuchnię, łazienkę. Każdy z nas żyje zupełnie innym życiem, co innego lubi, jest w innym wieku, z zupełnie innej części Polski i nie tylko Polski, ale po kilku dniach była między nami niezwykła jedność. Nikt niczego nie kazał, nie mówił, nie musiał- a nikomu, niczego nie brakowało. Mówię o tak prozaicznych rzeczach jak choćby ręczniki czy płyn do mycia naczyń. Ktoś nie miał pieniędzy? Żaden problem- reszta się zrzucała; czy to ciastko, czy podróż do domu. Portfel, cenne rzeczy – to wszystko mogło niezamknięte, niepilnowane leżeć w dowolnym miejscu. Mieliśmy wspólne tylko jedno: Osobę*, która nas wszystkich pokochała najpierw. Każdy więc funkcjonował pod wpływem tej miłości i wolności w miłości. Nie byliśmy dla siebie nadzwyczajnie mili, nie wygładzaliśmy sytuacji i swoich charakterów, wręcz przeciwnie: każdy mógł być sobą i nie narażał się na ocenianie. Autentyczność dawała niezwykłe uczucie komfortu i jedności.
Rozjechaliśmy się do domów, jakbyśmy spędzili ze sobą pół życia na bezludnej wyspie, w ekstremalnych warunkach; długo się żegnaliśmy, a po powrocie do domu, mało kto potrafił wrócić do szarej rzeczywistości. Uważam tych ludzi za przyjaciół, pomimo, że nie przyjadą na moje „zawołanie” . Wiem jednak, że jest w nas jedność ducha; coś czego Jezus uczył swoich uczniów. Czytając niedawno „Kamienie na szaniec” zrozumiałam, co łączyło Alka, Rudego i Zośkę. To absolutnie duchowa więź, która była ponad wszystkim, co można ocenić, nazwać, sklasyfikować.
* patrz: Jezus Ch.
„Kim są przyjaciele?…. Jedną duszą, mieszkającą w dwóch ciałach” (Arystoteles)
Z przyjaźnią jest tak, że nie musimy wiedzieć o sobie absolutnie wszystkiego – ale nie czujemy potrzeby ukrywania prawdy. I nie trzeba oczekiwać relacji 1:1 – tyle samo daję ile biorę i na odwrót. Czasem bywa tak, że masz większe potrzeby, większe problemy, na tobie trzeba się skupić. Czasem na odwrót – to druga osoba wymaga znacznie większej atencji. Trzeba wyczuć moment.
Nie trzeba widywać się ze sobą cały czas- ale należy poświęcać sobie uwagę.
Nie zajmować się za bardzo regułami, zasadami i schematami . Po prostu mieć wyczucie, co należy robić i mówić w danym momencie. I stale się uczyć siebie nawzajem, bo przyjaźń opiera się na tych samych zasadach co małżeństwo :- )
Kiedy stwierdzamy, że dana relacja jest przyjaźnią? Czy przyjaźń obowiązują jakieś zasady?
“Niebo zaczyna się na ziemi. Tam, gdzie ludzie stają się przyjaciółmi, a dobroć jest przekazywana” (Phil Bosmans)