Morze, plaża, słońce, ostrzeżenie przed rekinami …. zanim rozwinę temat, nie obejdzie się bez małego wynurzenia: od mniej więcej 13. roku życia nie cierpiałam świąt Bożego Narodzenia. Aż rok temu zamarzyłam, by gdzieś wybyć na ten czas. I tak się złożyło, że dostaliśmy z mężem zaproszenie do Afryki Południowej. Nasi przyjaciele brali tam ślub :- )
Jak już możecie się domyślić, zaproszenie przyjęliśmy (o ślubie w Afryce napiszę kiedy indziej) i tym oto sposobem, 13 grudnia spotkaliśmy się wszyscy (prócz Pana Młodego, który z utęsknieniem miał czekać następnego dnia w Kapsztadzie) na lotnisku w Warszawie.
Pierwsza choinka na horyzoncie
O tym, że święta zastaną nas na innym lądzie, uświadomiłam sobie ponownie w Dubaju. Mieliśmy tam przesiadkę, a czasu wystarczająco, by zwiedzić przynajmniej 1/10 lotniska, w tym co rusz, w tym muzułmańskim kraju, natrafiałam na choinki i inne ozdoby świąteczne.
Ten czas zdominowany był ślubem naszych przyjaciół oraz przygotowaniami do tego dnia. Święta zeszły na dalszy plan. Do czasu.
Kto robi barszcz?!
Pewnego dnia w pensjonacie, w którym mieszkaliśmy zresztą naszej polskiej „grupy”, pojawiła się swego rodzaju nerwówka. Raz po raz dochodziły mnie takie słowa jak „barszcz”, „karp”, „sałatka”. Zdążyłam już zapomnieć o czymś takim jak święta, gdy kilka par oczu zatrzymała się na mnie, pytając, czy będę uczestniczyć w kolacji wigilijnej i od razu, nie czekając na moją odpowiedź, co zamierzam przygotować.
Już prawie dałam się wkręcić (ostatecznie stwierdziłam, że kupię ciastka i sałatkę na wagę) gdy jak przebłysk doszło do mnie, że nie o to mi/ nam chodziło! I że nie mam ochoty ani uczestniczyć w kolacji wigilijnej, ani też przemierzać półek lokalnego supermarketu, w poszukiwaniu produktów, które zadowoliłyby polskie podniebienia.
Merry Christmas, everyone!
… a tymczasem na ulicach świąteczną atmosferę widać i czuć na każdym kroku! Od autobusów wyświetlających życzenia (Merry Christmas) i uśmiechniętych kierowców tych autobusów, przez ozdoby na każdym rogu, w każdej witrynie, po ekspedientki i kelnerki w czapkach Mikołaja. Wszyscy witają cię i żegnają w bożonarodzeniowych nastrojach, a ty przechodzisz jak z bajki do bajki.
Wigilijne menu
Jeśli już przy jedzeniu jesteśmy, nie głodowaliśmy ani w wieczór wigilijny, ani następnego dnia. Otóż w wigilię zjedliśmy po zupce chińskiej (tak, nawet w Afryce ją znajdziesz) i najpyszniejszym owocu na świecie w wydaniu afrykańskim – mango. Następnego dnia wybraliśmy się do Hoek Fish na … fish & chips, popijane colą Santa Claus (ang.ryba z frytkami) które nie miały sobie równych; do tawerny w Hoek Fish przyszło mnóstwo ludzi…..
Magia świąt na plaży
… podobnie jak na plażę w Muizenberg. Tego dnia, 25 grudnia było naprawdę magicznie; plaża zamieniła się w główne miejsce spotkań ; coś jak centrum handlowe, ale bez ścian, muzyki i przyciągających uwagę witryn. Jedynym wspólnym tłem było bezkresne, błękitno-białe niebo i dryfujące z lekka fale na oceanie. Pomimo, że było południe, cała ta aura sprawiała wrażenie dopiero co rozpoczętego dnia. Nikt się nie spieszył, wręcz przeciwnie; ludzie raz po raz przystawali, jakby kierowani wyższą siłą, która zawiesiła na firmamencie nieba czarodziejską różdżkę, spowalniającą czas.
Policja konna patrolująca plażę, uśmiechała się do każdego,napotkanego człowieka, życząc mu „Wesołych świąt”. Mijani na szerokiej plaży, nieznajomi sobie ludzie, uśmiechali się do siebie. Raz po raz ktoś skomentował mojego bałwanka z piasku, który niestety, w zderzeniu z pierwotną wizją, okazał się nędzną podróbką Buki z „Muminków”.
Przez lata wmawiano mi, że święta bez śniegu i mrozu, to nie święta. Tak, pamiętam święta, gdy biały śnieg przykrywał drzewa i tworzył efekt Narni, a po wigilii nie było przyjemniejszej rzeczy, niż wypad po ciemku na sanki, na pobliską górkę.
Z czasem odkryłam, że jedna, dobra rzecz nie powstaje automatycznie, z negacji drugiej, dobrej rzeczy :- ) I tą drugą, dobrą rzeczą okazały się święta w klimacie wprost-przeciwnym do przedstawionego przeze mnie przed chwilą!
Wyobraź sobie to ponownie :- ) …..
Ty w szortach i podkoszulku tworzycie bardzo komfortową całość. Dochodzisz do białej plaży, widzisz jedynie horyzont. Ściągasz buty i zanurzasz stopy w ciepłym piasku. Idziesz w stronę oceanu- gdzieś tam z boku, z tyłu okala Cię lekki powiew wiatru. Dochodzisz do miejsca, w którym czujesz wodę pod stopami, o które obijają się wyrzucane, raz po raz przez ocean, muszle. Takie, których nie spotkasz nad Bałtykiem. Od czasu do czasu zobaczysz przejeżdżającego obok ciebie, człowieka na rowerze, quadzie, motorze, albo koniu. Nikt nikomu nie wadzi. Jest cicho, nie słychać ani wiatru, którego efekty widać, ani szumu fal, które tańczą na oceanie. Gdy wchodzisz do wody, poddajesz się im; są tak silne, że nie masz większego wyboru i…. jest to świetna zabawa :- )
Zamiast stoku narciarskiego- surferzy. Zamiast śniegu – piasek, od czasu do czasu unoszony przez wiatr i srebrne krople wody, rozbłyskujące w pełnym słońcu. Odwracasz się i widzisz wierzchołki gór, obejmujących miasteczko.
Plaża zamienia się w piknik; jedni leżą leniwie i jedzą, co przynieśli, inni graja w >palanta< , inni surfują, jeszcze inni właśnie rozmawiają z napotkanymi znajomymi.
25 grudnia plaża w Muizenberg żyje innym rytmem niż zazwyczaj. Jest magicznie i czuję tę magię na każdym kroku. Nie magii śniegu, skrzypiącego pod nogami. Ani zimna, ani światełek. Jest Boże Narodzenie, południe, a ja czuję magię, pokój i jakieś wewnętrzne poruszenie od każdego, mijającego mnie człowieka :-)