Blondynka i książki

– Włączyłbyś telewizor jak normalny człowiek, a nie, tracisz tylko wzrok siedząc w tych książkach, jak mól. Zaraz w ogóle stracisz kontakt ze światem. – spojrzałam na mojego męża od kilku godzin niemal nieruchomo okupującego fotel. – Koty chodzą, miauczą, popatrz jak się w ciebie wpatrują! Chcą atencji! Wiesz ile się teraz w internetach pisze o nieobecnych ojcach?! Tak tak, nie patrz tak na mnie! Właśnie takich, co godzinami niuchają papier. – spuentowałam. A koty mnie poparły.

 

W naszej rodzinie wiadomo, że jak nie wiadomo co kupić T. na prezent pod choinkę, to należy dać  mu bon podarunkowy do Empiku. Niestety, sama podsunęłam rodzince ten masakryczny pomysł, który mści się na mocy przerobowej naszych półek od lat. Na szczęście w Empiku można nabyć nie tylko książki, ale i gry planszowe, artykuły papiernicze, mapy i Simsy – czyli wszystko, co lubię, a podczas Gwiazdki nietrudno o nastrój do dzielenia się.

 

– Popatrz ile drzewek ginie, przez twoje książki. – odwołałam się do wyższych uczuć, które T. żywi do drzew. Nie minęło dużo czasu, w naszym domu zagościł czytnik.
Przyznaję, skorzystałam z niego i ja, od razu zapodając sobie „London” – E. Rutherfurda. Tylko te 800 stron …. Cóż, będzie to na pewno najsolidniej przeczytana książka w moim życiu. Jeśli ją skończę.

 

Większość ludzi, oj zdecydowana większość, układając swoje CV wpisuje w dział Hobby „Książki”. I mnie ostatnio zdarzyło się pisać CV – pierwsze od grubych kilku lat. Gdy doszłam do Hobby chciałam wręcz machinalnie wpisać „Książki” bo to nie jest tak, że ja nie czytam! Czytam. Ale co innego, niż zwykli, marnujący swój czas śmiertelnicy. Ale…no właśnie, gdyby ktoś mnie zapytał – Co czytała pani ostatnio? – czy znalazłabym dyskutanta na miarę, podając takie tytuły jak „Medycyna sądowa” czy słownik idiomów angielskich?

 

Nie ma sensu dłużej utożsamiać się z tą osobą z przeszłości, która czytała całą sagę „Ani z Zielonego Wzgórza” z latarką pod kołdrą!  Zresztą, jestem zdania, że od czasów „Ani…” nie powstała już żadna sensowna książka!

Reszty nie czytam z obawy przed zawodem, jaki z pewnością by mnie spotkał.

Mój mąż za to na odwrót! Jedni sprzeniewierzają majątek rodziny na hazard, inni na alkohol – mój małżonek topi pieniądze w książkach! Moja wizja minimalistycznych wnętrz raz po raz bierze w łeb, gdy musimy domontowywać kolejną półkę na coś, czego on już nigdy nie przeczyta, jak mantrę powtarzając, że przy blackoucie pozostaną nam jedynie książki!

– Chyba do palenia w piecu – dodaję.

 

Tak przy okazji, książkę „Blackout” zaczęłam czytać, wiedziona pochlebnymi recenzjami. Nie skończyłam, bo 350 stron opisywania zawiłości kabli i działania włoskiej energetyki nie był moim szczytem marzeń, gdy czekały na mnie słowniki języków obcych i  książka o kocim behawioryzmie; jak widać po tej litanii lektur, mam niezwykle praktyczne podejście do życia; z języków obcych żyję, podobnie jak żyję z kotami. To jest tak przydatne zatem, jak zapoznanie się z Atlasem grzybów jadalnych, jesienią. W skrócie mówiąc: nie interesuje mnie opis jak to fantastyczne grzyby o nie grzybowych kształtach rosną w fantastycznych krainach, pełnych wiedźminów, rusałek i detektywów, ale jaka będzie reakcja ja – grzyb. Wspieram się zatem „Medycyną sądową” i potrafię dojść do logicznych wniosków. Jeśli jeszcze wrzucę takie pozycje jak „Gdy dzieją się cuda” albo „Twarzą w twarz z Jezusem” – efekt ewentualnej pomyłki potrafi natychmiast osłodzić następstwa grzyba jadalnego –tylko – raz.

