Nie ma ludzi bardziej odrażających niż fanatycy tolerancji.
(Jacek Piekara, Ja, inkwizytor. Wieże do nieba)
Wreszcie nastało lato. To meteorologiczne. Ale ja od 1 czerwca czuję lato, bo w końcu skończyła się kampania wyborcza. Już nieważne z jakim wynikiem – cieszę się, że te igrzyska śmierci dobiegły końca. Zostało pokłosie, zostały trupy i zombie. Patrzycie przez okno i nic nie widać? Drodzy Państwo, my żyjemy dziś w Internecie i tam należy szukać.
“Moja ulica murem podzielona”
Właściwie, co ja Wam tu będę relacjonować? Macie Internet, znacie już wszystkie afery i niusy okołopolityczne. I dla nikogo nie jest nowością sławetny podział Polski na sektory A i B. Istnieje również sektor C, gdyby kto pytał. Tak się składa, że żyję w sektorze A (woj. śląskie) czyli chyba muszę być szczęśliwa? No, muszę.
Poznaję ludzi z różnych części Polski. Gdy rozmawiam z kimś z podkarpacia lub z warmińsko-mazurskiego, robię w głowie stale „ponowne obliczanie trasy”; staram się dopasować do sytuacji mojego rozmówcy, a ta często jest inna materialnie niż moja. Inna, to jest na moją korzyść.
Podam Wam przykład, który nieco nadbuduję.
Lubię rozmawiać o podróżach, innych kulturach, językach, krajobrazach – fascynuje mnie świat – ten bliski i ten daleki, co zrobić. Paradoksalnie, coraz mniej chce mi się wyjeżdżać gdzieś daleko, no ale com widziała, to widziała. W porównaniu z tajlandiami, seszelami i kongami moich kursantów i znajomych, którzy są w stanie przyjąć na klatę każdą paskudną chorobę tropikalną, byleby tylko TAM być, mnie – jak na złość – fascynuje czeska Morawa. To takie „Czechy B”, rozumiecie.
W zwyczajnych gadkach-szmatkach o podróżach i planowanych wakacjach, często ziomalom z Polski A wymieniam takie wymarzone przybytki jak właśnie czeska Morawa, Szumava, cała zielona Słowacja, oraz liczne trasy rowerowe w Polsce. To wszystko oczywiście z namiotem. Ich entuzjazm? Oczywiście zerowy. Wyobrażam sobie, że były to może i wymarzone kierunki w głębokim PRL-u, ale w dobie opcji głaskania pingwinów z Madagaskaru, raczej licho się to przedstawia.
– Wiesz, że moja koleżanka ostatnio poleciała na kawę do Londynu? Na kawę! Taki był tani lot! Wypiła kawę i wróciła.
– To musiała być najdroższa kawa w jej życiu. – odparłam.
Kiedy lata, lata temu usłyszałam, że Kuba Wojewódzki zabrał swoją ówczesną dziewczynę, Anię Muchę na śniadanie na Hel (z Warszawy) nawet mnie to nie zdziwiło. Celebryci tak mają – pomyślałam. Ale nie zdawałam sobie wówczas sprawy z tego, że kiedyś my wszyscy będziemy mieć szansę być czymś a la celebrytami, że się zachłyśniemy naszymi możliwościami – tymi prawdziwymi i tymi afirmowanymi.
A tak się stało. Jak bardzo utknęliśmy w osobistej bańce zrozumiałam dzięki kontaktom z tak zwaną Polską B.
W zwyczajnych gadkach-szmatkach o podróżach i planowanych wakacjach, moja znajoma z podkarpacia zapytana przeze mnie, czy planuje jakiś wyjazd odparła, że tak i już nie może się doczekać – wygrała w radio tygodniowe wakacje w Czarnogórze. Nigdy nie była zagranicą, trochę się obawia tego wszystkiego i lotu samolotem, i tego, że nikogo nie zrozumie, ale w końcu „Raz się żyje!”, „Warto zobaczyć kawałek świata poza swoim własnym zagonkiem”.
Już księdza poprosili w domu, żeby się pomodlił o szczęśliwą podróż i pobyt.
Jeśli o kościele mowa, Polska B ma wprawę w podróżach zagranicznych – na pielgrzymki. Ale to wiadomo: ze znajomym księdzem, autokarem, wszyscy razem, bezpiecznie. Jest potem co wspominać i o czym opowiadać znajomym.
– Ja bym jeszcze chciała nad polskie morze kiedyś pojechać, bo nigdy nie byłam. – Kiedyś usłyszałam to od dwóch babć, a kilka lat temu od niespełna trzydziestolatki.
Powiedzcie mi, czy samymi podróżami żyje człowiek? No nie, wszyscy się zgadzamy. Ale ja jednak do jednego chcę nawiązać. Ponoć podróże kształcą. Ja w każdym razie czuję się kształcona ilekroć udaję się w inne miejsce niż to, które znam na co dzień. Lubię obserwować otoczenie; przyrodę, ludzi, próbować lokalnego jedzenia i zastanawiać się, w jakich okolicznościach je wymyślono. Wsłuchiwać się w obcy język. I koniecznie zwiedzać skanseny, sięgając do kolebki obecnie żyjących. A nade wszystko przysłuchiwać się rozmowom oraz – gdy tylko się uda – takowe prowadzić z ludźmi z każdego zakątka, do którego się udaję; pytam wtedy ludzi o ich marzenia oraz obawy oraz punkt widzenia.
Ponoć podróże kształcą,
zatem tak zwana Polska A, mająca lepsze możliwości bywania tu i tam, powinna być super rozwinięta, a przez ten rozwój rozumiem w pierwszej kolejności, rozwój osobisty, duchowy, człowieczeństwa…? Spójrzcie, skreśliłam dwa terminy, które wydają się adekwatne do tego, co chciałam przekazać, bo zorientowałam się, że będą rozumiane opacznie: rozwój osobisty czyli: klub 5.rano, kursy, mondre ksionszki, sesje z psychologiem. Zaś rozwój duchowy to też nie to, bo nie mam na myśli praktyk jogi, rytuałów ayahuaski czy afirmacji.
Mam na myśli mądrość.
Mam na myśli mądrość, która wskazuje człowiekowi słuszne ścieżki.
Która rozwija w człowieku empatię. I właściwą pokorę. I uczy wewnętrznego pokoju, odpowiedzialności, cierpliwości, umiejętności uczenia się z błędów, sztuki wyboru, umiejętności słuchania tego, co inni mają do powiedzenia i szukania dróg do bliźniego. Bo zostaliśmy stworzeni w parze.
Nie mam tego w charakterze, aby mnie gniewało, gdy spotkam się z różnicą w zdaniach i abym nie mógł ścierpieć towarzystwa ludzi, dlatego, że myślą i rozumują odmiennie niż ja. Raczej znajduję to bardziej osobliwym gdy się trafi na zgodność w usposobieniach i zamiarach. I nigdy nie było na świecie dwóch mniemań jednakich, tak samo jak dwóch włosków i dwóch ziaren: najpowszechniejszą ich cnotą jest odmienność.
(Michel de Montaigne, Próby)
Okazuje się jednak, że ten nasz świat „przedstawiony” nie każdy potrafi odczytać z korzyścią dla swojego rozwoju oraz dobra społecznego.
Bo człowiek może mieć możliwość podróżowania, doświadczania, oglądania cudów natury, bycia świadkiem różnorakich rzeczy, a i tak nie wyciąga zeń właściwych wniosków. Nie przystanie i nie zastanowi się: „Po co to jest? Czemu to powinno służyć? Co dobrego mogę z tym zrobić?”. Zatem na zewnątrz stwarza wszelkie pozory intelektualnego rozwoju (odpowiednie wykształcenie, kursy, imponująca mniej lub bardziej kariera zawodowa, widoczne dobra materialne tudzież wybielane zęby) ale wystarczy jeden niewielki punkt zapalny i wychodzi prawda o człowieku.
Polacy gorszego sortu
Któż wie tyle o dzieleniu ludzi, co politycy? „Dziel i rządź” (łac. Divide et impera) = Skłóć ludzi między sobą, żeby łatwiej nimi rządzić.
A my się głupi dajemy. Ludzie zajęci kłótniami między sobą nie zauważają działań władzy albo nie potrafią się zorganizować przeciw niej.
Władca, polityk albo szef celowo wspiera konflikty między grupami (np. religijnymi, społecznymi, narodowościowymi), żeby żadna z nich nie zyskała zbyt dużo siły.