 

Ale nie bądźmy tacy na nie!
A może by tak w końcu napisać jakiś post książkowy? Już tak dawno nie pisałam o książkach, a i te posty lekturowe można zliczyć na palcach jednej ręki.
Jestem nawet w fejsbukowej grupie czytaczy! Tylko ostatnio gdyby mi kazali wrzucić jakże motywacyjne zdjęcie tego co aktualnie czytam, musiałabym sfotografować… no właśnie, gazetkę Rossmana. O przepraszam i tę traktuję po macoszemu, dążąc jedynie do uzyskania informacji na temat promocji kociego żarcia.

 

Jaką książkę zabrałbyś na bezludną wyspę?

 

To pytanie od lat krąży w różnych wywiadach, z góry zakładając, że każdy człowiek chciałby wziąć na bezludną wyspę jakąś książkę. Tutaj należałoby rozważyć, do jakich celów miałaby służyć ta zszywka papieru. Odpowiednio gruba może posłużyć za poduszkę lub jak już wspomniałam – za podpałkę i to na kilka razy. Duża i z grubą okładką – za stolik, a cienka – jako packa na moskity. Książkę – gdy już spełni swoje najbardziej podstawowe zadania – naturalnie można też czytać! Warto wybrać zatem taką, z której dowiemy się czegoś praktycznego i aktualnego. To, że kiedyś skrawek lądu, na którym jesteś był starożytnym miastem, ale najpierw wybuch wulkanu, a potem najpotężniejsze w historii świata tsunami zamieniło go w to, czym jest teraz – to nie jest informacja przydatna tu i teraz. Nie dodaje też otuchy.
Na pewno zawsze sprawdzi się słownik języka angielskiego – prawie wszystko na świecie było kolonią brytyjską, zatem jeśli pewnego dnia stwierdzisz, że chcesz wrócić do domu, a zasięgu w telefonie nie będzie, jak i żadnej przepływającej łodzi w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, warto napisać list w butelce. A, warto wziąć ze sobą butelkę!

 

Od wczoraj w naszym domu jest jakieś poruszenie. Gdy wyjrzałam na klatkę schodową, zobaczyłam teścia objuczonego książkami. Niósł je do pokoju nazywanego przez nas graciarnią, a przyświecała mu idea zamiany graciarni w biblioteczkę. Tachał te …. encyklopedie kupowane „za ciężkie pieniądze jedna po drugiej, gdy na następny tom czekało się miesiąc” a ja się go pytam:

– Tato, czy ty kiedykolwiek je przeczytasz? – z czasem nauczyłam się dyplomacji, nie proponując od razu staruszkowi wystawienia ich na sprzedaż.

– Ja już je wszystkie przeczytałem! – odparł z dumą trzymając podbródkiem ostatni tom.
To po kiego grzyba zajmować nimi miejsce w domu? – to już pomyślałam.  W obronę rodzinnych encyklopedii stanął mój mąż.

– Ech to taki stwór – wskazał na mnie – walczący z książkami! Wszystko by sprzedała albo dała na podpałkę.

– I Hitler palił książki. – odparł beznamiętnie tata.

 

Moja wyobraźnia zaczęła pracować. Jest blackout, prądu nie ma, internetu nie ma, ludzkość jakimś cudem przeżywa kolejny dzień. Próbując nie zwariować sięga do pradawnego źródła pokrzepienia, wiedzy i odprężenia: książki. Ale te są – paradoksalnie – ‘na kartki’, których cały plik pod kluczem dzierżę ja, rozdając je z jednym tylko przeznaczeniem: palić w piecach! Każdego przyłapanego na czytaniu – aresztować w myśl powiedzenia  Nie warto żałować róż gdy płoną lasy!

 

– Wiesz, że podczas blackoutu książki mogą posłużyć choćby jako podpałka! – w moim mężu jednak jakaś iskra rozsądku jeszcze się tli.

No i to jest rozsądne podejście. Cała nadzieja zatem w literaturze!

 

Ps. A tak w ogóle, jaką książkę wzięlibyście na bezludną wyspę? Czy ktoś wziąłby tę samą, co ja? I kto może się domyślić, jaką książkę wzięłabym na bezludną wyspę?