Kiedy to się zaczęło? Zerknijmy…
Rzymianie podbijali różne ludy, ale nigdy nie pozwalali im się zjednoczyć. Wzmacniali jedne plemiona, osłabiali inne, rozgrywali ich przeciwko sobie, żeby łatwiej nimi rządzić. Dzięki temu mała elita z Rzymu mogła kontrolować ogromne terytorium.
Rosja, Prusy i Austria celowo różnicowały traktowanie Polaków w swoich zaborach: jedna z monarchii dawała więcej swobód, żeby wywołać podziały i utrudnić wspólne powstania lub walkę o niepodległość. Efekt: osłabienie wspólnej tożsamości narodowej i oporu.
Polska polityka po 2015:
„Patrioci vs. zdrajcy”
„Polska A vs. Polska B”
„Polacy gorszego sortu”
Jak jesteśmy rozgrywani – emocje zamiast myślenia
Z każdej strony słychać krzyk:
„Oni są zagrożeniem!”, „Tylko my was obronimy!”, „Tamci zniszczą Polskę!”
To nie debata. To nie rozmowa. To celowe granie na emocjach, żebyśmy przestali myśleć – i zaczęli się bać, złościć, nienawidzić, oraz obwiniać jedni drugich. Dziel i rządź.
W emocjach wyłącza się logika. Włącza się wola przetrwania, ego wysuwa się naprzód. Przestajemy słuchać siebie nawzajem.
Widzimy innych nie jako ludzi, lecz jako wrogów.
Jesteśmy gotowi oddać wolność za obietnicę bezpieczeństwa.
Społeczeństwo się kłóci – a władza rządzi spokojnie.
Bo nie ma nic łatwiejszego niż naród zajęty wojną między sobą. Dziel i rządź.
Z emocji traci się pracę. Tak, tak się stało z dwoma lekarkami (!) które opublikowały rażąco nienawistne komentarze po ogłoszeniu Nawrockiego prezydentem. Kogo obrażały? Tych, których jako strona „uśmiechnięta” (Patrz: „Uśmiechnięta Polska”) chciały za wszelką cenę bronić i za tęczową flagą głosiły równość i tolerancję. Zamiast wyżyć się na worku treningowym, iść pobiegać do lasu, wykrzyczeć swoją złość w towarzystwie kogoś, kto tego wysłucha i przyjmie, albo jeśli już nie mogły inaczej: zapić smutki i iść spać, poszły z tym szambem na rynek główny – czyli do Internetu. Okazały się łatwymi ofiarami zasady „Dziel i rządź”.
Za kilka dni nikt z nas nie będzie o nich pamiętać. A one? Wilczy bilet na całe życie w zawodzie, który uosabia opiekę, uczciwość, troskę, poświęcenie i empatię.
„Psy szczekają, karawana jedzie dalej”.
Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada.
Pewnie dużo można by mówić o tegorocznych wyborach prezydenckich, ale jedno można zauważyć: Karol Nawrocki wygrał między innymi dzięki swoim oprawcom i dzięki hejterom. Mimo, że nie byłam jego fanką (tego drugiego też nie) przyszła chwila, gdy zrobiło mi się go żal. Tak zupełnie po ludzku. Co otwierałam Internet, TV, zewsząd płynął jeden wielki ściek na głowę jednego tylko kandydata. I narastał we mnie wewnętrzny sprzeciw.
Pamiętacie strajk kobiet w 2016? Kiedy ludzie byli wściekli na Kaczyńskiego, chcąc go wykurzyć z rządu (Z Polski! Z planety Ziemia!) na jednym z plakatów był napis: „Kot może zostać”. Rozbawiło mnie to – zgadzam się całkowicie: wara od kota Kaczyńskiego! On nie jest niczemu winien; Fionka jest z pewnością słodkim, kochanym mruczkiem, który – tak sobie wyobrażam – być może nieco łagodzi trudny charakter „prezesa” i być może minimalnie, tyci tyci pozwala mu się zdystansować. Kto ma kota, ten wie.
Kot Kaczyńskiego nie zasługiwał na lincz, podobnie jak rodzina Nawrockiego.
Czas prawdziwego sądu natomiast, dopiero nastąpi. Na szczęście jesteśmy zwolnieni z odpowiedzialności za niego. Na szczęście będzie to sąd na wskroś sprawiedliwy. Na nim się okaże, kim jesteśmy.
Napisałam, że Karol Nawrocki wygrał między innymi dzięki swoim oprawcom i dzięki hejterom. Myślę, że znalazło się wiele osób, które zauważyły, że są manipulowane w myśl: Dziel i rządź.
Nawet ja – laik polityczny obejrzawszy wywiad Rymanowskiego z Tuskiem, zareagowałam pustym śmiechem. Czara się przelała.
To nie wszystko: podłość, podstęp i zajadłość tracą rozum. Ktoś, kto działa ze złości lub chęci zemsty, nie myśli logicznie. W końcu traci wiarygodność, zaufanie i godność. Hejt zjada swój własny ogon.
To nie miłość jest ślepa, tylko nienawiść.
List do zboru w Polsce A
Pozwolę sobie przyjąć formę biblijną i niech to będzie swego rodzaju objawienie.
Mądra Książka mówi: „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele powierzono, tym więcej od niego żądać będą.”
Łukasz 12,48 (Biblia Tysiąclecia)
Jeśli ktoś żyje w Polsce A i uważa się za bardziej moralnego, światłego, oczytanego, obytego, nowoczesnego, społecznie świadomego, tolerancyjnego, postępowego, zorientowanego medialnie, lepiej sytuowanego, uprzywilejowanego to ja mówię: niech odczytuje między wierszami „świat przedstawiony”; to wszystko mogło mu zostać dane po coś. Polska A to odpowiedzialność. Tak to ewentualnie widzę. Ja mam życiową odpowiedzialność w tym, żeby się dzielić, budować, wspierać. Edukować ? Tak – bo wielu z Was twierdzi, że tych z Polski B trzeba edukować, co by głupot nie robili i nie głosowali na wariatów.
Jednak najpierw wartałoby ustalić własną sytuację w tym zakresie i stanąć w prawdzie. Tylko, „Co to jest prawda?”
„Mówisz: ‘Jestem bogaty, wzbogaciłem się i niczego nie potrzebuję’, a nie wiesz, żeś pożałowania godny, nędzarz, biedak, ślepy i goły.”
(Objawienie 3:17)
Jedna szachownica
Wiecie jak widzę świat i nasze życie? Jako szachownicę. Jedną jedyną. I my wszyscy jesteśmy na tej szachownicy, uczestniczymy w tej samej rozgrywce, dopóki ona trwa. Co chwila ktoś odpada, ktoś nowy przybywa – losy nas wszystkich krzyżują się; wszyscy, którzy żyjemy teraz będziemy nieść te same wydarzenia, ale przeżywane inaczej.
Czas na szachownicy jest nieokreślony. Nie wiadomo, kiedy gra skończy się dla mnie, a kiedy dla Ciebie. Rzeczy na szachownicy dzieją się szybko, tak szybko, że szkoda czasu na to, co nie przynosi pożytku.
Podejdźmy do tego faktu z pokorą wiedząc, że wszyscy jesteśmy potrzebni sobie nawzajem; królowie i gońcy, wieże i skoczki. Zabiegajmy o życie na jak najwyższym poziomie – tym moralnym, ludzkim – dopóki jesteśmy w grze. Jeśli ktoś nie może lub nie chce zabiegać o to, by kierować się w życiu „największym przykazaniem” [1] niech kieruje się etyką lekarską: „Po pierwsze nie szkodzić” : „Po pierwsze: nie szkodzić. Jeśli nie możesz pomóc, przynajmniej nie zaszkodź.”
Share znaczy dzielić się dobrem
Gdy szukałam na Pixabay odpowiedniego zdjęcia do tego posta, wpisałam hasło „share”. W głowie miałam jakiś podział, mur, ścianę, drut kolczasty. Tymczasem zaczęły mi się wyświetlać fotografie przedstawiające ludzi dzielących się czymś z innymi. Być może tu jest pies pogrzebany. Być może na angielskim nauczono nas, że „share” znaczy podział, albo –przyjaźniej – dzielenie się treścią na swój temat. Przyjmijmy, że share znaczy dzielić się: opłatkiem, radością i dobrem.
[1] Ewangelia wg św. Mateusza 22,36–40